Polski zgryz

Polski zgryz

NFZ od 2024 r. dołoży pieniędzy na leczenie naszych zębów. Na jedną osobę przypadnie 88 zł rocznie. Lekarze i pacjenci są zgodni – taka stawka to żart

– Z perspektywy stomatologa to za stawki, jakie oferuje nam NFZ, opłaca się już tylko wyrywać zęby. Jest to najprostszy zabieg, zabierający najmniej czasu. Materiały, których można użyć do wypełnienia w ramach NFZ, to farsa – są przestarzałe i mniej trwałe niż materiały oferowane komercyjnie. Również w kwestiach estetycznych takie wypełnienie pozostawia wiele do życzenia. Słowem, wstyd dziś robić czymś takim zęby – opowiada Artur*, młody stomatolog, który dwa lata temu zatrudnił się w prywatnej klinice w Warszawie, uciekając od pracy w państwowej medycynie.

W 2022 r. NFZ przeznaczał rocznie na leczenie zębów jednej osoby 55 zł. W lipcu 2023 r. Ministerstwo Zdrowia zapowiedziało, że od 2024 r.

NFZ przeznaczy na leczenie stomatologiczne ok. 3,3 mld zł ze 156,8 mld zł, które mają zostać przeznaczone na wszystkie świadczenia medyczne. Oznacza to, że stawka roczna na jeden zgryz wzrośnie „aż” do 88 zł. Od razu wylejmy kubeł zimnej wody na głowy tych, którzy stwierdzili, że to spora podwyżka względem poprzedniej stawki – koszt najtańszej plomby to dziś ok. 100 zł.

Dlatego leczenie zębów w Polsce na fundusz jest od lat przedmiotem żartów. W domyśle: ludzie leczący zęby na NFZ są miejską legendą. Każdy o nich słyszał, ale nikt takiej osoby nie zna. W każdym żarcie jest zaś ziarno prawdy.

Takie myślenie nie było też obce byłemu już ministrowi zdrowia, który komentował „zastrzyk pieniędzy” na świadczenia stomatologiczne. – Mamy pewien segment stomatologii publicznej, ale zdecydowana większość usług dla pacjentów jest finansowana prywatnie. To wynika z pewnego wzorca przyzwyczajenia – odparł Adam Niedzielski pytany przez media, dlaczego jego resort przeznacza na leczenie stomatologiczne zaledwie ułamek pieniędzy na świadczenia medyczne.

Twój ząb, twoja sprawa

Trudno nie być przyzwyczajonym jako obywatel Polski do prywatnej opieki dentystycznej, skoro kolejne ekipy rządzące zaniedbywały ten temat tak bardzo, że prywatyzacja gabinetów stomatologicznych stała się synonimem prywatyzacji w ochronie zdrowia. Nie bez powodu mówi się o niej „stomatologizacja”.

Dostępność gabinetów dentystycznych, w których zabiegi są refundowane, z roku na rok konsekwentnie maleje. W 2019 r. było ich ponad 7 tys. W 2021 r. 6,2 tys. Dziś w Polsce działa ich ok. 5,6 tys. I na ogół znajdują się w większych miastach, dlatego oprócz kolejek trzeba się jeszcze liczyć z dojazdem, gdy ktoś mieszka w małej miejscowości. Ubyło również gabinetów zajmujących się leczeniem zębów dzieci i młodzieży na fundusz. Jeszcze w 2015 r. było ich 8,5 tys. W 2021 r. ich liczba spadła do 6 tys. Od lat pacjenci nie mają wyjścia. Większość chodzi do stomatologów prywatnie.

– Klinikę stomatologiczną miałam po drugiej stronie ulicy. Oczywiście, jak to z zębami bywa, potrzebowałam wizyty natychmiast. Pobiegłam. Na fotelu okazało się, że trzeba wyrwać za jednym zamachem dwie ósemki po tej samej stronie. Rachunek przy wyjściu? Razem 1100 zł.

Drugi ząb, jak się dowiedziałam, wyrwano mi niejako w promocji, za 350 zł – ironizuje Daria, 52-letnia menedżerka z Katowic.

Na rządowej stronie pacjent.gov.pl czytamy: „Jeśli zgłosisz się z bólem zęba do dowolnego dentysty lub przychodni stomatologicznej z umową z NFZ – przyjmie Cię w dniu zgłoszenia. Po godzinie 19.00 pomoc otrzymasz w placówkach, które pełnią dyżur stomatologicznej pomocy doraźnej”. Niestety, znanych jest wiele przypadków, kiedy kolejka była na tyle długa, że pacjenci z bólem i tak musieli udać się po pomoc na pogotowie stomatologiczne.

– Zdarzyło mi się cztery razy, że dentysta przyjmujący na NFZ odesłał mnie od razu na pogotowie stomatologiczne, bo nie miał gdzie szpilki wcisnąć w kolejkę oczekujących. Moje doświadczenie z leczeniem zębów na fundusz przypomina jedno wielkie czekanie. Same wizyty kojarzą mi się ze słowem ograniczenia. Za każdym razem, kiedy lądowałam na fotelu, słyszałam głównie, czego w ramach NFZ zrobić się nie da, za co będę musiała zapłacić prywatnie, jeśli nie chcę po prostu wyrwać zęba, dlaczego dostanę gorsze materiały itd. – wylicza 33-letnia Amelia, malarka z Warszawy.

Czas, ból i pieniądz

Według informacji ze strony pacjent.gov.pl w całej Polsce jest obecnie zaledwie 40 placówek ze stomatologiczną pomocą doraźną, z czego trzy są w samej Warszawie, a dwie w Łodzi. Statystycznie na jedną placówkę przypada więc prawie 1 mln Polaków. Nawet tak duże miasta jak Gdańsk, Wrocław czy Białystok mają jedno pogotowie stomatologiczne w mieście.

Pacjenci opowiadają, że okres oczekiwania na wizytę refundowaną, kiedy nie czuje się bólu, może wynosić i ze trzy miesiące. Średni czas oczekiwania w poszczególnych województwach to nawet 28 dni w Kujawsko-Pomorskiem i 24 dni na Podkarpaciu. Najkrócej czeka się zaś w Świętokrzyskiem (sześć dni) i na Lubelszczyźnie (pięć dni).

Jednak nie czas oczekiwania jest największym mankamentem wizyt refundowanych przez NFZ. Najgorzej przedstawia się zakres usług i jakość wykorzystywanych przy leczeniu materiałów.

– Miałem leczenie kanałowe szóstki i siódemki w prywatnej klinice. Z zębów, można powiedzieć, zostały strzępy, do których przymocowano ceramiczne protezy, bo to, jak wyjaśnił mi stomatolog, najtrwalsza technologia przy tak dużym ubytku. Ogółem przez kilka wizyt wydałem 11 tys. zł na uratowanie dwóch zębów – opowiada Mariusz prowadzący małą działalność gospodarczą w Toruniu. Mężczyzna i tak nie wyleczyłby swoich zębów na NFZ, który, jeśli chodzi o zabiegi kanałowe, finansuje tylko leczenie zębów siecznych i kłów. Według specjalistów głównym problemem społeczeństwa jest zaś konieczność leczenia kanałowego przedtrzonowców i trzonowców, czyli tych zębów, które nie są uwzględnione na liście refundowanych świadczeń. Na NFZ Mariusz nie zrobiłby sobie też wspomnianych protez, ponieważ fundusz zwraca wyłącznie za najtańsze wypełnienia, które specjaliści odradzają w wypadku sporych ubytków.

– Przy dużym ubytku najlepszym wyborem jest szeroko pojęta protetyka stomatologiczna. Zaleca się stosowanie uzupełnień stałych, np. z ceramiki. W uzębieniu stałym w wielu sytuacjach klinicznych bardziej optymalnym rozwiązaniem są kompozytowe wypełnienia światłoutwardzalne i odbudowy protetyczne (inlay, onlay, overlay). Są one korzystniejsze dla utrzymania prawidłowej funkcji i poprawy estetyki. Niestety, to procedury bardzo kosztochłonne, zarezerwowane dla zabiegów komercyjnych – tłumaczył w mediach lek. dent. Amadeusz Kuźniarski, dyrektor ds. medycznych Akademickiej Polikliniki Stomatologicznej we Wrocławiu.

Lista zabiegów refundowanych obejmuje kilkanaście pozycji. Na pierwszy rzut oka można w gabinecie współpracującym z NFZ poradzić sobie z większością problemów, takich jak próchnica czy usunięcie kamienia nazębnego. Okazuje się jednak, że zakres tych usług jest bardzo ograniczony. Dwa zdjęcia RTG można zrobić raz na trzy lata. Protezę wymienimy na nową co pięć lat, usunięcie kamienia zaś przysługuje raz w roku. Leczenie kanałowe obejmuje tylko zęby od jedynek do trójek.

