Euro 2012: nasz krok w przyszłość

Euro 2012: nasz krok  w przyszłość

Dostaliśmy trzecią z najważniejszych imprez sportowych, jakie istnieją. Pod względem rozmachu organizacyjnego, bazy, czasu trwania, liczby kibiców, nakładów finansowych

Polska z Ukrainą – osiem głosów, Włochy solo – cztery głosy, Chorwacja z Węgrami – zero. Oznacza to, że finały Euro 2012, czyli XVI Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej, planowane na rok właśnie 2012, odbędą się na terenie Polski i Ukrainy. Ale ta szalenie dla nas pomyślna decyzja z Cardiff to już historia. Czas na tonowanie euforii i wygaszanie konfliktów, czas na intensywne działania.
Polski futbol długo nie miał przyjemnych skojarzeń z Cardiff, stolicą Walii. Wiosną 1973 r. tamtejsi piłkarze pokazali ówczesnym mistrzom olimpijskim, że to już całkiem zawodowe granie polega na walce nadzwyczaj ostrej i w eliminacjach mistrzostw świata pokonali podopiecznych Kazimierza Górskiego 2:0.
Lekcja na szczęście poskutkowała błyskawicznie, bo kiedy niebawem na Stadion Śląski przyjechała reprezentacja Anglii, nasi już nie pękali. Odnieśli zwycięstwo nad zespołem z ojczyzny futbolu, jedyne zresztą w historii. To był może dziś mało doceniany (bo pamięta się raczej Wembley, cztery i pół miesiąca później), ale naprawdę ogromny krok na drodze do medalu mistrzostw świata 1974.
W rewanżu podczas owych eliminacji, też na Śląskim, nie daliśmy już Walijczykom szans, odjechali z porażką 0:3, ale przez wiele lat nie było jakoś okazji do zdobycia ich twierdzy.

Szczęśliwe Cardiff

Szansa nadarzyła się dopiero siedem edycji później, jeśli chodzi o eliminacje mistrzostw świata. Wiosną 2001 r. biało-czerwoni, dowodzeni przez Jerzego Engela, grali już nie na pechowym Ninian Park, lecz na ultranowoczesnym Millennium Stadium. I odczarowali Cardiff. Zwycięstwo 2:1 miało istotne znaczenie w naszej walce o awans do finałów mistrzostw świata 2002. A u schyłku 2004 r. Polacy właśnie na Millennium rozegrali swój najlepszy mecz kolejnych eliminacji mistrzostw świata. 3:2 przywiezione z Cardiff przez podopiecznych Pawła Janasa, okazało się cennym wkładem do awansu.
Tymi sposobami został przetarty w Cardiff szczęśliwy szlak dla Polski. Tam bowiem 17 (prezentacja) i 18 (głosowanie) kwietnia 2007 r. odbywał się ostatni etap akurat nie boiskowej, ale szalenie istotnej batalii o przyszłość polskiego futbolu. Ba – patos wcale tu nie oznacza przesady – o przyszłość Polski.
Bo trzeba wiedzieć, że dostaliśmy trzecią z najważniejszych imprez sportowych, jakie istnieją. Pod względem rozmachu organizacyjnego, bazy, czasu trwania, liczby kibiców, nakładów finansowych, znaczenia marketingowego etc. piłkarskie mistrzostwa Europy, po zwiększeniu w 1996 r. puli finalistów do 16 drużyn, ustępują bowiem już tylko piłkarskim mistrzostwom świata oraz letnim igrzyskom olimpijskim.
Czeka nas zatem gigantyczne przedsięwzięcie. Owszem, nakręcające koniunkturę, generujące mniej lub bardziej trwałe zyski, ale wymagające ogromnych nakładów, zaangażowania ogromnych mocy produkcyjnych. Szczególnie jeśli pod względem infrastruktury mamy… pustynię. Jednak tworzenie niemal od zera sprawia, że wszystko jest bardziej nowoczesne, dostarcza więcej radości.

Nokautujący duet

Jeszcze większa pustynia jest pod tym względem na Ukrainie, ale to właśnie stamtąd nadszedł impuls, by w 2012 r. wspólnie zorganizować finały piłkarskich mistrzostw Europy. Ukraina może jest jeszcze mało rozwinięta, za to ma szaleńca, wizjonera, człowieka o porażającej sile przebicia. Hrihorij Surkis, dżentelmen niesamowicie bogaty, ale i ambitny, szef tamtejszego futbolu, okazał się działaczem piekielnie dynamicznym i skutecznym.
To on cały czas pchał ten wspólny projekt. A kiedy został członkiem Komitetu Wykonawczego UEFA, najwyższej instancji europejskiego futbolu, mógł za polsko-ukraińską inicjatywą Euro 2012 lobbować już bez problemów, nawet z pozycji siły i pieniędzy. I robił to rewelacyjnie, co w pełni docenia prezes PZPN, Michał Listkiewicz. On z kolei jest raczej stonowany, ale doskonale czuje się na polu futbolowej dyplomacji. I wraz ze zwariowanym Surkisem, na zasadzie kontrastu, stworzyli duet, który wręcz znokautował pewnych siebie Włochów, o Chorwatach i Węgrach nawet nie wspominając.
Piłkarskie Euro to wyzwanie znacznie, znacznie poważniejsze niż przeprowadzony w Warszawie w 1955 r. Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów. Chyba największa międzynarodowa impreza, jaka do tej pory odbyła się w Polsce. Trwała dwa tygodnie, Euro potrwa dłużej. Wtedy była tylko Warszawa, do Euro potrzeba co najmniej ośmiu miast, w tym czterech w Polsce.
Na festiwal zbudowano m.in. Pałac Kultury i Nauki oraz Stadion Dziesięciolecia. Teraz tak okazałych inwestycji potrzeba przynajmniej dziesięć razy więcej. Trudno na przykład wyobrazić sobie Warszawę 2012 r. bez jeszcze minimum dwóch mostów i bez drugiej – rozgałęzionej – linii metra. Trzeba zmodernizować dosłownie cały kraj, bo tego typu przedsięwzięcie swym wymiarem przewyższa wszystkie dotychczasowe w historii Polski. Organizowane u nas do tej pory mistrzostwa świata i Europy miały, w porównaniu z Euro 2012, wymiar wręcz mikroskopijny.
– Lwów oszalał z radości w ostatnią środę – mówi mieszkający tam działacz piłkarski, Oleksandr Pauk. – Dzieląc się tą radością po informacji, jaka nadeszła z Cardiff, pragnę przypomnieć, że jest to na swój sposób kontynuacja dzieła Kazimierza Górskiego. Bo kiedy 27 września 2003 r. we Lwowie spotkali się członkowie piłkarskich związków Polski i Ukrainy, by uzgodnić wspólną kandydaturę do organizacji Euro 2012, właśnie pan Kazimierz był tym łącznikiem między stronami. Jako honorowy prezes PZPN, a zarazem rodowity lwowiak.
No to jeszcze jedno sentymentalne skojarzenie. Rok 2005, Stambuł, pamiętny finał Ligi Mistrzów. Liverpool kontra Milan. Zacięte pojedynki Jerzego Dudka i Andrija Szewczenki. Nasz bramkarz szczęśliwy, ukraiński napastnik zrozpaczony. Nie minęły dwa lata, a stanęli obok siebie, by w Cardiff razem promować kandydaturę swoich krajów. Tym razem obaj wygrali!

Platini musi być „za”

Plusem polsko-ukraińskiej kandydatury stał się udział prezydentów obu państw – Lecha Kaczyńskiego i Wiktora Juszczenki – we wspomnianej prezentacji promocyjnej. Za Polską i Ukrainą głosowali: Anglik, Cypryjczyk, Hiszpan, Holender, Rosjanin, Rumun, Portugalczyk i Turek. Za Włochami: Maltańczyk, Niemiec, Norweg oraz Francuz – sam prezydent UEFA, Michel Platini.
– Nie widzę w tym nic sensacyjnego – twierdzi Tadeusz Fogiel, znany konsultant piłkarski, mieszkający w Paryżu. – Platini miał tylko jeden głos, był więc w trakcie elekcji nie prezydentem, ale szeregowym członkiem komitetu wykonawczego. No i przecież nie będzie Polsce i Ukrainie przeszkadzał, tylko pomagał, ponieważ w interesie UEFA leży jak najlepszy przebieg turnieju, jak największe dochody. Bo Euro to wielki sport, ale i wielki biznes. Na decyzję podjętą w Cardiff natychmiast zareagowały światowe giełdy, akcje firm budowlanych i metalurgicznych gwałtownie podskoczyły.
Podobno jeszcze żaden kraj organizujący piłkarskie mistrzostwa Europy na tym nie stracił. UEFA tylko na ostatnich finałach, w roku 2004, zarobiła ponad 300 mln euro, natomiast Portugalia dokonała gigantycznego skoku cywilizacyjnego – wzbogaciła się o stadiony, drogi, hotele, jej obywatele dostali tysiące miejsc pracy. Teraz kolej na nas.

