Śpiewam całym ciałem

Śpiewam całym ciałem

Mam mocną pozycję w świecie, żadna złośliwa recenzja nie jest w stanie mi zaszkodzić Ewa Podleś – W ostatnich latach występuje pani głównie w Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie. W Internecie można przeczytać dziesiątki wspaniałych recenzji z pani przedstawień operowych i recitali, dowiedzieć się o kolejnych nagrodach. Jednak do Polski prawie nie docierają echa tych sukcesów. – Bo w Polsce, jeśli się nie udziela wywiadów do „babskich” tygodników, nie występuje w telewizji u Jagielskiego czy w „Śpiewających fortepianach” i nie bywa na reklamowanych rautach czy piknikach, nie zasługuje się na miano gwiazdy. To smutne, nie chciałabym, by polska publiczność o mnie zapomniała tylko dlatego, że nie zabiegam o rozgłos. Z Polską jestem bardzo silnie związana i choć dostałam już sporo nagród na całym świecie, żadna nie sprawiła mi takiej satysfakcji i radości jak Złote Berło, nagroda Fundacji Kultury Polskiej, czy ostatnio przyznany mi przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, który będę miała zaszczyt odebrać 3 maja w Pałacu Prezydenckim. – Dlaczego tak rzadko można panią usłyszeć w kraju? – Tak się złożyło, że na 12 miesięcy w roku 10 przebywam za granicą. Nie jestem już u progu kariery, raczej u jej schyłku. Nie wiem, jak długo jeszcze będę mogła śpiewać. W moim zawodzie nie da się tego przewidzieć. Alina Bolechowska, moja maestra, skończyła karierę śpiewaczą w wieku 45 lat. Hiolski śpiewał do 78 lat i pewnie śpiewałby dłużej, gdyby żył. Póki mnie zapraszają, jeżdżę, śpiewam, walczę – i zarabiam. Przestaną mnie zapraszać, przestanę zarabiać. Takie jest życie. A ponieważ w Polsce ciągle na wszystko brakuje pieniędzy, a przede wszystkim na kulturę, jeśli mam do wyboru koncert w kraju i koncert za granicą, wybiorę ten za granicą, ponieważ jest lepiej płatny. Natomiast jeśli tylko uda się zsynchronizować krajowe propozycje z moim wolnym czasem, chętnie je przyjmuję, żeby już całkiem nie umrzeć medialnie. Poza tym jestem na etacie w Teatrze Wielkim i staram się wywiązywać ze swoich zobowiązań, choć nie zawsze – i to nie z mojej winy – to się udaje. Żałuję, że odwołano produkcję „Falstaffa” Verdiego, na którą od dawna miałam zarezerwowany termin. Ale za to w marcu ponownie wystąpię w „Podróży do Reims” Rossiniego. – Pani amerykański debiut, w nowojorskiej Metropolitan Opera, miał miejsce w 1984 r., ale nie od razu podbiła pani Amerykę. – Moja amerykańska kariera zaczęła się od znalezienia odpowiedniego agenta. Uważam, że 90 % sukcesu artysty to dobry agent. Ja nie śpiewam lepiej niż 10 lat temu, ale 10 lat temu miałam nieoperatywnego agenta, który wprawdzie był Amerykaninem, lecz przez pięć lat nie potrafił zorganizować mi ani jednego koncertu w Ameryce, choć udawało mu się to w Japonii i Europie. Po czym zgłosił się do mnie inny impresario, który usłyszał moją płytę, i to on rzucił mi Amerykę do stóp. – Czy to znaczy, że jeśli artysta jest bardzo utalentowany, ale ma słabego agenta lub też go wcale nie ma, może przez całe życie śpiewać ogony? Albo nawet być bez pracy? – Może tak się zdarzyć. W Stanach artysta w ogóle nie negocjuje kontraktów, to agent musi przekonać dyrektora, żeby zatrudnił jego artystę. W moim przypadku teraz to nie jest trudne – wszyscy w Ameryce wiedzą, kto to jest Ewa Podleś, mam mnóstwo znakomitych recenzji i setki fanów. Taką artystkę łatwo sprzedać, dlatego ciągle śpiewam w Stanach – jestem zabukowana do 2007 r. – Zatem Europa jest bez szans? – Europa nie pracuje z takim wyprzedzeniem jak Ameryka. Jeśli Europa zwraca się do mnie z pytaniem, czy mogę wystąpić w styczniu 2005 r., odpowiadam, że wtedy będę śpiewać w Kanadzie. Chętnie pośpiewałabym w Europie, choćby z tego powodu, że jest bliżej i nie ma różnicy czasu, którą bardzo źle znoszę. – Jaką opinię mają dziś polscy śpiewacy za granicą? – Jest parę nazwisk, które wyrobiły sobie za granicą dobrą markę, np. Mariusz Kwiecień, Marcin Bronikowski, Drabowicz. Słowianie słyną z pięknych głosów. Kiedyś Polacy przegrywali w rywalizacji, bo nie mieli wiary w siebie. Ja też jej nie miałam. Na konkursach i przesłuchaniach trzęsłam się z nerwów. Wychodziła jakaś Amerykanka, gruba, bez głosu – i parła do przodu, a potem się dziwiła, że już dzwonią, aby zeszła ze sceny. Pytała: „Dlaczego? Czy jestem źle ubrana?”. Do głowy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2004, 2004

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska