Czy prezydent Białegostoku wyrzuci z boisk pół tysiąca młodych piłkarzy? Białostocka Jagiellonia od zawsze była uważana za wzorowy klub, jeśli chodzi o pracę z młodzieżą. Medale mistrzostw Polski w kategoriach juniorskich zdobywali młodzi białostoczanie wręcz seryjnie. Nazwiska Tomka Frankowskiego, Daniela Bogusza czy Marka Citki ze „złotej jedenastki” lat 90. zna każdy kibic w Polsce. W 1996 r. ówczesne władze klubu wraz z władzami miasta postanowiły utworzyć stowarzyszenie, którego zadaniem byłaby praca od podstaw z uzdolnionymi piłkarsko dziećmi i młodzieżą – tak powstał Miejski Ośrodek Szkolenia Piłkarskiego Jagiellonia. Do dziś MOSP Jagiellonia zdążył uzbierać we wszystkich kategoriach juniorskich kilkanaście medali mistrzostw Polski. Wychował takich piłkarzy jak Grzegorz Sandomierski, Marek Wasiluk, Adam Waszkiewicz, Krzysztof Łągiewka i dziesiątki innych grających z powodzeniem w Jagiellonii i we wszystkich ligach Europy. Dzięki ofiarności miasta, klubu i rodziców na czterech boiskach trenuje ok. 500 dzieci, od pięciolatków po maturzystów. Tyle że mogą to być ostatnie treningi. Od 2012 r. MOSP Jagiellonia nie dostaje żadnej dotacji od władz Białegostoku, a klub Jagiellonia zabronił stowarzyszeniu używania swojej nazwy. Wpływowe elity robią wszystko, by zniszczyć tę kuźnię młodych kadr. Dlaczego? Mądrość ludowa mówi, że jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. I nie inaczej jest w tym przypadku. Na początku było wysypisko W białostockiej dzielnicy Antoniuk, tuż nad rzeczką Białą, swój stadion piłkarski i halę sportową wybudowali włókniarze z potężnej niegdyś firmy Fasty. W początkach drapieżnego kapitalizmu najpierw padły Fasty, a potem przestał istnieć cały obiekt sportowy Włókniarza. Zaczęto stawiać tu potężne budynki mieszkalne, kurczył się niezagospodarowany teren nad rzeką. Pozostał prawie czterohektarowy nieużytek – łąka i wysypisko śmieci. Właśnie to miejsce wypatrzył ówczesny wiceprezes Spółki Akcyjnej Jagiellonia Stanisław Bańkowski. Miało tu powstać regionalne centrum szkolenia piłkarskiego. Władze Polskiego Związku Piłki Nożnej, dowodzonego przez Michała Listkiewicza, planowały tworzenie takich ośrodków w każdym województwie. Była to idea nader słuszna, nic więc dziwnego, że zaakceptowali ją wszyscy decydenci. Do Białegostoku przyjechali Listkiewicz z Dziekanowskim i pobłogosławili projekt. Prezydent Białegostoku oddał w wieczystą dzierżawę MOSP Jagiellonia (bo tak brzmiała wówczas nazwa stowarzyszenia) owe 4 ha. Stanisław Bańkowski zamienił stołek wiceprezesa Sportowej Spółki Akcyjnej Jagiellonia na prezesurę MOSP Jagiellonia i zaczął szukać pieniędzy na budowę centrum. Znalazł je w Unii Europejskiej i Totalizatorze Sportowym, pomoc obiecały też władze Białegostoku. I oto w sierpniu 2007 r. na łące i wysypisku śmieci rozpoczęto budowę pełnowymiarowego boiska o sztucznej nawierzchni. Był to pierwszy taki obiekt w Polsce na wschód od Wisły. Inauguracyjny mecz rozegrano na nim w końcu listopada 2007 r. Stowarzyszenie miało już cztery boiska, skromną infrastrukturę oraz dobrze zorganizowaną współpracę z SSA Jagiellonia i mieszczącą się obok Szkołą Podstawową im. Kazimierza Górskiego o profilu sportowym. Na obiektach trenowały dzieci i młodzież, najzdolniejsi zasilali pierwszy zespół Jagiellonii, trafiali do innych klubów województwa, do kadr różnych szczebli. Było co świętować. I świętowano. Nikt nie zauważył, że na horyzoncie zaczęły się zbierać ciemne chmury. Miasto daje i odbiera W III kwartale 2007 r. ostro spadł kurs euro. Prezes Bańkowski twierdzi, że właśnie z tego powodu zabrakło środków na dokończenie budowy sztandarowego boiska i stowarzyszenie musiało się zwrócić o dodatkową pomoc do władz Białegostoku. Te zresztą chętnie jej udzieliły. Mówi o tym ówczesny wiceprezydent Białegostoku odpowiedzialny za sport, a obecny senator Platformy Obywatelskiej, Tadeusz Arłukowicz: – Wraz z prezydentem Tadeuszem Truskolaskim nie mieliśmy wtedy najmniejszych wątpliwości, że wszelka pomoc dla MOSP jest wręcz niezbędna. Nie widziałem też najmniejszego problemu w umorzeniu kredytu, jeśli zajdzie uzasadniona potrzeba. Dlatego nie rozumiem dalszego postępowania prezydenta Truskolaskiego. Ma wszelkie uprawnienia, by umorzyć ten kredyt, chociażby dla ważnego interesu społecznego. A czy jest ważniejszy interes społeczny w ubogim w infrastrukturę sportową mieście niż świetny ośrodek, w którym trenuje pół tysiąca dzieciaków?! Trenują, a nie obijają się po klatkach schodowych, pętają po galeriach czy tkwią przed komputerem. Wiem, że prezes Bańkowski wielokrotnie zwracał się do prezydenta o umorzenie tych 500 tys. zł długu. Dlaczego mu odmawiano, dlaczego nie dostawał dotacji? Nie wiem. Jestem