Turniej bez wiz

Czerwiec 2012 r., co najmniej cztery stadiony w Polsce i co najmniej cztery na Ukrainie. Mecz otwarcia w Warszawie, mecz o złoty medal w Kijowie. Wcześniej, właśnie w stolicach – losowania, odpowiednio grup eliminacyjnych i grup finałowych. Choć od kilku dni mówi się, że w rachubę wchodzi zamiana aren meczu otwarcia i finałowego. Jak jednak będzie z tą integracją, swobodnym przepływem kibiców, skoro granica polsko-ukraińska jest zarazem granicą Unii Europejskiej?
– Jeśli nawet Ukraina przed rokiem 2012 nie zdąży przystąpić do Unii, świetnie sobie poradzi. Są tam mocne konsorcja paliwowe, jest górniczy Donbas, istnieje znakomity klimat dla Euro, bo to doskonała okazja do podkręcenia koniunktury, dodatkowej promocji. Niedawno ukraiński parlament przyjął zestaw dokumentów pod nazwą „Prawo Euro 2012”. Jest to dopasowanie do regulacji prawnych obowiązujących w Unii. Na mocy tej uchwały Ukraina na pół roku przed turniejem zniesie wizy dla obywateli państw europejskich – uspokaja wiceszef sztabu polskiej kandydatury, członek Prezydium PZPN, Adam Olkowicz, którego wkład w sukces, jaki odnieśmy w Cardiff, jest równie wielki, jak mało doceniany.
Jeśli pula uczestników turnieju finałowego zostanie przed rokiem 2012 powiększona z 16 do 24 zespołów, bo takie tendencje się pojawiły, Polska z Ukrainą są na to przygotowane. Dlatego właśnie zgłosiły po dwa miasta rezerwowe.
To może zabrzmi niczym z produkcyjniaka i znowu z patosem, ale… Ponadtrzyletnia batalia o Euro – urozmaicana atakami pesymistów i dyżurnych prześmiewców – została uwieńczona sukcesem. Teraz trzeba zakasać rękawy, bo czasu naprawdę niewiele, zapomnieć o wewnętrznych animozjach i twórczo wykorzystać zjednoczenie oraz entuzjazm naszego narodu dla idei Euro. Przełożyć to również na inne dziedziny życia. Futbol może przyczynić się do zakończenia wielu konfliktów, nawet tych z niwy politycznej.
Michał Listkiewicz jako prezes PZPN z pewnością nie jest bez grzechów, ale dla walki o Euro uczynił naprawdę wiele. Dlatego śmiesznie wyglądają dziś rozmaite zagrywki Tomasz Lipca, ministra sportu, zamykające na przykład Listkiewiczowi drzwi przed wizytatorami z UEFA. Tym bardziej że ten ministerialno-rządowy sztab, nadzorowany przez Lipca, nie pracował bez uchybień, nie skupiał samych kryształowych postaci.
Należy jak najszybciej sformować regularny komitet organizacyjny (mówi się, że na jego czele może stanąć premier Jarosław Kaczyński), już superkompetentny, by umiejętnie rozdysponować choćby ogromne środki, jakie przekaże nam Unia Europejska. Padają kwoty nawet rzędu 40 mld euro. Jeśli Listkiewicz faktycznie zrezygnuje z prezesury PZPN, powinien w takiej strukturze otrzymać wielce znaczącą rolę. Jego doświadczenia i kontakty są bowiem wprost bezcenne.
Jan Banaś, znakomity swego czasu reprezentant Polski, napastnik Polonii Bytom i Górnika Zabrze, uciekł kiedyś do RFN, ale wrócił i dalej grał dla naszego kraju. – Był szlaban przed tym łączeniem się Polski z większością piłkarskiej Europy, potem nasi zawodnicy mogli wreszcie emigrować, a w roku 2012 – no proszę – to piłkarska Europa przyjedzie do nas! Zostałem więc swego rodzaju prekursorem tej integracji, chciałem wyprzedzić epokę – śmieje się Banaś.

Gospodarze na ogół medalistami

Do 1976 r., kiedy pula finałowa Euro liczyła tylko cztery zespoły, gospodarz musiał zająć miejsce co najmniej czwarte, ponieważ lokalizacja turnieju finałowego (półfinały, mecz o trzecie miejsce i mecz o złoto) była ustalana dopiero po ćwierćfinałach, czyli po wyłonieniu najlepszej czwórki, i turniej musiał się odbyć w jednym z należących do niej krajów.
Od Euro 1980 (pierwszy raz osiem zespołów w turnieju finałowym) wprowadzono dla gospodarzy przywilej, polegający na zwolnieniu ich z eliminacji. Przed finałami 2000 skorzystały z tego aż dwie reprezentacje, Belgia i Holandia, gdyż turniej finałowy odbywał się na terenie tych dwóch krajów. Również w dwóch krajach – Austrii i Szwajcarii – zostaną rozegrane finały 2008 i oczywiście tamtejsze drużyny nie muszą grać w eliminacjach.
Tylko raz drużyna gospodarzy przegrała wielki finał, mecz o złoty medal – Portugalia z Grecją w roku 2004.
1960: Francja – miejsce 4
1964: Hiszpania – miejsce 1
1968: Włochy – miejsce 1
1972: Belgia – miejsce 3
1976: Jugosławia – miejsce 4
1980: Włochy – miejsce 4
1984: Francja – miejsce 1
1988: RFN – miejsce 3-4
1992: Szwecja – miejsce 3-4
1996: Anglia – miejsce 3-4
2000: Holandia – miejsce 3-4,
Belgia – miejsce 9-12
2004: Portugalia – miejsce 2

 

Wydanie: 17-18/2007, 2007

Kategorie: Sport

Komentarze

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy