Dopiero kiedy część oprawców stanęła przed sądem, zaczęto rozumieć, czym był Oświęcim W końcowych dniach stycznia świat wróci pamięcią do wydarzeń sprzed 60 lat: to wtedy, 27 stycznia 1945 r., żołnierze radzieccy dotarli do Oświęcimia, ratując życie ostatniej garstce więźniów oczekujących na śmierć w obozie zagłady Auschwitz-Birkenau. O zbrodni oświęcimskiej napisano już tysiące książek, jeszcze więcej artykułów i opracowań, szeroko udokumentowano ten największy mechanizm eksterminacji. Jednego nie zdołano zapewnić – większość, i to absolutna sprawców tego zła nigdy nie została ukarana. Niewielu zdołano postawić przed sądem, przez długie lata bowiem w RFN nie było do tego klimatu ani warunków. Tę karygodną sytuację odmienił, i to zasadniczo, dopiero 20 lat po klęsce Trzeciej Rzeszy, wielki proces oprawców oświęcimskich we Frankfurcie nad Menem, którego sprawozdawcą, jako korespondent PAP, byłem… Dlaczego dopiero ten sądowy przewód, rozpoczęty 20 grudnia 1963 r. i zakończony 19 sierpnia 1965 r., stał się tak ważnym faktem? Rzeczywiście długo nie było w RFN woli ani warunków do rozliczenia się z przeszłością. Nie chciano utrwalać pamięci o zbrodniach, uznając, że wyroki wydane tuż po wojnie w Norymberdze, w strefach okupacyjnych, w Polsce i w innych krajach, wyczerpały sprawę. W warunkach „cudu gospodarczego”, utrwalania pomyślności, dobrego samopoczucia na tle uświadamiania swojej ważnej, do tego rosnącej pozycji w świecie podzielonym przez zimną wojnę, uznano, że już dostatecznie odległy czas zbrodni pozwala skazać je na zapomnienie. Z absurdalności i niebezpieczeństw takiego układu zdawał sobie sprawę prokurator generalny Hesji, dr Fritz Bauer, sam prześladowany antyfaszysta, potem emigrant. Od lat dążył do zmiany standardów zapewniających tolerancję dla zbrodniarzy. Co gorsza, ułatwiających minimalizowanie w społecznej świadomości wiedzy o ogromie zła Trzeciej Rzeszy, o której pamięć powinna, zdaniem dr. Bauera, na trwałe kształtować postawy Niemców, napawać ich wstydem, przestrzegać przed recydywą wynikającą z nacjonalizmu, rasizmu i ksenofobii. Bauer uparcie zmierzał do celu. Poczynając od 1958 r. przesłuchał około 1,3 tys. świadków rozsianych po całym świecie. Zgromadził i przeanalizował tony dokumentów (głównie z Polski). Z detektywistyczną dociekliwością ustalił z nazwiska 1580 esesmanów spośród członków załogi oświęcimskiej, jednak ostatecznie będąc w stanie – a to dzięki prawu właściwemu tam jedynie do spraw przestępstw pospolitych – postawić w stan oskarżenia jedynie 24 zbrodniarzy. Dwóch z nich wyłączono jeszcze przed procesem z uwagi na stan zdrowia, dwóch innych wyłączono podczas rozprawy. Tylko część oskarżonych doprowadzano z więzienia. Większość odpowiadała z wolnej stopy, przed wejściem na salę rozpraw i po każdym zamknięciu posiedzenia tuż za progiem niknąc w anonimowym tłumie. Było to największe postępowanie sądowe przeciwko oprawcom nazistowskim w RFN. W toku 20 miesięcy jego trwania zeznania złożyło 359 świadków, głównie cudem ocalałych ofiar przybyłych z 19 krajów (najliczniejsza grupa z Polski – 68 osób). Zaprezentowano przeogromny zestaw dokumentów. Swoje opinie przedstawili liczni uczeni eksperci. Przeprowadzono wizję lokalną w Oświęcimiu i w Brzezince. Akt oskarżenia liczył 700 stron, a odczytanie uzasadnienia wyroku (ok. tysiąca stron) zajęło ponad 11 godzin… Oprawcy i ich ofiary. Oskarżeni i świadkowie. Pierwsi – spokojni, opanowani, pewni siebie, w poczuciu, że łatwo się wykpią z opresji. Żadnego gestu skruchy, zawstydzenia. Czas ich nie zmienił. Działali przecież jeśli nie na rozkaz, to z poczucia misji wyznaczonej przez akceptowaną ideologię. Ci drudzy, byli więźniowie, sprawiali wrażenie zalęknionych. Nic z satysfakcji, bo oni też wiedzą, że tamtejsza Temida obejdzie się i z tymi oskarżonymi łagodnie. Onieśmieleni, przybici widokiem sytego społeczeństwa, sprawiali wrażenie ludzi przeczuwających przegraną. Bo jakże to tak na sali sądowej paru oprawców, gdy były ich setki, tysiące. Wszyscy inni się rozpłynęli. Mulka, Boger, Kaduk, Klehr, Capesius i pozostali stanęli przed sądem jakby w zastępstwie za tamtych wszystkich. Nic bardziej nie ukazywało bezsiły prawdy i sprawiedliwości wobec nazizmu. W obozie tzw. macierzystym, w Auschwitz, gdzie przetrzymywano więźniów zdolnych do pracy, ludzie ginęli nieprzerwanie, a formy kaźni były ciągle wzbogacane, los ofiar zależał bowiem od kaprysu esesmanów, którzy strzelali, wieszali, topili i zabijali pałkami. Nawet strzykawka lekarska stała się narzędziem zbrodni – wypełniona
Tagi:
Janusz Roszkowski









