Kto się za nimi wstawi

Kto się za nimi wstawi

Zabrać pomieszczenia, w których odbywa się rehabilitacja osób ciężko upośledzonych. To takie proste O Marzence lekarz napisał, że jest “bez kontaktu”. Do ośrodka przyszła na dwa miesiące, żeby doczekać miejsca W domu opieki społecznej. Dla osób ciężko upośledzonych takie miejsce w domu opieki to umieralnia, gdzie można bez głodu i chłodu dokiwać się do śmierci. Po miesiącu pobytu w ośrodku Marzenka powiedziała do kierowniczki: “Cześć, Ania”, więc jej rodzice szybko zrezygnowali z domu. Teraz Marzenka haftuje truskawki, których nazwę wymówi prawidłowo. I pokazuje brokatowe paznokcie, wy­malowane tak na karnawałowy bał. Obok siedzi Piotruś, 190 cm wzrostu. Tu nauczył się wiązać buty, ale je­go matka, gdy przychodzi go odebrać, woła “Piotrusiu, daj nóżkę” i wyjaśnia, że tak będzie szybciej. Bo rodzice są al­bo nadopiekuńczy, albo bezradni. Nie mówią, o dodatkowych schorzeniach i błagają, żeby przyjąć ich dziecko. Li­sta oczekujących jest bardzo długa. Rafał przez 20 lat wożony był do tzw. szkoły życia. Siedział w kącie. Pa­nie go chwaliły, że taki spokojny, a oj­ciec sądził, że nic więcej nie można zrobić. Aż trafił tutaj. Rafał nie zna ko­lorów, nie mówi. W nowym miejscu też próbuje usiąść w kącie. Ale mu nie pozwalają, bo grupa trzecia rzeźbi łód­ki. Gdy śpiewano, Rafał wydawał stra­szne, nieartykułowane dźwięki. Wre­szcie wymyślono, że będzie dyrygen­tem. Teraz Rafał macha pałeczką i jest dumny. Ania ma 35 lat i tylko lekkie upośle­dzenie, ale do tego jest chora psychicz­nie, więc z euforii popada w samobój­czą depresję. Teraz w zeszycie praco­wicie kaligrafuje słowa o teatrze, w którym była po raz pierwszy. Jej oj­ciec mówi, że kiedy Ani pogorszy się tak na dobre, zostanie mu ten zeszyt.   Pozostać w świecie dziewczynek Ośrodek Terapii Zajęciowej powstał dziewięć . lat temu i był pierwszy w Warszawie. Trafiają do niego osoby głęboko upośledzone, powyżej 21. ro­ku życia. Niezdolni do żadnej pracy, I i II grupa inwalidzka, Prowadzono ich przez niby – naukę w niby – życiu. Te­raz są już dorośli, nic nie potrafią, nie ma dla nich miejsca. Ich matki trwają przy nich, ale to błędne koło, bo z cze­goś trzeba żyć. Ratunkiem jest ośrodek, w którym można przebywać do popo­łudnia. Warunki – samodzielne poru­szanie się i nie natężona agresja. Rodzice cieszyli się z przechowalni, a tu nagle, po wielu latach ich dziecko zaczęło czegoś się uczyć, odrobinę ro­zumieć, coś łączyć w słowach. Dzieci – nie dzieci, dorośli – nie dorośli, w przedszkolu dla 30-latków zaczęli odnajdywać radość malowania, hafto­wania, przygotowywania kanapek. Od czasu do czasu Anna Domańska, kierowniczka ośrodka, podejmuje próbę – niech pójdzie do pracy. Piotruś .mógłby sortować cukierki, już zna pod­stawowe kolory i nigdy nie pomyli ko­ralików, z których będzie układał kosz warzyw. Ale w papierach Piotruś ma epilepsję i choć nigdy w ośrodku nie miał ataku, żaden zakład nie chce go przyjąć. Po paru latach poprawiło się Mag­dzie. Już miała załatwione miejsce w inwalidzkiej spółdzielni, a tu po wa­kacjach Magda wraca jakaś nieobecna. Patrzy się w sufit, pochyla się, kiwa. Nagły skok demencji starczej, bo upo­śledzeni umysłowo starzeją się około trzydziestki. Przed paroma łaty Ośrodek Terapii Zajęciowej przeniósł się do przychodni dla osób niepełnosprawnych. 35 osób przychodzi tu codziennie. Ciasno, ale wszystko sensownie zorganizowane. Przedpołudnie. Każdy pokój żyje swo­ją pracą. – Panowie, jak długo robimy te łódki? Czas kończyć – zarządzą Robert, który wpadł tu kiedyś, żeby zastąpić chorą koleżankę, instruktorkę. Po dwóch dniach był chory od ich kiwania się, fizjologii i bezładnego fantazjowa­nia. Po paru tygodniach zapytał, czy może zostać. Mówi do nich “panowie”, bo to dorośli faceci. I im się to podoba. Za to 30-letnie kobiety wolą pozostać w świecie dziewczynek. Trzeba je gła­skać, tulić. – Dałby Bóg, żeby nas stąd nie wy­rzucili – mówi Kacper. Potem opowia­da o. ojcu na stanowisku, matce – ele­gantce i willi w Błoniu. Ale z tych zmy­śleń znowu wyłania się przestraszone. “Daj Bóg, żeby nas stąd nie wyrzucili”. Jak modlitwa, jak różaniec. – Nie dało się przed nimi ukryć – Anna Domańska nawet nie jest zdziwiona. Rano uspoka­jała dziewczynę, która już w autobusie popłakała się na myśl: “To gdzie ja bę­dę jeździć co dzień?”. Przyszła do ośrodka: – To gdzie ja będę chodzić co dzień? –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2000, 2000

Kategorie: Reportaż