Wysoka cena spokoju

Wysoka cena spokoju

Młode pokolenie Ukraińców w Polsce. Co z nimi będzie?

– Chciałem zostać w Ukrainie, razem z tatą – wspomina Taras. – Ale tata powiedział, że to wykluczone. Jak on pójdzie na wojnę, kto będzie się mną opiekował? I stwierdził, że front to nie miejsce dla dzieci. A ja miałem przecież wtedy tylko siedem lat.

Dziś ma prawie dwa lata więcej, ale ze swoją rachityczną posturą i buzią cherubinka wygląda na młodszego. Od lata 2022 r. jest w Polsce. Mieszka w jednym z pięciu domów uchodźcy prowadzonych przez Fundację Leny Grochowskiej, które mogą pomieścić nawet 1,3 tys. osób. I ciągle razem z mamą i siostrą żyje w tymczasowości.

Piłka łączy

Z miejscowości Sumy do granicy ukraińsko-rosyjskiej jest jakieś 30 km. Już dzień po inwazji Rosji, która zaczęła się 24 lutego 2022 r., wszystkie większe miasta obwodu sumskiego były oblężone przez rosyjskie wojska. W Sumach i okolicy trwały walki, zakończone ponad miesiąc później wyparciem Rosjan. Taras chodził wtedy do pierwszej klasy szkoły podstawowej, a jego siostra Ania, pięć lat starsza, była już w szóstej klasie, od której rozpoczyna się szkoła średnia niższa. Rodzice pracowali. Rodzina mieszkała w obszernym domu. Taras twierdzi, że było w nim 10 pokojów i że żyło im się dobrze. Taras miał przyjaciela Kolę, który mieszkał w sąsiednim domu, i często z nim i innymi chłopakami grał w piłkę. Takie zwyczajne chłopięce przyjemności. Jeszcze nie wiedział, że niebawem życie rodziny wywróci się do góry nogami.

Chłopiec dokładnie pamięta dzień, kiedy opuścili dom. Były wakacje, lipiec 2022 r., ale w Sumach nikt nie myślał o wypoczynku, bo w Ukrainie wciąż było niebezpiecznie, a tysiące ludzi ciągle wyjeżdżały z kraju do miejsc, gdzie nie było wojny. Mama z tatą ustalili, że trzeba zadbać o bezpieczeństwo i przyszłość dzieci. Ich nie pytali o zdanie. Rodzina miała się podzielić: mama z Tarasem i Anią mieli wyjechać do Polski, tata miał iść na front. Taras, jego siostra i mama wsiedli do autokaru, który miał ich wywieźć z niebezpiecznego terenu, bo w obwodzie sumskim znów trwał ostrzał.

Taras: – Zabraliśmy tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Ja oczywiście wziąłem piłkę, no bo jak bez niej żyć? Kiedy już siedzieliśmy w autokarze, trochę przestraszeni, ale szczęśliwi, zobaczyłem mojego przyjaciela Kolę z rodziną. Oni bardzo długo się pakowali i dopiero szli z bagażami do autokaru. Kierowca powiedział, że do odjazdu jest minuta, a oni mieli jeszcze jakieś 200 m do przejścia. Uświadomiłem sobie, że nie zdążą przed odjazdem. Wtedy pomyślałem, że i tak by nie wsiedli, bo w autokarze były tylko cztery wolne miejsca, a ich było więcej: Kola, jego mama, tata, siostra i trzech braci. Czyli razem siedem osób. Pewnie postanowili zaczekać na kolejny autokar. Ale wiem, że do dziś nie wyjechali z Sum.

Wiedzieli, że autokar może zostać zbombardowany w czasie drogi, ale zaryzykowali. Bali się i z powodu wojny, i dlatego, że była to ich pierwsza zagraniczna podróż. Wcześniej wyjeżdżali jedynie do sąsiednich obwodów, nawet nie do tych zachodnich. Przejechali szczęśliwie jakieś 1 tys. km, dotarli do Polski, znaleźli miejsce w jednym z domów uchodźcy. Były jeszcze wakacje. Mama zdecydowała, że Taras i Ania mają iść na kurs języka polskiego, a od września będą się uczyć w polskich szkołach. Taras poszedł do pierwszej klasy po raz drugi, bo mama się obawiała, że w drugiej nie da sobie rady z powodu mizernej znajomości języka polskiego.

Dziś Taras mówi po polsku biegle i bez obcego akcentu. Chodzi do drugiej klasy, w której jest 15 uczniów, w tym kilka osób z Ukrainy. Ale jego najlepszymi kolegami są chłopcy z Polski: Marek, Robert i Stasiek. Połączyła ich piłka. Tworzą drużynę. – Stasiek stoi na bramce, Marek jest w obronie, Robert jest pomocnikiem, a ja napastnikiem – wyjaśnia Taras.

– Uważam, że jestem dobrym napastnikiem. Bywało tak, że drużyna przegrywała mecz 0:3, a jak ja wszedłem na boisko, to strzeliłem cztery bramki i ostatecznie wygraliśmy 4:3. Dla mnie te mecze są bardzo ważne. Poza tym gramy jeszcze w unihokeja. Chodzę także na zajęcia judo i na koszykówkę. W drużynie koszykówki jestem kapitanem.

Czy dobrze się czuje w Polsce? Dobrze. Między innymi dzięki sportowi. Z chłopakami z Polski się dogaduje, pomagają sobie wzajemnie. Największy problem to nowy chłopak, który pochodzi z Białorusi. On nie umie grać w piłkę ani w unihokeja i z tego powodu się złości. Wtedy przeklina, próbuje się bić albo podstawia nogę na boisku.

A co z tatą, który jest na froncie? Czasami rozmawiają przez telefon, bo tata dostaje pozwolenie na 20 minut rozmowy. – Od niego wiemy, że nasz dom stoi, ale dom Koli jest całkowicie zburzony – martwi się Taras. – Podobno Kola mieszka w namiocie i chodzi po magazynach, szukając jedzenia. Mama z tatą postanowili, że jak wojna się skończy, to wrócimy do Ukrainy. Chcemy być u siebie.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 15/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 15/2024, 2024

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy