Siła komedii – rozmowa z Tadeuszem Chmielewskim

Siła komedii – rozmowa z Tadeuszem Chmielewskim

Mam pomysł na kontynuację przygód Franka Dolasa. Młody człowiek inteligencją i sprytem doprowadza do krachu wielu bankierów i fałszywych polityków Tadeusz Chmielewski – (ur. w 1927 r.) reżyser, scenarzysta i producent filmowy. Ukończył Państwową Wyższą Szkołę Filmową w Łodzi. Był działaczem i wiceprezesem Stowarzyszenia Filmowców Polskich i członkiem Komitetu Kinematografii. Od 1984 r. jest szefem Zespołu Filmowego „OKO”. Zrealizował m.in. filmy „Ewa chce spać” (Złota Muszla na festiwalu w San Sebastian), „Gdzie jest generał”, „Dwaj panowie N”, „Jak rozpętałem II wojnę światową”, „Nie lubię poniedziałku”, „Wiosna, panie sierżancie”, „Wśród nocnej ciszy”, „Wierna rzeka”. Pod pseudonimem napisał scenariusz do filmu „U Pana Boga za piecem”. Rozmawia Bronisław Tumiłowicz Mówi się, że najsilniejszym doświadczeniem całego pańskiego pokolenia była wojna. W pańskich filmach jest ona obecna, ale inaczej pokazana, nie martyrologicznie ani patetycznie, tylko komediowo. Czy to świadomy wybór? – Jako filmowiec tego pokolenia uważałem nawet za swój obowiązek zmierzenie się z tematyką wojenną. Wajda był już po „Kanale”. Piękna legenda podziemia AK znalazła swoje miejsce w polskim kinie. Przede mną, chcącym zrealizować film o zwykłym żołnierzu na froncie wielkiej wojny, wyrastała przeszkoda, na której łamało sobie zęby wielu kolegów – polski żołnierz walczył obok Armii Czerwonej, a więc wymóg poprawności politycznej, jaka panowała w tym czasie, automatycznie narzucał stałe podkreślanie w akcji przyjaźni polsko-radzieckiej. Mój wybór rozegrania tematu filmu jako komedii mógł osłabiać to niebezpieczeństwo, ale w niewielkim stopniu. Wojsko i wódka Jak trafił pan na historię szeregowca Orzeszki? – Studiując niezliczone wspomnienia naszych żołnierzy, znalazłem ciekawy fakt z momentu dotarcia frontu do Wisły – na Pradze, na ulicy Ząbkowskiej, zdobyto w zakładach spirytusowych setki tysięcy litrów alkoholu. Stały się one natychmiast celem nocnych wycieczek „zdobywców”, których dziesiątki potopiło się w podziemnych zbiornikach. Nie pomagało wystawianie wart, bo żołnierz zawsze zrozumie potrzebę kolegi i solidarnie przymknie oczy, kiedy trzeba. Sytuację uratowało wystawienie do wart kobiet. Nie mogły nikogo dopuścić blisko siebie, aby im nie odebrano karabinu. Strzelały więc bezpardonowo do każdego, kto nie zatrzymał się natychmiast, i to w przyzwoitej odległości. To było to, czego potrzebowałem, aby pisać scenariusz. Dziewczyna wartowniczka jest Rosjanką, a żołnierz szabrownik – Polakiem. Kpiny z obu tych nacji stwarzały pole do popisu, a strzał Rosjanki do szabrownika Polaka dodawał sprawie swoistej pikanterii. Rozpoczyna się osobista awantura, którą może zakończyć tylko wspólne niebezpieczeństwo ze strony prawdziwego wroga, ukoronowaniem zaś jest wspólne zwycięstwo odniesione sprytem i zgodą. Tak powstał scenariusz filmu „Gdzie jest generał…”. Nie było żadnej przyjaźni polsko-radzieckiej, a zamiast bohaterskich postaci w tle wydarzeń występowali żołnierze II Armii, starsi już weterani, którzy czując zbliżający się kres walk, robili wszystko, ażeby tylko nie dać się ustrzelić. Film zdobył uznanie widzów, a nawet nagrodę państwową. „Prawdziwy triumf komedii nad dramatem wojennym”, pisano. – Prawdziwy to był chichot wydarzeń, który zilustruję takim obrazem: jest uroczysta premiera, na którą znacznie się spóźnia wiceminister kultury od spraw kinematografii. Wpada zadyszany już po rozpoczęciu projekcji i siada obok mnie. W ciemności czuję wsuwany mi do ręki papier. Dopiero w hotelu go odczytałem. Była to strona tytułowa scenariusza, na której uczestniczący w posiedzeniu komisji scenariuszowej minister robił notatki z dyskusji. Prawie wszyscy ówcześni prominenci filmowi, moi starsi koledzy, począwszy od Jerzego Kawalerowicza czy Aleksandra Forda, opluwali scenariusz jako bzdurny, a nawet wielce szkodliwy dla widza. Wszyscy byli przeciw: za wcześnie jeszcze na komedię wojenną! Na końcu notatek widniał podpis: Tadeusz Zaorski i konkluzja: ZATWIERDZAM. Z wielkim uznaniem wspominam dziś nazwisko tego ministra. Komedia w tym wypadku okazała się silniejsza niż dramat. – Nie tylko w tym czasie komedia była w potocznej opinii gorszym gatunkiem filmu. Nawet dziś można usłyszeć u nas podobne zdania. Chyba tylko w Czechosłowacji, jako jedynym z krajów tzw. demokracji ludowych, robiono ich dużo, czego im zazdrościliśmy. Nam trudniej przychodziło oderwanie ekranu od traumy wojennej. Nie miał pan nigdy wątpliwości,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 45/2011

Kategorie: Kultura