12 powodów, dla których potrzebna jest zmiana trenera reprezentacji Kiedy 4 czerwca sędziujący mecz Korea-Polska Kolumbijczyk Oscar Ruiz gwizdnął po raz ostatni, stało się oczywiste, że już żadna siła nie odmieni przegranej biało-czerwonych 0:2, a na piłkarzy oraz selekcjonera Jerzego Engela posypią się gromy. Pierwsze krytyczne głosy trener odpierał z uporem godnym lepszej sprawy, chociaż jednocześnie przyznał: „Przyjechaliśmy do Korei po pierwsze miejsce w grupie, a teraz mamy szansę już tylko na drugie, ale i o nie trzeba będzie ostro powalczyć”. Co z tego, skoro – prawdę powiedziawszy – uczynił niewiele, by się tak stało. Dopiero teraz, po powrocie do kraju, już z pewnej perspektywy Engel oceniał: „Powinienem podjąć ryzyko i zmienić skład przed meczem z Portugalią. Żałuję, że tego nie zrobiłem”. Próżny i dalece spóźniony żal, skoro nasi piłkarze zeszli z boiska z drugą mundialową przegraną 0:4. To najwyższa porażka, jakiej doznała nasza reprezentacja kierowana przez Engela. Wypytywany (także już w kraju), czy przewiduje podanie się do dymisji, odpowiadał jednoznacznie: „Jestem gotów do rezygnacji ze stanowiska, albowiem jest to część mojej pracy. Jednak występu w Korei się nie wstydzę. gdybym tak uważał, to sam natychmiast podałbym się do dymisji”. Nie myśleliśmy, iż dożyjemy chwili, w której przyjdzie nam marzyć, by Polacy strzelili na mundialu chociaż jedną honorową bramkę. Można przypuszczać, że dopiero stojący pod ścianą polski szkoleniowiec zdecydował się wystawić na spotkanie z USA poniekąd rewolucyjną wyjściową jedenastkę. Wygrana 3:1 poprawiła nieco nastroje. Engel wszem wobec oświadcza: „Moim zdaniem, Polska była za słaba na awans do grona 16 najlepszych zespołów świata”. Niemal natychmiast zaczęto przypominać deklaracje, jakie składał Engel tuż przed wyjazdem „na podbój Korei i Japonii”. Mimo zaskakująco ciepłego powitania, zgotowanego przez kibiców na Okęciu dla powracającej z mundialu polskiej ekipy atmosfera wokół ludzi odpowiedzialnych za przygotowanie piłkarzy nadal gęstniała. Nie przekonywały nawet napisy przygotowane przez najpracowitszych fanów: „Engel zostań!”. Przedstawiciele mediów wytoczyli armaty najpotężniejszego kalibru i zaczęli coraz celniejsze ostrzeliwanie. Nadszedł czas męskiego rozliczenia za mundialowy niewypał. Nawet postronnych obserwatorów, takich sympatyków piłki od wielkiego dzwonu miały prawo denerwować, i to nawet bardzo, wypowiedzi w rodzaju: „Nie jestem guru, ale… się nie mylę”. Jerzego Engela zaatakowano z wielu powodów. Oto najważniejsze z nich: Po pierwsze – brak obiecywanych wyników, czyli co najmniej wyjścia z grupy. Po drugie – styl zaprezentowany w mundialowych spotkaniach z Koreą i Portugalią. Po trzecie – niewłaściwy moment w podjęciu decyzji o wyeliminowaniu z kadry Tomasza Iwana. Jeżeli już, należało to uczynić znacznie wcześniej. Po czwarte – tolerowanie tak zwanego fanklubu Iwana w kadrze. Po piąte – zbyt wczesne ogłoszenie, że praktycznie selekcja do mundialowej kadry została zakończona. Po szóste – zbytnia pewność siebie i upieranie się, że wybrani zostali rzeczywiście wszyscy najlepsi. Po siódme – kurczowe trzymanie się wyłącznie własnej koncepcji, co rzutowało na brak odwagi w podejmowaniu decyzji. Efektem była radykalna wymuszona zmiana składu dopiero na pożegnalny mundialowy mecz z USA. Po ósme – brak odpowiedniego rozpoznania siły i rzeczywistej wartości rywali. Po dziewiąte – stanowczo za wiele błędów w ostatnim okresie przygotowawczym przed wyjazdem do Korei. Po dziesiąte – zajmowanie się podczas minionej wiosny zbyt wieloma pozasportowymi sprawami. Po jedenaste – nieobecność podczas wielu piłkarskich wydarzeń, w których obecność selekcjonera była nie tyle pożądana, co wręcz obowiązkowa. Po dwunaste – coraz słabsze i złe kontakty z przedstawicielami mediów. Dzielenie ich na sprzyjające i wrogie. Już były selekcjoner przyznawał się jedynie do tego, że nie docenił Korei, przecenił natomiast wartość własnej drużyny. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że wojna z dziennikarzami nigdy się nie skończyła i nie skończy dobrze. Zdawał sobie z tego doskonale sprawę słynny amerykański gangster, Al Capone. Godzi się przypomnieć, co zwykł, przy takich okazjach, doradzać (całkiem słusznie!) inny były selekcjoner kadry, Wojciech Łazarek, że… nie warto kopać się z koniem. Pod takim hasłem dotyczącym oczywiście sytuacji trenera Engela upływały pomundialowe dni prezesa PZPN, Michała
Tagi:
Maciej Polkowski