Na pełną opiekę mogą liczyć jedynie dzieci do 18. roku życia i kobiety w ciąży lub połogu. Przy czym jeśłi chodzi o dzieci, sprawa się komplikuje, kiedy stają się nastolatkami. O ile refinansowane materiały na plomby nie różnią się od oferowanych komercyjnie, gdy w grę wchodzą zęby mleczne, o tyle przy stałych zębach nastolatki potrzebują tych samych wypełnień co dorośli, a tutaj NFZ oferuje gorsze materiały niż gabinet prywatny. Dostajemy więc iluzję pełnej opieki nad zębami młodzieży, bo po raz kolejny sprawa rozbija się o oszczędność na surowcach.

Skoro to materiały są największym problemem, zdrowy rozsądek podpowiada, że sensownym rozwiązaniem byłaby możliwość dopłacenia w gabinecie za te lepsze. I tutaj stykamy się z największym paradoksem systemu. Jeśli pacjent zdecyduje się korzystać z usług gabinetu stomatologicznego w ramach kontraktu z NFZ, nie ma możliwości dopłaty do wyższego standardu. Dlatego jeśli ktoś chce lepszą plombę, musi się zdecydować na całą wizytę według cennika komercyjnego. Do wyboru zatem pacjenci mają albo mniej trwałe wypełnienia nieodpłatnie, albo wizytę za co najmniej kilkaset złotych.

Polska higiena

Od lat specjaliści ostrzegają, że stan uzębienia ma wpływ na zdrowie całego organizmu. Udowodniono, że bakterie odpowiedzialne za tworzenie się próchnicy zwiększają ryzyko schorzeń serca, wliczając w to zawał. Tymczasem dane dotyczące higieny jamy ustnej wśród Polaków są niepokojące – 98% obywateli w wieku 35-44 lata ma próchnicę, dla wielu zaś dopiero ból zęba jest pierwszym sygnałem do odwiedzenia gabinetu. Niecałe 40% Polaków między 20. a 60. rokiem życia deklaruje, że regularne chodzi do stomatologa, przynajmniej raz na pół roku.

Badania przeprowadzone przez firmę ARC Rynek i Opinia wykazały, że aż 67% wizyt osób w wieku 18-40 lat wiąże się z leczeniem próchnicy. Co trzeci pacjent kierowany jest na profesjonalną higienizację, której celem jest usunięcie kamienia oraz miękkich osadów nazębnych. U co czwartej osoby konieczne jest wyrwanie jakiegoś zęba.

Według raportu WHO „Global Oral Health” w Polsce częstotliwość utraty zębów u osób powyżej 20. roku życia wynosi niemal 12%. Tymczasem badanie UCE RESEARCH i IMPLANT MEDICAL „Jak często Polacy myją zęby?” pokazało, że niecałe 60% dorosłych Polaków myje zęby dwa razy dziennie. Prawie 20% używa szczoteczki zaledwie raz w ciągu doby. Tylko 2% społeczeństwa myje zaś zęby po każdym posiłku.

Badanie CBOS „Korzystanie ze świadczeń i ubezpieczeń zdrowotnych” z 2020 r. wykazało, że prawie 60% Polaków korzystało w tamtym roku z jakiejś formy świadczeń dostępnych w ramach powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego. Najczęściej były to konsultacje u lekarza podstawowej opieki zdrowotnej lub/i pediatry (51%). Najmniej osób (11%) korzystało z usług dentysty lub protetyka.

Postępujące od lat niedoinwestowanie spowodowało, że publiczna stomatologia nie stanowi dziś absolutnie żadnej alternatywy dla usług prywatnych. Według prognoz agencji badań rynku PMR Market Experts w 2024 r. wartość rynku usług stomatologicznych sięgnie 16 mld zł. Jeszcze w 2020 r. było to 12,5 mld zł, ale przez covid na fotele dentystyczne trafiali tylko ci, którzy naprawdę potrzebowali wizyty. Nadal jednak daje to ok. 1 mld zł rocznie wzrostu dla rynku usług stomatologicznych, które trwająca pandemia przystopowała. Niedofinansowanie publicznej stomatologii to kolejna cegiełka dokładana przez Ministerstwo Zdrowia do cichego prywatyzowania publicznej ochrony zdrowia. Pacjentom, którzy chcą korzystać z refinansowanych przez NFZ zabiegów, pozostaje regularnie szczotkować i nitkować zęby, licząc na to, że ich uzębieniu nie przydarzy się nic niespodziewanego.

k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl

*Niektóre personalia zostały zmienione na prośbę rozmówców.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 34/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.

Fot. Shutterstock

Wydanie: 2023, 34/2023

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy