Moi mistrzowie – rozmowa z Jerzym Radziwiłowiczem

Moi mistrzowie – rozmowa z Jerzym Radziwiłowiczem

W słynnych tekstach teatralnych są zagadki rodzinne Jerzy Radziwiłowicz – (ur. w 1950 r.) aktor filmowy i teatralny, związany z Teatrem Narodowym w Warszawie. Ostatnio można go zobaczyć m.in. w „Pokłosiu” Władysława Pasikowskiego oraz w serialu „Bez tajemnic” w HBO. Rozmawia Łukasz Maciejewski Pana filmografię otwierają „Drzwi w murze” Stanisława Różewicza, z którym spotykał się pan zresztą kilka razy. – Zrobiliśmy dwa filmy i chyba dwa Teatry Telewizji. To dla mnie szczególny twórca polskiego kina. Nigdy nie był na świeczniku, w pierwszej lidze, ale zawsze stanowił punkt odniesienia dla innych. (…) – To było po studiach, już grałem w Starym Teatrze. Różewicz mnie obsadził. Pierwszy raz zagrałem wtedy w filmie. Bardzo mnie to poruszyło, że znalazłem się właśnie u Stanisława Różewicza. Jednak wtedy więcej niż Stanisław Różewicz znaczył dla mnie Zbigniew Zapasiewicz, który grał w tym filmie główną rolę. Bardzo przyjemne spotkanie, bo to był człowiek na luzie, nienapuszony w stosunku do zawodu. Zresztą sam w wielu miejscach podzielam podejście Zapasiewicza do aktorstwa; on uważał, że to w pierwszym rzędzie jest zawód, a czymś więcej ten zawód bywa. Nazwałby pan Zapasiewicza swoim mistrzem? – Oczywiście. W Szkole Teatralnej wielokrotnie biegaliśmy do Teatru Dramatycznego na „Kroniki królewskie”, w których grał Rapsoda, żeby posłuchać, jak mówi. Wie pan, są tacy mistrzowie, których się ma od jakiegoś momentu w życiu, i Zapasiewicz dla mnie do nich należał, właśnie od czasów młodości, od Szkoły Teatralnej. Wtedy byli tacy ludzie, jak właśnie Zbigniew Zapasiewicz, Gustaw Holoubek, Tadeusz Łomnicki. Tadeusz Łomnicki zdobył wielką popularność, kiedy zagrał Małego Rycerza. Wtedy dopiero poznały go rzesze widzów niewiedzących, że to jeden z największych teatralnych aktorów w Europie, a może i na świecie. A my biegaliśmy, żeby go zobaczyć, np. w „Dożywociu”. (…) Łomnicki był rektorem. – Zapasiewicza nigdy nie spotkałem w szkole jako nauczyciela. Łomnickiego zresztą też nie. No ale to był rektor, który chodził po korytarzach, grał od rana do wieczora. Patrzyliśmy, jak ten rektor gra, idąc po schodach. Gdy przemawiał na zebraniu studenckim, jego wypowiedź była skonstruowanym monologiem – od spokojnego początku do wybuchowego środka, fantastycznej kulminacji, a potem rozprowadzenie i cały wstrząśnięty w tej kulminacji coś tam bardzo głośno mówił, łypiąc na nas lekko – to było widać – czy my widzimy, jak się robi monolog. Proszę się zatem nie dziwić, że przy pracy nad „Drzwiami w murze” Zapasiewicz był wtedy dla mnie ważniejszy od Różewicza. Kto się w tym wieku fascynuje reżyserami? Idolami są aktorzy. Różewicz często pracował w kinie z bratem. Czy twórczość Tadeusza Różewicza jest panu bliska? – Bardzo. To najwybitniejszy polski poeta powojenny, najwybitniejszy. Mocno powiedziane. – Zdecydowanie stawiam Tadeusza Różewicza na najwyższym miejscu w polskiej poezji drugiej połowy XX wieku i obecnie. A gdyby pan spróbował określić, dlaczego właśnie Różewicz? – Przez to, jaką esencję wyciąga ze zdania, ze słowa. Nie używa słów niepotrzebnych. I nie chodzi tylko o poezję. Niech pan pamięta, ile Tadeusz Różewicz zrobił dla teatru. Jedna tylko „Kartoteka” fundamentalnie zmieniła myślenie o teatrze. A „Mała stabilizacja”, „Stara kobieta wysiaduje”, „Akt przerywany”? – Próby teatru Różewicza, formalne próby Różewicza w teatrze, to najważniejsze poszukiwania polskiego teatru powojennego. To jest twórca absolutnie kompletny, a jego poezja to umiejętność nazywania rzeczy w sposób niezwykle prosty, bez jednego zbędnego słowa. Krótki wers, krótkie sformułowanie, a otwiera światy. Mamy świetnych poetów, oczywiście, Zbigniewa Herberta niezwykle cenię, niemniej cały czas najwyżej będę stawiał Różewicza. Miłosz, proszę bardzo, Szymborska – dwa polskie Noble. Są świetni. Ale dla mnie pierwszym poetą polskim, który powinien dostać Nobla, jest Różewicz. Wracając do „Drzwi w murze”. Przypomniało mi się pewne zdarzenie: jesteśmy na planie, czekamy na zdjęcia, ustawiają światła. Jak to zwykle w filmie – długo się czeka, aż przygotują wszystko. Siedzimy z panem Stanisławem. On mówił powoli, bardzo powoli, cała rodzina Różewiczów mówi powoli, wszyscy. Nie wiem, komu bym przyznał palmę pierwszeństwa, który jest najwolniejszy. Tak sobie siedzimy i pan Stanisław mówi: „Wie pan, co oni się z tym tak pieprzą? Chyba będę musiał ich pogonić. Bo lekarz mi mówi,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 51-52/2012

Kategorie: Kultura