Rząd odchudza, czyli nikt nic nie wie

Rząd odchudza, czyli nikt nic nie wie

16.03.2018 Lodz. ZUS. Emerytury. Renty. Fot. Piotr Kamionka/REPORTER

Tysiące ludzi może stracić pracę przez zapowiadane zwolnienia w administracji publicznej Zwalniają? Znaczy, będą przyjmować – czy stara zasada Lejzorka Rojtszwańca zadziała i tym razem? Rząd wykoncypował, że skoro administracja działała sprawnie mimo okrojonego przez COVID-19 składu, etatów jest za dużo. Debatuje więc nad projektem stosownej ustawy. Wcześniej przyjął uchwałę, w której zobowiązał szefa KPRM „do uzgodnienia z właściwymi członkami Rady Ministrów rozwiązań związanych ze zmniejszeniem zatrudnienia w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz urzędach obsługujących członków Rady Ministrów”. Dotyczy to m.in. urzędów obsługujących organy administracji rządowej w województwie, jednostek podległych i nadzorowanych przez premiera, ministra kierującego działem administracji rządowej lub wojewodę, a także ZUS, KRUS czy NFZ. W rządowym komunikacie czytamy: „Działania dotyczące zmniejszenia zatrudnienia wiążą się z negatywnymi skutkami gospodarczymi wywołanymi przez pandemię COVID-19, które wpływają na wzrost deficytu budżetu państwa”. To tłumaczenie jest niemal identyczne ze sformułowaniem zawartym w kilkakrotnie nowelizowanej Ustawie z dnia 2 marca o szczególnych rozwiązaniach związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19, innych chorób zakaźnych oraz wywołanych nimi sytuacji kryzysowych. Nic prostszego: kiedy PKB spada, „podniesie się prestiż zawodu urzędnika państwowego”, jednym dając podwyżki, drugich zwalniając. Zaplanowana na jesień rekonstrukcja rządu ma się zbiec z odchudzaniem administracji. Niektóre źródła mówią o zwolnieniach aż 20% urzędników, czytaj: ok. 37 tys. osób pójdzie na bruk. Inne podają, że pracę straci ok. 2,5 tys. ludzi. Oberwą też służby cywilna i dyplomatyczna. Trzykrotnie w tej sprawie głos zabierał rzecznik praw obywatelskich. Na jedno z jego pism kancelaria premiera odpowiedziała okrągłymi zdaniami, z których niewiele wynika. Analiza danych Ministerstwa Finansów pokazuje, że wydatki na administrację publiczną od lat utrzymują się na stałym poziomie, a zatrudnienie w latach rządów PiS wzrosło o niespełna 2%. Żeby obsługa obywatela była lepsza Administracja w całej powojennej historii nie była ulubienicą zwykłych obywateli. Siedzą i piją kawkę, na papieroska chodzą, nieroby. Internauta Nazir pod artykułem o szykujących się zwolnieniach dał upust wściekłości: „Już dawno należało zwolnić 50% nierobów w urzędach, biurach, bo mieli ciepły układ za rządów sitwy PO i PiS, gdy inni Kowalscy muszą pracować w Biedronkach i być gorzej traktowani niż emigranci ze wschodu”. Konrad zaś oczekuje, że starsi posłowie będą solidarni ze zwykłymi obywatelami: „Mam nadzieję, że jak będą zwalniać urzędników w wieku 65+, to jako pierwsze mandaty poselskie złożą osoby w tym wieku”. Gdy tworzono więcej ministerstw, mówiono: żeby obsługa obywatela była lepsza. Dziś, kiedy mówi się o redukcjach etatów, znów sięga się po to hasło. Czy ktoś jeszcze wierzy, że zgodnie z zapowiedziami rząd zlikwiduje przerosty zatrudnienia w ministerstwach? Który dyrektor czy jego zastępca będzie do zwolnienia? Poza tym czy do tego, żeby odchudzić ministerstwa, naprawdę potrzebna była specustawa? Przerost zatrudnienia w całej administracji rządowej jest oceniany na ok. 4%. Cięcia mają objąć m.in. osoby uprawnione do emerytury. Polski rząd jest najliczniejszy w Unii Europejskiej: gabinet Mateusza Morawieckiego tworzy 23 ministrów, kierujących 21 resortami – 113 osób. Tylko o 13 mniej niż w 2018 r., kiedy premier zapowiadał uszczuplenie obsady. Tymczasem pod względem liczby zatrudnionych jest w ścisłej czołówce rządów po 1989 r. Podobnie jak gabinet Beaty Szydło, w którym również zasiadało 23 ministrów, w tym pięciu bez teki. Za rządów PO kilkakrotnie mówiło się o reformie administracji publicznej, nie zaczęto jednak od analizy jej obowiązków i stanęło na niczym. Nikt nie zastanawia się, że w Polsce mamy manię produkowania aktów normatywnych. W Dzienniku Ustaw rocznie widnieje 2 tys. pozycji! Gdy jest taki przerost przepisów, obywatelowi żyje się trudno. Baty za to, że niczego nie można załatwić od ręki, zbierają zaś często urzędnicy. Kto by dodatkowo panował nad zakresem ich obowiązków? Warto zauważyć, że to wszystko dzieje się w kraju, w którym w szkole podstawowej nie ma ani jednej godziny prawa. Pewnie więc skończy się jak zwykle – zostaną zwolnieni urzędnicy niższego szczebla i sprzątaczki. Pójdą za tym dramaty rodzin. Związkowcy chcą wiedzieć Dlaczego Solidarność milczy, skoro przed wyborami prezydenckimi drukowała ulotki: „Poprzyjmy tego kandydata, który nam gwarantuje

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 38/2020

Kategorie: Kraj