Rekolekcje zamiast lekcji

Wielkopostne nauki zwalniają uczniów z zajęć szkolnych – Podczas szkolnych rekolekcji Kościół powinien się zareklamować. Pokazać, że jest w nim miejsce dla młodych ludzi, którzy chcą czegoś więcej niż tylko beznamiętnego odmawiania kilku formuł. Tymczasem nic takiego się nie dzieje. Później załamuje się ręce i narzeka, że młodzież odchodzi od Boga. My nie odchodzimy od Boga, tylko czasami lepiej go poszukać samemu. Czy to herezja? – mówią uczniowie jednego z warszawskich liceów na Mokotowie. Inni, gimnazjaliści, pobili się o prawo do spowiedzi. Tyle zrozumieli z kościelnych nauk. Trwają rekolekcje. Wraz z powrotem katechezy do szkół weszło w życie rozporządzenie ministra edukacji z 14 kwietnia 1992 r. zezwalające na zwalnianie uczniów z zajęć szkolnych podczas organizowanych dla nich rekolekcji. Wydawałoby się, że jest okazja, by młodzież porozmyślała o swoim postępowaniu i przygotowała się do Wielkanocy. Tak się nie stało. Przegrali wszyscy – Kościół, szkoła, no i młodzież. Dość ostrzegania przed sektami Zdaniem warszawskich licealistów, niski poziom szkolnych rekolekcji wynika z błędnego założenia tych księży, którzy chcą możliwie najprościej przekazać, że wierzyć po prostu trzeba. Nikt najwyraźniej nie zastanawia się, co zrobić, by taki przekaz był skuteczny. – Kazanie i dzień pokutny, sznureczek do spowiedzi, a następnego dnia msza. To po prostu nudne. Nie chodzi jednak o to, żeby organizować happeningi. Wystarczyłaby szczera rozmowa, a tego właśnie brakuje – mówi Anna, uczennica maturalnej klasy warszawskiego LO. Chce zachować anonimowość, tak na wszelki wypadek. I dodaje: – Znacznie ciekawsze są rekolekcje organizowane poza szkołą, najczęściej przez dominikanów i jezuitów. – Rekolekcje organizuje się w przekonaniu, że młodzież jest trwale związana z Kościołem i wcześniej czy później do niego przyjdzie. Nikt nie zakłada, że na rekolekcje może przypadkiem trafić zbłąkana dusza, którą należałoby zatrzymać – mówi Agnieszka, również tegoroczna maturzystka. Aleksandra, uczennica III klasy LO na Mokotowie, nie chodzi na szkolne rekolekcje, mimo że jest osobą wierzącą. – W zeszłym roku byłam tylko raz, żeby zobaczyć, czy coś się zmieniło. Niepotrzebnie. Co roku słyszy się to samo. Ksiądz ostrzega przed sektami, alkoholizmem i narkomanią. Tak jakby nie można było wymyślić czegoś nowego – mówi Aleksandra. – Szkolne rekolekcje nigdy nie będą mistycznym spotkaniem z Bogiem, masowym nawracaniem, bo ciężko o to w takim tłumie. Nawet jeżeli jest to tylko 30 osób z całej szkoły. Rekolekcje w gimnazjach to także mało przyjemne przeżycie, szczególnie dla osoby, która je przygotowuje. Gimnazjalistów interesuje wszystko, tylko nie to, co ksiądz do nich mówi. Atmosfera nie sprzyja duchowym uniesieniom, gdy obok siedzą koledzy z klasy. Głupio jest się skupiać na tym, co mówi prowadzący. Większy optymizm wykazuje ks. Henryk Małecki z Wydziału Katechetycznego Kurii Warszawskiej. – W przypadku gimnazjów nowa formuła dorocznych ćwiczeń duchowych, podkreślająca więź dorastającego chrześcijanina z własną parafią, zaowocowała bogactwem pomysłów i form duszpasterskich – mówi ks. Małecki. – Oprócz tradycyjnych punktów programu, refleksji nad słowem bożym, przygotowania do spowiedzi i sprawowania eucharystii uczestnikom zaproponowano m.in.: pielgrzymki do sanktuariów, spotkania ze świadkami wiary ze świata kultury, nauki i sportu, refleksję nad tematem zagrożeń moralnych, filmy o tematyce religijnej i koncerty zespołów muzyki chrześcijańskiej. Przeprowadzona w kilkudziesięciu parafiach kwerenda potwierdza, że ta inicjatywa została w większości dobrze odebrana przez duszpasterzy, nauczycieli, rodziców i samą młodzież. Św. Paweł to był taki facet Rekolekcje to jedyna okazja, aby większość uczniów znalazła się naraz w tym samym miejscu. Księża nie potrafią tego wykorzystać. – To tak, jakby nie uznawali istnienia zbłąkanych dusz, którymi trzeba pokierować. Zakładanie, że wszyscy myślą jednakowo, jest niebezpieczne – mówi Aleksandra. Według dyrektorki jednego z warszawskich liceów katolickich, postępująca liberalizacja życia sprawia, że coraz mniej osób chce chodzić na religię. – W PRL-u na religię uczęszczali ci, którzy chcieli. Gdy religia weszła do szkół, 90% uczniów objęto katechizacją – mówi dyrektorka liceum. – Gdyby wycofać religię ze szkół, na popołudniowe zajęcia trafiłoby może 5% młodych ludzi. Teraz, nawet niechcący, młodzież może usłyszeć coś wartościowego. Licealistom nie podoba się, że księża starają się być „młodzieżowi”, choć im to zupełnie nie wychodzi. – Nie wiem, kto wpadł na pomysł, że jedynym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2002, 2002

Kategorie: Oświata