Przychodzi Polak do lekarza

Przychodzi Polak do lekarza

W kolejce do przychodni stoi się niezależnie od pogody, wieku czy stanu zdrowia Jest 5.30. Przed przychodnią na warszawskim Żoliborzu ustawiła się już 30-osobowa kolejka. Wszyscy czekają na godzinę zero, czyli 7.00. Wtedy przychodnia rozpoczyna wydawanie numerków. Pierwszy w kolejce jest biznesmen, były alkoholik. Gdy nie pije, potrzebuje silnych leków na uspokojenie i sen. Za nim podpiera się parasolem młoda dziewczyna – kasjerka z supermarketu. W zeszłym tygodniu upuściła na nogę duży słój buraczków. Teraz palec spuchł jej do takich rozmiarów, że już nie mieści się w bucie. W zakręcającym ogonku czeka też pani Zofia, 70-letnia emerytowana nauczycielka. Kilka miesięcy temu wszczepiono jej stymulator serca. Niby wszystko w porządku, ale lepiej się upewnić. W kolejce stoi się niezależnie od pogody, wieku czy stanu zdrowia. Sceny pod gabinetem – Stoję już jakąś godzinę, ale to żaden rekord. Bywa, że trzeba przyjść koło 4 – mówi pan Wiesław. W zeszłym tygodniu spadł z roweru i stłukł sobie prawy bok – czeka na skierowanie na prześwietlenie. Cała atmosfera wspólnego oczekiwania mija, gdy tylko w okienku przychodni pojawią się panie rejestratorki. To one dyktują warunki. – Ja chciałabym do internisty, na kontrolę. Tylko rano, bo potem jadę do córki – tłumaczy pani Zofia. Ma pecha, bo lekarz pierwszego kontaktu, do którego jest zapisana, jest na urlopie. Są dwa wyjścia. Można czekać pod drzwiami pracującego lekarza, może będzie miał chwilkę i wypisze skierowanie. Tylko że to zajmie cały dzień. Jest i krótsze rozwiązanie: przełożyć wizytę na przyszły tydzień. – Ja jednak spróbuję – mówi bez przekonania pani Zofia. Wydawanie numerków kończy się szybko. Ten, dla kogo nie starczyło, spróbuje jutro. Spod okienka rejestracji wszyscy przenoszą się pod gabinet. Panuje napięta atmosfera. Stali bywalcy wiedzą, że numerek w garści wcale jeszcze nie oznacza, że zostanie się przyjętym. – Najgorsi są przedstawiciele medyczni. Oni zawsze wpychają się bez kolejki i zajmują najwięcej czasu – pan Wiesław aż pokrzykuje ze zdenerwowania. Lekarz zjawia się w przychodni o 7.30. Kolejka rusza, pacjenci przyjmowani są taśmowo. Następny! Na kozetkę proszę! Jakie leki się skończyły? Czy potrzebne skierowanie? Następny! Pierwszy jest 40-letni biznesmen. Szybko jednak spada na dalsze miejsce w kolejce: musi wrócić do rejestracji i przepisać się do przyjmującego lekarza. Teraz szansa przed panią Zofią. Pacjentce puchną nogi, a to oznaka nieprawidłowego krążenia. Wspominała o tym lekarzowi z poradni kontroli stymulatorów. Ten jednak odpowiedział, że z takimi problemami powinna zgłosić się do swojego lekarza pierwszego kontaktu. Do tego czasu nogi nie tylko spuchły tak, że musiała założyć klapki, ale jeszcze nabrały fioletowego odcienia. Pani Zofia przesiedziała w gabinecie całe 20 minut. Dostała kilka recept, a nawet próbkę nowego leku, bo okazało się, że ma też nadciśnienie. Swoje drugie podejście do gabinetu ma biznesmen. Potrzebuje psychotropów i czegoś na sen. Ma też wyniki badań. Cukrzyca i nadciśnienie – brzmi krótka odpowiedź – A czemu tu się dziwić, skoro truł się pan przez kilka lat. Trzeba o siebie dbać – mówi lekarka. I wypisuje skierowanie do gabinetu zabiegowego na pobranie krwi. A oprócz tego kilka recept. – Dawno nikt tak o mnie się nie troszczył. Przynajmniej od czasu, gdy zostawiła mnie żona – rozczula się biznesmen. Tymczasem do gabinetu przed kolejnym pacjentem przedziera się pani Zofia. Właśnie wraca z apteki. – Pani doktor kochana, a nie ma tańszych leków, bo emeryturę przynoszą mi dopiero w przyszłym tygodniu? – pyta. Okazuje się, że nie ma. Ale nie wszystkie recepty trzeba realizować od razu. Najdroższy jest żel do smarowania nóg. – Co robić, kiedy tak boli, co robić? – narzeka pani Zofia. I od razu umawia się na kolejną wizytę. Wtedy będzie miała grzybki marynowane własnej roboty, to przyniesie „doktór” jeden słoiczek na spróbowanie. Pan Wiesław, ten od stłuczonego boku, króluje w poczekalni. – Wezmę panią pod ramię, pani potrzyma mi siatkę i jakoś wspólnie dokuśtykamy do gabinetu – uśmiecha się do młodej kasjerki z supermarketu. I razem wchodzą na hasło „Następny proszę”. Palec Kasi kasjerki przypomina teraz dorodną śliwkę. – W pracy wymagają ode mnie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 49/2002

Kategorie: Kraj