Przetańczyć całą… Łódź

Przetańczyć całą… Łódź

Gwiazdy Spotkań Baletowych poruszały się lincolnami i zachwycały golonką w kapuście XVII Łódzkie Spotkania Baletowe przeszły do historii. Przez dwa tygodnie Łódź żyła tańcem. Miłośnicy Terpsychory spotykający się na widowni Teatru Wielkiego czas spędzony na oglądaniu festiwalowych spektakli mogą zaliczyć do bezcennych. To były jedne z najciekawszych spotkań: wzięły w nich udział bardzo znane i cenione zespoły, reprezentujące rozmaite stylistyki i techniki tańca. Inauguracja należała do gospodarzy. „Kobro” w wykonaniu zespołu baletowego Teatru Wielkiego nie można było jednak nazwać spektaklem baletowym w tradycyjnym rozumieniu. Obejrzeliśmy performance, w którym królowała muzyka (Sławomir Kulpowicz) i plastyka obrazu, jaką wymyślili wspólnie Robert Baliński (przestrzeń oraz kompozycje wideo) i Izabela Balińska (autorka znakomitych kostiumów). „Kobro” to przedstawienie multimedialne, wykorzystujące tancerzy jako pewien element gry. Choreograf Gray Veredon przygotował widowisko w poetyce dość zbliżone do niektórych realizacji słynnego niemieckiego twórcy, Johanna Kresnika. Z jednym, jakże istotnym ale: Kresnik kreuje teatr, w którym ruch jest nadrzędną wartością. U Veredona ubogi zamysł choreograficzny spowodował, że jego najnowszego przedstawienia nie sposób analizować, stosując kryteria oceny baletu czy teatru tańca. Prezentowany dwa dni później „Bruckner 8” przyniósł doznania wypływające z obcowania ze sztuką usytuowaną na przeciwnym biegunie. Leipziger Ballet zademonstrował monumentalne widowisko choreograficzne, skomponowane do muzyki VIII Symfonii Brucknera. Ten niezwykły spektakl nie był historyjką zamkniętą w tańcu, ale wypowiedzią na temat pragnienia osiągnięcia Absolutu. O choreografii Uwe Scholza (także dyrektora artystycznego Leipziger Ballet) chciałoby się powiedzieć – totalna. Będąca syntezą wrażeń estetycznych wypływających z muzyki, połączona z analizą formy. Niektórym niemiecka propozycja mogła wydać się monotonna, mnie ujęła prostotą kompozycji. Tancerze popisali się celującym opanowaniem warsztatu, koncentracją i dyscypliną. Krótsza królewna Z klasycznym ujęciem ruchu widzowie Spotkań Baletowych zetknęli się po raz drugi, oglądając „Śpiącą królewnę” Czajkowskiego, którą przywiózł zespół Rosyjskiego Narodowego Teatru Baletu. Klasyczną wersję Mariusa Petipy zredagował Evgeny Amosov, dyrektor artystyczny młodego, działającego zaledwie dwa lata moskiewskiego zespołu. Opracowanie spowodowało skrócenie kompozycji Czajkowskiego, zmiany w libretcie oraz redukcję niektórych duetów i wariacji. Jeśli Rosjan kojarzymy z techniką klasyczną, to Hiszpanów z flamenco. Przyjazd do Łodzi Cristiny Hoyos z jej grupą okazał się strzałem w dziesiątkę. Owacyjne przyjęcie zespołu wzruszyło artystów, którzy ponad półtorej godziny czarowali elegancją, temperamentem, szczerością i światłem Andaluzji. W wieczorze zatytułowanym „A tiempo y a Compas” (z muzyką José Louisa Rodrigueza) dziesięcioro tancerzy z Hoyos na czele przedstawiło koncert tańca w stylu efektownym i wyszukanym. To nie było ludowe flamenco ani jego „cepeliowska” odmiana. Spektakl Cristiny Hoyos to flamenco wysublimowane, przetworzone, tajemnicze i magnetyczne. Kilkuczęściowe, ascetyczne inscenizacyjnie widowisko mimo mrocznych epizodów generowało optymizm. A nad wszystkim królowała Cristina Hoyos – artystka obdarzona fascynującą osobowością. Choreografie, które układa sama dla siebie, zawierały mniej dynamiki niż te tańczone przez młodzież, ale ich ładunek emocjonalny był gigantyczny. W prawdziwe osłupienie wprawiała estetyka ruchu i uroda gestu: tak pięknego prowadzenia ramion, całych rąk i dłoni jak u niej nie widziałem nigdy u żadnej tancerki flamenco. W zupełnie innej, supernowoczesnej poetyce objawiły się realizacje Polskiego Teatru Tańca – Baletu Poznańskiego i Kibbutz Contemporary Dance Company. Technicznie Żydzi dystansują Polaków, lecz w kwestii stylistyki PTT wydaje się ciekawszy od KCDC. W zespole z Izraela od kilkunastu lat choreografie tworzy wyłącznie dyrektor artystyczny grupy – Rami Be’er. Nie sposób odmówić mu talentu i twórczej weny, ale taka „monokultura” wydaje się ograniczać wrażliwość i może być zgubna dla widzów. Jednak z tym zespołem spotkaliśmy się w Polsce dopiero po raz drugi, więc szansy na znudzenie nie było. Prowadząca od 15 lat Polski Teatr Tańca Ewa Wycichowska w swoim zespole wykorzystuje contemporary od kilku lat, lecz o jednorodnej stylistyce nie ma mowy. Choreografie w ciągu roku realizuje kilku artystów z rozmaitych stref kulturowych i wywodzących się z najróżniejszych szkół. Ich spektakle rzadziej wypełniają wieczór jednym tytułem, częściej składają się z dwóch, a nawet

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 23/2003

Kategorie: Kultura