Smycz nie wystarczy, duże i średnie psy powinny obowiązkowo nosić kagańce Nie od dziś wiadomo, że agresywny, silny pies może być równie niebezpieczny jak rewolwer. A nawet bardziej, bo użycie broni palnej zależy tylko i wyłącznie od działania ludzkiego. Tymczasem pies może nie posłuchać właściciela pragnącego go powstrzymać i zaatakuje mimo prób przywołania go do porządku. A co, jeśli właściciel nie będzie próbował powstrzymać ataku czworonoga? Tak, jak to miało miejsce na warszawskim Ursynowie, gdzie mały, dziesięciomiesięczny york podbiegł do znacznie większego psa i został przez niego błyskawicznie zagryziony na oczach swego pana i jego pięcioletniej córki. – Gdy dochodzi do ataku psa, wina zawsze leży po stronie człowieka – podkreśla Andrzej Kot, członek Zarządu Związku Kynologicznego w Polsce. – Pies ma swój instynkt, może uznać, że jest zagrożony, i zaatakuje w obronie swojej lub właściciela. Powinniśmy wiedzieć, jak się zachowywać, by go nie sprowokować. Jak mówi Andrzej Kot, który jest także międzynarodowym sędzią kynologicznym, wina obciąża jednak przede wszystkim właściciela psa: – Na świecie zarejestrowanych jest 396 ras psów. Należy sobie dobrać psa stosownie do własnych predyspozycji psychicznych oraz możliwości fizycznych, mieszkaniowych, finansowych i czasowych. Właściciel musi panować nad psem. Przyzwolenie na bezkarność Wina ciążąca na właścicielach niebezpiecznych psów jest jednak niemal wyłącznie teoretyczna. To psy gryzą ludzi i mniejsze zwierzęta, a nie odwrotnie. Tymczasem i prawo, i ukształtowana przez lata praktyka sprawiają, że ofiary są na słabszej pozycji, a właściciele agresywnych psów zwykle nie muszą niczego się obawiać. Należy to wreszcie zmienić. To nie przechodzień z dzieckiem powinien bać się psa. To ten, kto wychodzi z psem na ulicę, musi drżeć ze strachu, że jego czworonożny pupil kogoś zaatakuje, co spowoduje drastyczne konsekwencje i dla niego, i dla zwierzęcia. Na razie jednak jest inaczej – i dobrze było to widać przy okazji śmierci małego yorka. Właściciel psa, który go zagryzł, uznał, że nie ma sobie nic do zarzucenia, bo jego pies był na smyczy i to york (wcześniej wysunąwszy się ze zbyt luźnych szeleczek) do niego podbiegł. Poproszona o interwencję policja stwierdziła, że jedyne, co może zrobić, to ukarać mandatem za brak kagańca… ale właścicieli obu zwierząt, bo przecież oba ich nie miały. Policja i tak chyba pozwoliła sobie na nadinterpretację przepisów, bo brak kagańca nie jest wykroczeniem i gdyby właściciele odmówili przyjęcia mandatów, żaden sąd nie mógłby ich ukarać finansowo. Całe zdarzenie nie podlegało też ustawie o ochronie zwierząt, gdyż jej przepisy odnoszą się do sytuacji, kiedy człowiek krzywdzi zwierzę, a nie gdy jeden pies zagryza drugiego. Właściciele yorka próbują wytoczyć sprawę z art. 160 kk (Kto naraża człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech), argumentując, że dokładnie w taki sam sposób mogłoby zostać zagryzione dziecko. Nader wątła to jednak podstawa, gdy zważyć, że żadne dziecko nawet przez moment nie znalazło się w bezpośrednim zagrożeniu, a realną ofiarą nie był człowiek, lecz mały, biedny york. Nawet gdy dochodzi do niebezpiecznych pogryzień ludzi, praktyka orzecznictwa jest taka, że właściciele psów są sądzeni przez nasze dobrotliwe sądy co najwyżej z par. 3 art. 160 kk, który mówi o działaniu nieumyślnym. Wtedy zaś najwyższym wymiarem kary jest tylko grzywna lub ograniczenie bądź pozbawienie wolności do roku. Lobby psów agresywnych W całej tej sprawie nic zatem nie da się zrobić – i będzie to całkowicie zgodne z obowiązującym prawem. Kwestie zagrożenia ze strony zwierząt reguluje art. 77 kodeksu wykroczeń, który stanowi: „Kto nie zachowuje zwykłych lub nakazanych środków ostrożności przy trzymaniu zwierzęcia, podlega karze grzywny do 250 zł albo karze nagany”. Ten artykuł powstał chyba w wyniku działalności parlamentarnego lobby psów agresywnych, bo nie ma w nim mowy o smyczy czy kagańcu. Gdyby zaś ustawodawcy zależało na używaniu tych dwóch środków bezpieczeństwa, wyraźnie by to napisał. Tak jak miało to miejsce w nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt z 2005 r., którą przyjęto po całej serii dotkliwych pogryzień przez psy. Stwierdzała ona, że nadzór nad psem polega szczególnie na trzymaniu go na uwięzi i w miejscach publicznych musi on być prowadzony na smyczy lub w kagańcu. Jeśli zaś jest to pies rasy agresywnej, obowiązkowe
Tagi:
Andrzej Dryszel








