Reprywatyzacja – legalizacja grabieży

Reprywatyzacja  – legalizacja grabieży

Warunki do kradzieży stworzyło państwo postsolidarnościowe, a szczególnie władza sądownicza i usłużna żurnalia, która przez 30 lat prała mózgi Polaków Dzika reprywatyzacja to eufemizm, który fałszuje rzeczywisty obraz procederu określanego tym mianem. Sugeruje on, jakoby oprócz patologicznej istniała jakaś słuszna reprywatyzacja, a jedynym problemem były rzekome wypaczenia w realizacji sprawiedliwości dziejowej poprzez przywrócenie praw własnościowych podmiotów niesłusznie wywłaszczonych przez „komunistyczny reżim”. Tymczasem właściwą nazwą tego skandalu powinno być określenie zalegalizowana grabież. Grabież zalegalizowana przez administrację, sądy i ustawodawcę. W tym ostatnim przypadku chodzi o szkodliwy precedens – zwrot, na podstawie specjalnego prawa, mienia zabużańskiego. Stał się on wzorem dla procederu oddawania wszystkiego, co miało sporą wartość majątkową w momencie ustanowienia tego „prawa”, wobec czego można było wysunąć wszelkie roszczenia, choćby były jawnie bezpodstawne. Ważne jedynie, że były oparte na wskazaniu konkretnego, regulującego prawo własności, działania władzy PRL, które niejako z definicji uznano za bezprawne. Przez analogię do tego szkodliwego „prawa” rozpoczęły się wywłaszczenia, rugi i grabież w całej Polsce. Szczególnie bulwersujące i obrażające poczucie sprawiedliwości jest oddawanie w Warszawie budynków, których nie było w 1945 r., a które odbudowali komuniści lub, własnymi rękami, ich mieszkańcy, często wyciągając trupy spod gruzów. Nie uwzględnia się stanu zadłużenia byłych właścicieli ani nakładów państwa i nowych użytkowników. Za te lokale, których zwrócić nie można, wypłaca się odszkodowania w wysokości 100% ich obecnej wartości rynkowej. Tym samym absurdalne prawo zmusza do zwracania własności, która ma już swoich prawowitych właścicieli, lub do wypłacania „odszkodowań” wyimaginowanym właścicielom, którzy żadnego tytułu do własności nie posiadali, a właścicielami stali się na mocy szkodliwego prawa i szkodliwych decyzji sądowych, sprzecznych ze zdrowym rozsądkiem oraz elementarnymi standardami praworządności i sprawiedliwości. Winy polityków Nic więc dziwnego, że w tak wątpliwym porządku prawnym szybko zorganizowały się niezwykle skutecznie działające mafie, które skupowały roszczenia, a następnie dokonywały przewłaszczeń majątków na ogromną skalę. Winne tego procederu jest jednak wyłącznie państwo polskie w kształcie instytucjonalnym, jaki przybrało po 1989 r. W procederze tym uczestniczyły wszystkie partie polityczne, a ich establishmenty czerpały z niego korzyści materialne, czego najbardziej bijącym w oczy przykładem jest uwłaszczenie rodziny obecnej prezydent Warszawy. Największą winę ponoszą partie obozu postsolidarnościowego, dla których zemsta na PRL stała się mitem założycielskim i fundamentem nowej rewolucyjnej sprawiedliwości. Wbrew głoszonemu w Polsce okresu przemian mitowi o spontanicznym powstawaniu własności prywatnej, której liberalne państwo ma być jedynie stróżem, państwo partii postsolidarnościowych stało się dysponentem własności wielkich rozmiarów, hojnie obdzielającym majątkami wybranych szczęśliwców, niczym tyrania nagradzająca przywilejami swoich faworytów. W poszukiwaniu winnych „wypaczeń” i „patologii” rzekomo słusznego i koniecznego procesu przywracania praw osobom poszkodowanym przez „okupacyjne władze” prawicowi politycy i basujący im dziennikarze natrafili na zawsze wygodnego kozła ofiarnego – byłych agentów byłych służb, nie wyłączając ich dzieci, wnuków i pociotków. Innymi słowy, wszystkiemu winna jest perfidna PRL, która – niedorżnięta – cudem przetrwała prawie 30 lat bezdyskusyjnego panowania „solidaruchów” pod skrzydłami ich międzynarodowych opiekunów. Liczne przykłady wzbogacenia się członków byłych służb czy prominentów byłego ustroju nie podważają mojej tezy i nie stanowią dowodu na trwanie starych układów w nowych realiach. To, że w czasach rewolucji i kontrrewolucji część establishmentu obalonej władzy przechodzi na drugą stronę, stając się podporą i beneficjentem nowych porządków, jest powszechnym zjawiskiem, jeśli nie prawem historycznym. To nie agenci i ekskomuniści rozkradli własność, choć wśród złodziei znaleźli się jedni i drudzy, tylko członkowie nowej oligarchii, którym warunki do kradzieży stworzyło państwo postsolidarnościowe, a szczególnie dwie jego władze – trzecia i czwarta. Władza sądownicza, która sankcjonowała bezprawie, i usłużna żurnalia, która przez 30 lat prała mózgi Polaków za pomocą prymitywnych sloganów, że własność prywatna jest święta i że zagrabione trzeba oddać. Te propagandowe hasła były wszystkim, co w tej kwestii miała do powiedzenia wpływowa w czasie rządu PiS Zyta Gilowska. Jak na profesora ekonomii to prawdziwy popis erudycji. Ludzie z koterii Tuska, do której ona sama wcześniej należała, nie musieli i nie chcieli niczego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 22/2017

Kategorie: Opinie