Wpuszczeni w maliny

Wpuszczeni w maliny

Skup interwencyjny to robienie pośmiewiska z plantatorów. Jakby powiedzieli: „Damy złotówkę, niech się chłopki cieszą”

Początek lipca to wysyp malin. Czas, kiedy jest ich bardzo dużo, a cena staje się przystępna i każdy, nawet uboższy, może się nimi zajadać. Tak było do tej pory. W tym roku ceny dla plantatorów są tak niskie, że nawet nie pokrywają kosztów uprawy i zbioru, a zwykłego człowieka i tak na maliny nie stać.

Warszawskie osiedle, nie dla ubogich. Na straganie, należącym do straganiarskiej sieci, właśnie pojawił się właściciel z kolejną partią towaru. Choć godziny przedwieczorne, warto uzupełnić asortyment warzyw i owoców. Stoję i gapię się. Nie kupuję, bo ceny porażają. Notuję w smartfonie: malina 0,5 kg – 25 zł za pojemnik, za 250 g – 16 zł, za taki sam pojemnik, ale wczorajszy, taniej – jedynie (!) 14 zł.

Właściciel przygląda mi się i każe odejść. Nie życzy sobie jakiegoś zapisywania cen. Kupować, nie dyskutować. I nie pytać, dlaczego maliny na straganie są sześć razy droższe, niż dostał za nie rolnik. Czy świat zwariował?

Zezłoszczenie

Maliny. Jedne z najpyszniejszych owoców świata. I tak delikatne, że trzeba się z nimi obchodzić jak z jajkiem, a nawet ostrożniej. Nie każdy to rozumie. Nawet jeśli decyduje o branży rolniczej.

Środa, 12 lipca. Pod Ministerstwem Rolnictwa i Rozwoju Wsi pojawił się lider Agrounii. Przyjechał z malinami w pojemnikach, choć sam uprawia kapustę pekińską. Siedział pod ministerstwem i czekał na szefa resortu. Ale się nie doczekał. Bo minister miał ważniejsze sprawy niż jakieś tam maliny. Tymczasem sprawa tych miękkich owoców stawała się z dnia na dzień coraz bardziej paląca. Tak bardzo, że opozycja na następny dzień wyznaczyła termin kontroli ministerstwa.

Pod koniec czerwca o tegorocznych cenach malin zaczęli mówić producenci z Lubelszczyzny. Tam właśnie w latach 70. zeszłego wieku postanowiono przekonać rolników do malin, żeby słabiej zarabiająca ściana wschodnia mogła dorównać pozostałym regionom kraju. I od tego czasu Lubelskie stało się zagłębiem malinowym, otwierano tam skupy, zakłady przetwórcze. Tak było przez lata. I nigdy się nie zdarzyło, żeby cena zaproponowana przez zakłady przetwórcze nie zapewniała rolnikowi ani złotówki zysku. Aż do tego roku. Producenci malin są zezłoszczeni, wzburzeni, zdesperowani, załamani. Na Lubelszczyźnie chcieli odmawiać sprzedaży malin przetwórniom. Okazało się, że właściciele przetwórni wcale się tym nie przejęli. Zastosowano więc formę protestu w postaci wysypywania malin na drogi. To też nie zmieniło sytuacji.

Pomniejsze zagłębia malinowe istnieją również w innych częściach kraju, które mają dłuższe tradycje w uprawie malin. W województwie mazowieckim duży obszar plantacji jest m.in. na południe od stolicy – w gminie Pniewy w powiecie grójeckim i w gminie Tarczyn w powiecie piaseczyńskim. Wpłynęło na to korzystne usytuowanie: ponad 30 km od Warszawy, zamożnego odbiorcy, i ok. 50 km od największej giełdy spożywczej w Broniszach. Czy w Mazowieckiem wzburzenie, zezłoszczenie, zdesperowanie i załamanie jest mniejsze niż na Lubelszczyźnie?

Tylko złotówka

Dariusz Zdziarski ze wsi Suchodół nie ma czasu na rozmowy, bo oprócz malin ma na głowie czereśnie, a zrywa je własnym sumptem, czyli rękoma swoimi i rodziny. Co najwyżej może chwilę pogadać przez telefon. – To jest udupienie chłopa – ocenia sytuację na rynku malin. – Rządzący dużo mówią, a nic nie robią. Tymczasem to głównie pośrednik zarabia, a nie producent. Niektórzy plantatorzy mówią, że nie będą zbierać, bo się nie opłaca. Ale ja muszę zbierać, bo poniosłem nakłady, w tym roku w wysokości 40 tys. zł, i chcę, by chociaż to mi się zwróciło.

Najbardziej zdesperowani rolnicy ze złością zastanawiają się, „czy ta wojna w Ukrainie faktycznie jest”. No bo trudno im zrozumieć, jak to się dzieje, że państwo frontowe, czyli skupione na tym, by się obronić przed agresorem, jednocześnie jest w stanie niszczyć kolejne sektory rolnictwa sąsiada.

Na Facebooku NSZZ RI Solidarność Lublin można przeczytać, że „przetwórcy w bezczelny sposób pokazali, kto rządzi na rynku owoców”. Piszą tam też: „Jak to się dzieje, że Holendrom, Niemcom i innym z zachodu Europy opłaca się uprawiać w tym roku maliny mimo importu z Serbii, Polski, Ukrainy, Mołdawii, Chin, Meksyku, USA i innych stron, i dobrze na tym zarobić. A nas w kilka miesięcy zabił import malin z Ukrainy”. Wiceprzewodniczący tego ogniwa Solidarności Sławomir Ziętek, który jednocześnie jest producentem malin, założył nawet w ostatnim czasie Związek Polskich Producentów Malin. Ale nie na wiele to się zdało.

W piątek, 7 lipca, wiceminister rolnictwa i rozwoju wsi Rafał Romanowski zawitał do miejscowości Granice w Lubelskiem, gdzie działa spółka Owocomix. Tam poinformował, że w obliczu katastrofalnej sytuacji producentów malin zamierza uruchomić interwencyjny skup tych owoców, który będzie prowadzić spółka skarbu państwa. Spółka, która dowiedziała się o tym z mediów, była zaskoczona, bo maliny to nie węgiel i jak się nie ma odpowiedniego zaplecza, to nie można kupować malin. Wyszło także na jaw, że skupem zajmie się z ramienia ministerstwa m.in. firma, której właścicielem jest osoba zbliżona do sfer rządzących. A kiedy okazało się, że ceny proponowane przez spółkę skarbu państwa za kilogram malin przemysłowych są ledwie o złotówkę wyższe od cen proponowanych przez firmy przetwórcze, rozczarowani rolnicy stwierdzili, że ten interwencyjny skup służy jednemu – by zarobiły firmy skupujące miłe sercu ministerstwa. Na dodatek informacja o interwencyjnym skupie spowodowała, że ceny malin w innych skupach… spadły.

Byleby zdrowie było

Miejscowość Kopana położona jest zaledwie 5 km od Tarczyna, który kiedyś chlubił się potężnym zakładem przetwórstwa owocowo-warzywnego. Piotr Stępień w Kopanej ma dwa kawałki ziemi porośnięte krzewami malin: pierwszy o powierzchni 1,4 ha, drugi – 0,3 ha. Ma też kawałki w innym miejscu gminy, a nawet w sąsiedniej gminie Pniewy. W sumie jest właścicielem 3,5 ha malin. Sprawia wrażenie człowieka sympatycznego i pogodnego, a nie zezłoszczonego na skupową rzeczywistość. Nie gniewa się nawet wtedy, kiedy mówi się o nim „maliniarz”.

– Najważniejsze jest zdrowie – wyjaśnia swój dobry humor. – Gdybym się skupił tylko na uprawie malin, to nie byłbym w stanie z tych owoców wyżyć, bo koszty utrzymania plantacji są duże. Rok 2020 był dobry dla plantatorów malin, a lata 2021 i 2022 nawet bardzo dobre. Cena maliny przemysłowej wynosiła 15 zł za kilogram, a półkilogramowy karton maliny deserowej w hurcie na Broniszach miał cenę od 9 do 15 zł – w zależności od momentu. W tym roku cena na Broniszach wynosi 4-7 zł za pojemnik półkilogramowy. A przecież wszystko zdrożało. Ale cenę na Broniszach dyktuje skup, czyli cena malin przemysłowych.

On od lat zatrudnia do zbierania ludzi z Ukrainy. Do tej pory to byli mężczyźni, teraz kobiety. Płaci ok. 2 zł za pojemnik. – Jak cena na Broniszach wynosi 4 zł za pojemnik, to muszę się podzielić ze zbieraczem po połowie – tłumaczy. – Wtedy jest bieda.

Stępień ma gatunek Glen Ample i nowy – Przehyba. Dużo owoców jest jeszcze zielonych, co znaczy, że zbiór będzie trwał wiele dni. – W tym roku 9 maja był przymrozek i zniszczył część kwiatów malin. Gdyby nie to, teraz krzewy wyglądałyby jak czerwona ściana. Ale i tak owoców jest dużo. Szkoda, że ceny są tak niskie. Rodzi się pytanie, gdzie jest pies pogrzebany. Nie wiem, bo nie mam dostępu do informacji. My możemy tylko między plantatorami sobie pogadać, że jest tak i tak, a powinno być inaczej. I ponarzekać, że brakuje ochrony ze strony Ministerstwa Rolnictwa. Oni się budzą dopiero wtedy, kiedy są strajki, kiedy maliny są wysypywane na przejścia dla pieszych. Ale wtedy interwencja jest jak gaszenie pożaru benzyną. My nie chcemy jakichś niesamowitych cen za malinę przemysłową. Gdyby było 10 zł za kilogram, to bylibyśmy zadowoleni. Ale nie 4 zł!

Najbardziej ma żal o to, że nie ma mroźni państwowych. Duże mroźnie są w rękach zagranicznych, nie biorą sobie do serca losu polskich rolników. Jesienią ub.r. mroźnie sprowadziły podobno 40 tys. ton mrożonych malin z Ukrainy, podczas gdy cała roczna polska produkcja wynosi 70 tys. ton. Podobno 80% powierzchni mroźni jest zajętych przez maliny ukraińskie, które jakoby skupowano po 5 zł za kilogram. – Mnie beczka preparatu do oprysku 1 ha malin kosztowała 500-600 zł, a w Ukrainie za preparat płaci się 100-200 zł. Ale te ukraińskie preparaty nie mają atestów, podczas gdy my musimy przestrzegać wymagań unijnych. Jak można z Ukraińcami konkurować?

Plantator nie zamierza likwidować upraw malin. W tym roku jego rodzina jakoś sobie poradzi. Na szczęście nie mają kredytów. Ma dwa traktory, ale nienowe, groszowe: wysłużony ciągnik Ursus i drugi, Ursus na licencji Fergusona. Ma ogromną chłodnię, bo gdy jest wysyp owoców w czasie upałów, to natychmiast trzeba je schładzać. Ale ona też nie jest na kredyt. Jakoś to będzie…

Z maliną przy drodze

Miejscowość Many leży przy drodze wojewódzkiej nr 876 w gminie Tarczyn. To miejsce ma taki plus, że jak zbierze się maliny, można je sprzedać przy drodze. Grzegorz Augustynowicz ma 1,6 ha malin, gatunek Glen Ample, część to nowe nasadzenia, które dopiero w przyszłym roku będą owocować. Plantator przy malinowym polu postawił niewielki budynek gospodarczy, gdzie trzyma owoce do sprzedaży. Na polu trwa zbiór. Grzegorz nie zatrudnia pracowników z Ukrainy, żeby było taniej. Zbiera głównie rodzina: żona, dzieci, ciotka, a do tego dwóch chłopaków ze szkoły. Za pojemnik malin płaci rwaczom 1,8 zł. Plantator jest zmęczony, bo niedawno wrócił z giełdy w Broniszach. – Dziś za pojemnik dostałem 5,5 zł, więc za kilogram wyszło 11 zł – wyjaśnia. – Miałem szczęście. Zawiozłem 40 kartonów po 10 pojemników i sprzedałem wszystko jednej osobie. Od ręki. Wjechałem na Bronisze i zaraz wyjechałem. Ale nieraz trzeba tam nocować, jak się wieczorem przyjedzie, albo pół dnia spędzić. Wczoraj cena była 4 zł za łupkę, mimo to nie miałem komu sprzedać. Giełda była wprost zawalona malinami. Wróciłem z towarem do domu. Część sprzedałem przy drodze, część znajomym na soki.

Przy przydrożnym stoisku zatrzymuje się samochód. Kobieta kupuje cztery pojemniki, każdy po 6 zł. Na warszawskim elitarnym osiedlu tyle zapłaciłaby za jeden pojemnik. Zrobiła dobry interes.

– Myślę, że jest zmowa cenowa tych firm, które przetwarzają maliny – mówi z naciskiem Grzegorz. – One kontrolują rynek. Jak raz zawiozłem maliny na skup, to cena była 4 zł za kilogram. To już teraz nie wożę tam, tylko na deser na Broniszach sprzedaję. Słyszałem, że w niektórych skupach cena spadła do 3,50 zł.

Grzegorz zajmuje się malinami od ośmiu lat. Jak są upały i susza jak teraz, to jest problem, bo krzaki powinno się nawadniać, a on na polu nie ma elektryczności. Półtora roku czekał na przyłączenie do sieci, ale się nie doczekał. Teraz wniosek złożył po raz drugi. Ten rok uważa za dramatyczny. Ale nie zamierza likwidować malin. – Zobaczymy, może to się uspokoi, jakoś się może przetrwa ten rok, na zimę gdzieś do pracy pójdę – mówi. – Dwa lata temu zebrałem 8,5 tony z hektara, rok temu było słabiej, za to ceny wyższe. Dobrze byłoby, gdyby te ceny wróciły.

Poduszka finansowa

Wieś Michrówek, gmina Pniewy. Na zakręcie kolorowy baner: „Skup malin”. Kontener biurowy otwarty, ani pracownika, ani malin. W pobliżu stoją duży samochód chłodnia i przyczepa. Tuż obok rozciągają się malinowe pola, a na nich maliny i ukraińskie dziewczyny. Marcin Dusza prowadzi gospodarstwo wspólnie z tatą. Mają razem 10 ha malin.

– Ostatnie dwa lata były dobre, wszystkie maliny sprzedawaliśmy na mrożenie – tłumaczy. – Prowadziliśmy też skup malin. W zeszłym roku 20-30 ton dziennie skupowałem. Co dzień ładowałem samochód z przyczepą i jeszcze jeden samochód i jechaliśmy na Lubelszczyznę, do przetwórni, 200 km w jedną stronę, m.in. do Zajezierza, Bełżyc. U nas nie ma mroźni. W tym roku otworzyłem skup, ale skoro cena jest 4-4,50 zł za kilogram, to ludzie nie chcą sprzedawać dla przemysłu. Przez tydzień miałem skup czynny, ale skupowałem 200-300 kg dziennie, do tony. Z taką ilością nie opłaca się jechać, bo koszt transportu jest zbyt duży.

Zmowa cenowa? – Moim zdaniem ta sytuacja wynika raczej z dużego importu z Ukrainy i Mołdawii – twierdzi. – Na Ukrainie używa się wiele środków do oprysków, które u nas są zakazane. One są tańsze niż nasze. Teraz zrywamy maliny tylko na deser i sprzedajemy w hurtowni w Broniszach. Gdybym miał wozić do skupu, w ogóle bym nie rwał, bo to się mija z celem.

To kolejne pole z gatunkiem Glen Ample. Kobiety z Ukrainy dostają za zrywanie 1,5 zł za pojemnik. Dostają także warzywa, żeby gotować posiłki. Czasem Marcin do interesu dokłada. – W niedzielę zjechało na Bronisze tyle ludzi z Lublina, że ja miałem 140 klatek po 5 kg malin i nic nie udało mi się sprzedać. Przywiozłem maliny i sprzedałem w skupie, który prowadzi kolega. Nie zarobiłem na tym. Na szczęście nie mam kredytów. Samochód chłodnia, który tam stoi, jest stary, nie kosztował 200 tys. zł. Zamierzaliśmy w tym roku zbudować chłodnię na maliny, ale chyba się nie uda. Uprawiamy tylko maliny, więc te niskie ceny bardzo nas dotkną. Całe szczęście, że dwa ostatnie lata były dobre i mamy poduszkę finansową. Ale jeśli takie lata jak to będą się powtarzały, nie wiem, co będzie. Już w tym roku kasujemy 2-2,5 ha.

Maliny od Duszów

Do wsi Michrówek przylega Michrów. W obu niemal co drugi gospodarz ma pole z malinami. Jedno z gospodarstw przy drodze sąsiaduje z rozległym malinowym polem. Gospodarz właśnie pojechał na inne zagony, by opryskać tegoroczne maliny. W domu została żona, Małgorzata Dusza. Z tych Duszów? Oczywiście! Jej teść i dziadek Marcina Duszy, z którym rozmawiałam wcześniej, byli braćmi. Duszów tu jest więcej, bo jej teść miał pięciu braci i trzech w tej okolicy się osiedliło. Część malinowych pól jest zatem w rękach jednego rodu. Ale Małgorzata i jej mąż mają nie 10 ha, jak Marcin z tatą, tylko 2 ha.

Małgorzata mówi, że malinami zajmuje się mąż, a ona niekiedy pomaga. Jak ma czas, bo przecież pracuje na etacie. Czy wie o sytuacji w skupie malin? Oczywiście, że wie.

– Niestety, takie są czasy. Przyszłość pokaże, jak polska gospodarka będzie prowadzona. Na razie nic się nie opłaca – wzdycha. – Moim zdaniem polskie państwo nie dba o polskiego rolnika. Teraz niby robią skup interwencyjny, a nie ma zabezpieczenia dla tego skupu, bo nie ma mroźni. Jak oni chcą skupić maliny, kiedy wszystkie mroźnie są w rękach zachodniego kapitału? I co oni proponują – złotówkę więcej niż inne skupy? Gdyby dali 8 czy 10 zł za kilogram, to byłby prawdziwy skup interwencyjny. I wtedy można by rolników uratować. A tak to jest trochę robienie pośmiewiska z plantatorów. Jakby powiedzieli: „Damy złotówkę, niech się chłopki cieszą”.

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 2023, 29/2023

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy