Republika wiecznego kryzysu

Republika wiecznego kryzysu

A supporter of Argentina's Vice President Cristina Fernandez -- on trial for alleged corruption -- demonstrates outside her residence in Buenos Aires, on August 29, 2022. - Fernandez de Kirchner, 69, is accused of fraudulently awarding public works contracts in her stronghold in Patagonia, and prosecutors have asked that she face 12 years in jail and a lifetime ban from politics. (Photo by Luis ROBAYO / AFP)

Przekraczająca 70% inflacja wcale nie musi się okazać największym problemem Argentyny Każdy tekst na ten temat zaczyna się od historii upadku potentata. Wraca się wtedy do lat 40., gdy większość rozwiniętych gospodarek dźwigała na swoich barkach trudy II wojny światowej, natomiast Argentyna bogaciła się jak szalona. Potem, jak głosi mit, pojawili się populiści o antydemokratycznych zapędach, skupieni wokół Juana Perona i Evity. Bogactwo rozdali albo rozkradli, osłabiając struktury państwowe. Kraj pogrążył się w chaosie i starciach pomiędzy komunistycznymi bojówkami a faszyzującą prawicą, aż wreszcie kontrolę przejęło wojsko, wprowadzając dyktaturę. Po rządach mundurowych kraj nie podniósł się do dziś, zepchnięty do pozycji wiecznego bankruta i pariasa na scenie już nawet nie międzynarodowej, ale regionalnej. W rzeczywistości w czasach okołowojennych Argentynie daleko było do gospodarczego i politycznego raju. Lata 30. rozpoczął wojskowy zamach stanu, potem armia torpedowała wysiłki społeczeństwa obywatelskiego, by dołączyć do strony alianckiej. Większość elit intelektualnych chciała takiego ruchu, co przeczy narracji o argentyńskim pacyfizmie. Niechętni aktywnej walce byli zwłaszcza biznesmeni, którzy szukali sposobu, by zaszkodzić interesom Wielkiej Brytanii, największego rywala handlowego. W dodatku w armii odzywały się elementy nacjonalistyczne, ciągnące to w lewą, to w prawą stronę. Krótko mówiąc, do stabilności, bogactwa i bezpieczeństwa już wtedy było Argentynie daleko. Prawo ulicy Szybki przegląd wydarzeń w kolejnych dekadach, z uwzględnieniem krachu gospodarczego po upadku dyktatury, kreatywnej księgowości lat 90. i bankructwa z 2001 r., pozwala zrozumieć, dlaczego na syreny alarmowe zwiastujące kryzys nikt już nie reaguje. Tym bardziej nie robi tego teraz, choć na papierze sytuacja wydaje się dramatyczna. Na koniec sierpnia inflacja przebiła barierę 70% i jest jedną z najwyższych na świecie. Do końca roku, jak prognozuje Międzynarodowy Fundusz Walutowy, dojdzie zapewne do 72%, w przyszłym roku – do 75%. Tyle dane oficjalne, nieoficjalnie niektórzy eksperci spekulują już teraz o ukrytej inflacji trzycyfrowej, nawet 120-procentowej. Poniżej lub na granicy ubóstwa żyje 40% 45-milionowej populacji kraju. Stopy procentowe wynoszą obecnie 52%, a bezrobocie (znowu tylko oficjalnie) przekracza 10%. Znacznie więcej o sytuacji w Argentynie mówią realia życia. Ponieważ kraj został praktycznie odcięty od kapitału zagranicznego, a miejscowe peso traci na wartości w ekspresowym tempie, rośnie czarny rynek walutowy. Żeby ukrócić odpływ waluty, rząd wprowadził restrykcje, pozwalając na zakup nie więcej niż 200 dol. miesięcznie na mieszkańca, jednak Argentyńczyków to nie powstrzymuje. Handlują na potęgę, poza systemem, mimo o wiele wyższych cen. Oficjalnie kurs wymiany wynosi 138 peso za 1 dol., lecz ulica rządzi się swoimi prawami. Jeszcze w czerwcu czarny rynek wymieniał dolara za 200 peso, ale już w sierpniu kurs skoczył do 300. Oznacza to, że peso straciło połowę wartości w ciągu zaledwie dwóch miesięcy. Chwiejny sektor bankowy, obciążony olbrzymimi stopami procentowymi, dawno stracił zaufanie klientów, więc ci, obawiając się powtórki krachu z 2001 r., masowo wyciągają oszczędności z kont. Według danych przytoczonych przez Bloomberga jedynie w ciągu siedmiu tygodni lipca i sierpnia Argentyńczycy wypłacili w gotówce równowartość miliarda dolarów. Zdecydowana większość transakcji, nawet tych sporych, jak kupno mieszkania czy uregulowanie kontraktu na budowę domu, odbywa się wyłącznie w gotówce. Jak opisał to jeden z argentyńskich deweloperów w rozmowie z reporterami „New York Timesa”, nikt już w kraju nie podpisze żadnej umowy, zanim nie zobaczy pieniędzy na własne oczy. Aktor rujnuje kraj Jak do tego doszło? Argentyna w swojej najnowszej, trwającej od 1983 r. demokratycznej historii nieustannie zmaga się z kryzysami gospodarczymi. To recesja, wywołana toczoną ponad siły wojną o Falklandy, doprowadziła w dużej mierze do upadku dyktatury gen. Jorge Videli. Kolejni prezydenci, wybierani już przez naród, też nie podejmowali ekonomicznie dobrych decyzji. Najgorzej wypada pod tym względem Carlos Menem, prezydent rządzący przez całą ostatnią dekadę XX w., wybrany głównie dzięki popularności zbudowanej na rolach w telewizyjnych operach mydlanych. Były aktor pod koniec drugiej kadencji zrujnował kraj gospodarczo, więc, szukając sposobu na uspokojenie nastrojów społecznych, sztucznie zrównał kurs peso

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 37/2022

Kategorie: Świat