Proletariat w obronie Warszawy

Proletariat w obronie Warszawy

Na wniosek szefa sztabu gen. Waleriana Czumy płk Tadeusz Tomaszewski postanowił włączyć ok. 1 tys. przeszkolonych wojskowo ochotników do regularnych oddziałów i wysłać ich na front. „Nastrój wojska jest zły, trzeba zastrzyknąć mu świeżą krew, dajcie nam trochę waszych ochotników, którzy wniosą do oddziałów ducha walki”, mówił płk Tomaszewski, początkowo bardzo niechętny formowaniu robotniczych oddziałów. Dodatkowo zaproponowano, aby z tej grupy wydzielić ok. 100 osób do działań dywersyjno-wywiadowczych. Na ich czele stanął mjr Ostoja-Święcicki, takich grup powstało wkrótce kilka, jedną z nich dowodził Marian Kubicki, który tak relacjonował jedną z akcji: „W ubraniach cywilnych, uzbrojeni w granaty, przedzieraliśmy się przez placówki niemieckie do cmentarza do Boernerowa, w kierunku na radiostację. Przeszliśmy przez pierwszy odcinek okopów nieprzyjaciela. Tutaj zatrzymał nas ogień karabinów maszynowych. Z próby przedzierania się dalej na Kampinos zrezygnowaliśmy; wycofując się, zniszczyliśmy granatnik niemiecki. Następnie oddział nas zakwaterował w rejonie ogródków działkowych Burakowa (…). Po znanym bombardowaniu 25 września wróciliśmy na Warecką”.

Oszczędzić miasto

Coraz szybciej rosły jednak straty, zwłaszcza pośród ludności cywilnej. Po trzech tygodniach bohaterskiej obrony Warszawa była pozbawiona central telefonicznych, elektrowni, wodociągów i gazowni. Brakowało amunicji, leków, żywności i zaopatrzenia. Nie brakowało jednak woli walki. Miastu groziła na dodatek epidemia, na ulicach leżały setki trupów. Gen. Juliusz Rómmel, dowódca armii „Warszawa”, postanowił, opierając się na RBOW, odbudować 13. dywizję piechoty, której dowódcą był płk Władysław Kaliński. Robotnicy walczyli jeszcze na pierwszej linii frontu na Żoliborzu. Z uwagi jednak na warunki, w jakich przyszło walczyć, i ogromną przewagę wroga oraz by oszczędzić życie mieszkańców i samo miasto, 28 września Warszawa skapitulowała. Gorycz porażki była wśród robotników ogromna. Poddanie Warszawy potraktowali jako zdradę. „Dobrze, że pan przyjechał, panie kapitanie, jest źle, wojsko mi się buntuje, chcą mordować oficerów, nie chcą składać broni, nikogo się nie słuchają. Oni pana znają, może ich pan przekona”, mówił do kpt. Keniga płk Kaliński.

Wielki robotniczy tłum zebrał się na placu Wilsona i tylko autorytet, jakim cieszył się dowódca RBOW, sprawił, że nie doszło do rozlewu krwi, choć i pod jego adresem wznoszono okrzyki: „Zdrajca!”. Emocje ludzkie brały górę. Rozgoryczenie było ogromne. Po złożeniu broni w Cytadeli robotnicy zostali rozformowani i brygady przestały istnieć.

Obecna polityka historyczna wymazuje pamięć o roli robotniczych brygad, ich dokonaniach i poświęceniu. Place i skwery noszą imiona tych, którzy we wrześniu 1939 r. po prostu zrejterowali. A podobno historię zawsze piszą zwycięzcy.

Korzystałem z publikacji: Lecha Wyszczelskiego „Warszawa 1939”, Mariana M. Drozdowskiego „Alarm dla Warszawy”, Jerzego Cesarskiego „PPS. Wspomnienia z lat 1918-1939”, Zygmunta Zaremby „Wojna i konspiracja” oraz archiwalnych nagrań Polskiego Radia.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2016, 38/2016

Kategorie: Historia

Komentarze

  1. Tynder
    Tynder 14 października, 2016, 12:09

    Dobrze, że Przegląd przypomina bohaterstwo stołecznego proletariatu. Nikt inny o tym nie pamieta

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy