SPD skręca na lewo

SPD skręca na lewo

W czasach kryzysu niemieccy socjaldemokraci chcą podwyższenia podatków dla najbogatszych W Niemczech rozpoczyna się bezprecedensowa kampania wyborcza. Jeszcze nigdy w historii Republiki Federalnej partie polityczne nie zabiegały o względy elektoratu w czasach tak ostrego kryzysu. Prognozy ekonomiczne stają się coraz bardziej mroczne. W 2008 r. RFN osiągnęła jeszcze wzrost gospodarczy w wysokości 1,3%. Eksperci Międzynarodowego Funduszu Walutowego przewidują, że w 2009 r. recesja wyniesie w Niemczech 5%, niektórzy ekonomiści obawiają się, że nawet 6%. Dług państwowy wzrasta w zastraszającym tempie. Rząd Angeli Merkel (wielka koalicja konserwatystów i socjaldemokratów) zwiększył deficyt budżetowy o 50 mld euro. W dniu wyborów do Bundestagu (27 września) liczba bezrobotnych przypuszczalnie osiągnie 4 mln, w końcu 2010 r. zaś – 5 mln. Przewodniczący związku zawodowego DGB Michael Sommer i kandydatka SPD na prezydenta republiki Gesine Schwan ostrzegli przed możliwością rozruchów i niepokojów społecznych. Pani Schwan powiedziała, że być może za dwa lub trzy miesiące wściekłość ludzi wyraźnie wzrośnie i „nastroje mogą stać się wybuchowe”. Czołowi politycy kraju, także z SPD, bezpardonowo skrytykowali Gesine Schwan za zagrażające spokojowi społecznemu czarnowidztwo i prowokujące podziały społeczne „świńsko głupie gadanie”, jak to obrazowo określił sekretarz generalny CSU Alexander Dobrindt. Ale pewien lęk pozostał. Wbrew oczekiwaniom, kryzys nie poprawił notowań ugrupowań lewicowych – SPD oraz bardziej od niej na lewo Partii Lewicy (Die Linkspartei). Paradoksalnie najbardziej wzrosło poparcie dla „żółtych”, czyli dla liberałów z FDP. W poprzednich wyborach do parlamentu liberałowie mieli kłopoty z przekroczeniem pięcioprocentowego progu, obecnie mogą liczyć na 14% głosów. Wielu wyborców postawiło na FDP w nadziei, że ta partia nie będzie interweniować zbyt potężnie w mechanizmy wolnego rynku (co zapowiadają i niekiedy czynią ugrupowania wielkiej koalicji rządowej). Gdyby obecnie odbyły się wybory do Bundestagu, konserwatyści z CDU/CSU zdobyliby 37% głosów, socjaldemokraci – tylko 26%, Partia Lewicy 10%, Zieloni zaś 8%. Koalicja chadeków i liberałów miałaby większość w parlamencie. Politycy nie są pewni, jaką kampanię wyborczą prowadzić w warunkach ekonomicznej mizerii – czy obiecywać obywatelom kolejne interwencje państwa w gospodarkę i sypać pieniędzmi kosztem przyszłych pokoleń, które będą spłacać te długi, czy też zachować rozsądek i umiar. Dygnitarze CDU/CSU rzadko mówią o konkretach. Liczą na tzw. bonus kanclerza, czyli Angeli Merkel. Mają nadzieję, że w trudnych czasach Niemcy nie zdecydują się na zmianę szefa rządu. Merkel nieczęsto i bardzo ogólnikowo wypowiada się w sprawach gospodarczych, socjaldemokraci oskarżają ją, że „nie przewodzi”. Chadecy najchętniej zabiegaliby o głosy elektoratu w ogóle bez programu wyborczego. W Niemczech, biurokratycznym państwie porządku, jest to wszakże niemożliwe. Politycy CDU/CSU zamierzają opóźnić więc swój manifest wyborczy, jak tylko jest to możliwe. Zostanie on zaprezentowany dopiero pod koniec czerwca. Socjaldemokraci natomiast doskonale czują się w wyborczej walce i lubią programy. Najpierw przeprowadzili ogólnokrajową dyskusję pod hasłem „Nowe dziesięciolecie”. Przedstawiciele prawego i lewego skrzydła partii szybko zakończyli spory i przyjęli program wyborczy zatytułowany „Socjalni i demokratyczni. Wziąć się do pracy dla Niemiec”. Dokument ten liczy „tylko” 59 stron i złośliwi przypuszczają, że żaden wyborca go nie przeczyta. Program przedstawiono oficjalnie 19 kwietnia podczas konwencji w berlińskiej hali Tempodrom w pobliżu Potsdamer Platz. Kandydat SPD na kanclerza, federalny minister spraw zagranicznych Frank-Walter Steinmeier, wygłosił przed 2 tys. aktywistów partyjnych wyborcze orędzie. Steinmeier bezpardonowo napiętnował odpowiedzialnych za kryzys, tych, którzy uprawiali „giełdowy hazard”, powodowani żądzą jak największego zysku. „W naszym kraju wrze. Narasta wściekłość i oburzenie. Jak może być tak, że kasjerka w supermarkecie traci pracę z powodu dwóch bonów wartości 1,30 euro, a ci, którzy zatopili miliardy i zepchnęli w przepaść światową gospodarkę, jeszcze dostają premie”. Jeśli menedżer banku zarabia tyle, ile 500 pielęgniarek, to nie jest w porządku. Niezbędne są zmiany, do których potrzebna jest socjaldemokracja, przekonywał kandydat na kanclerza. Miała to być dynamiczna impreza wyborcza w stylu Baracka Obamy. Niestety, Steinmeier, polityk spokojny i kompetentny, ale gabinetowy i pozbawiony charyzmy, czuł się w roli porywającego tłumy lidera „jak karp

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 18/2009, 2009

Kategorie: Świat