Spowiedź bez tajemnicy

Po dwudziestu latach ksiądz zrozumiał, że w konfesjonale nie zawsze milczeć

– Ksiądz mnie poznaje?
Wychylił się z konfesjonału. Nie poznał tej kobiety. Wyglądała jak wszystkie czterdziestolatki, które przypominały sobie o Bogu, gdy życie im się waliło. Chociaż nie, ta była radośniejsza, uczesana i wyprasowana.
– Głupie pytanie. Przecież to było dwadzieścia lat temu. Studiowałam tu wtedy, ksiądz pamięta? Cały akademik przychodził się do księdza spowiadać. Oczywiście, dla pięknych oczu, nie dla modlitwy.
Jakaś staruszka syknęła z obrzydzeniem. Niosła kwiaty na ołtarz. – Czy chcesz się wyspowiadać? – starał się, by jego głos brzmiał oficjalnie. Do kościoła wchodziło coraz więcej starych kobiet. Nie mogą go zobaczyć, jak wesoło spędza czas z nietutejszą. – Chciałabym porozmawiać – powiedziała poważnie. – Proszę przyjść o dwudziestej, do kancelarii – poprawił sutannę. Nawet nie spojrzał, czy potwierdziła.
Zapukała niepewnie. Nie wiedziała, jak się zachować. Od razu poznał, że o Bogu myślała rzadko.
– Szukam pewnego mężczyzny – powiedziała. Był zaskoczony. Spodziewał się problemów z córką, może męża pijaka, ale nie takiego zapotrzebowania. Chrystus na krzyżu jakby bardziej zwiesił głowę. – To kościół, nie biuro matrymonialne – obruszył się. – Nie mam czasu na takie bzdury. Muszę odwiedzić chorych w szpitalu, przygotować kazanie na niedzielę. Nie mam czasu.
– Przepraszam – dotknęła ust, jakby chciała cofnąć tamte słowa. – Nie jest tak, jak ksiądz myśli. To poważna sprawa. I tylko ksiądz może mi pomóc.
Gospodyni po raz ostatni zajrzała koło dwudziestej pierwszej. Pamiętała księdza sprzed lat, zawsze wierni go cenili, teraz, kiedy został proboszczem, uważali, że cały wolny czas też musi im poświęcić. Ksiądz siedział pochylony nad zdjęciami. Kobieta też wpatrywała się uważnie. Gospodyni poznała – przeglądali najstarsze albumy sprzed dwudziestu lat, spotkania ze studentami.

Spóźnione poszukiwania

– To on – Monika, zerwała się gwałtownie. – Proszę sobie przypomnieć, co on księdzu mówił. Przecież też przychodził do spowiedzi. Może powiedział, gdzie wyjedzie.
– Ależ minęło dwadzieścia lat, nie robię notatek. A poza tym obowiązuje mnie tajemnica spowiedzi.
– Jak taka jedna z naszego roku chciała skakać z dachu i powierzyła te rewelacje tajemnicy spowiedzi, ksiądz zaraz szukał jej rodziców.
– To była poważna sprawa.
– A ciąża to nie jest poważna sprawa? Ale rzeczywiście, chyba moja spowiedź księdza zbytnio nie poruszyła. W końcu chodziło o to, żebym urodziła. A co będzie dalej? To już nikogo nie obchodziło.
– Tą ciążą ty sama powinnaś się zainteresować, a najlepiej jeszcze przed zajściem w nią.
– Ładne rzeczy, przecież ksiądz powinien potępiać antykoncepcję.
Cisza. – Przepraszam – szepnęła – tak bardzo chciałabym go znaleźć. Poradziłam sobie, dziś nic od niego nie chcę. Ale powinien wiedzieć, że ma piękną córkę. W tym roku Olga kończy dwadzieścia lat, no tyle, ile my mieliśmy wtedy, kiedy… – zacięła się i dokończyła oficjalnie: – Do niedzieli jestem w hotelu “Amber”, gdyby ksiądz coś sobie przypomniał, jakiś trop, błagam o kontakt. Jeszcze raz przepraszam.
Odprowadził ją do drzwi. – Rozwiodłam się dwa lata temu, ale nie chcę zakłócać jego małżeństwa – w jej oczach był uśmiech.
Nie uwierzył jej wcale…
Gorące lato ‘80. Monika i Andrzej stali sztywno, ich ramiona dotykały się. Wszyscy robili głupie miny, obejmowali się, a oni znieruchomieli jak na komunijnej fotografii. Winowajcy. Nie pamiętał spowiedzi Moniki, nie pamiętał, by chłopak przychodził do niego przed gwałtownym wyjazdem, raczej ucieczką.
W tamtych czasach ksiądz znał dwóch Andrzejów. Tak, to ten, miał rodzinę w Poznaniu. Spojrzał na zegarek. Za późno. Chrystus na krzyżu przyglądał mu się krytycznie. – Wiem, wiem – ksiądz wyczuł jego wzrok. – Żadnej męskiej solidarności. Najważniejsze jest dobro dziecka. I ja o nim zadecyduję, i o tym, czy jego rodzice powinni spotkać się po latach.
Spojrzał na zegarek. Musi zadzwonić dzisiaj. Nikt jeszcze nie spał. Mieszkanie już od dawna nie należało do rodziny Andrzeja, ale telefon zostawili.
Po kolejnym kwadransie wykręcił numer do Stargardu. To tam przeprowadził się chłopak. Andrzej podniósł słuchawkę natychmiast. Przez kilka minut nie mógł uwierzyć, że dzwoni, jak to określił, najwspanialszy ksiądz w Poznaniu. Chciał wspominać przeszłość, ale ksiądz ostrożnie wypytywał o jego teraźniejszość. – Powiem jak na spowiedzi, jak wtedy, przed laty – Andrzej starał się mówić pogodnym tonem, ale jego głos stawał się coraz bardziej szary. Żona zmarła przed pięcioma laty, od tego czasu Andrzej sam wychowuje troje dzieci. Późne dzieci z późnego małżeństwa. Wszystkie jeszcze w podstawówce, więc może sobie ksiądz wyobrazić, jak jest ciężko. Na szczęście, Andrzej ma własną, małą drukarnię i przyzwoicie zarabia. Powoli wychodzi na prostą, no, a z dziećmi nie ma żadnych kłopotów.
Cofnęli się w przeszłość. Padały imiona i wreszcie ksiądz zapytał: – Pamiętasz Monikę?
– Dlaczego ksiądz pyta?
– Wydawało mi się, że byliście zaprzyjaźnieni, ale może źle pamiętam. Zaraz, zaraz, a dlaczego ty wyjechałeś przed końcem studiów?
– Stare dzieje, nie ma co wspominać.
Pożegnali się serdecznie. – Cudownie, że ksiądz zadzwonił. Muszę przyjechać z dziećmi. Kocham Poznań. – A czy ma ksiądz jakiś kontakt z Moniką?
Udał, że nie słyszy. Odłożył słuchawkę.

Oszukiwanie ojcostwa

Czy pamiętał Monikę? Nie miał wątpliwości, że ksiądz dzwonił tylko po to, żeby zadać mu to pytanie. Przez te 20 lat myślał o niej jak o zagrożeniu. Mogła zburzyć jego spokój, potem małżeństwo, potem ojcostwo.
Parę razy widział ją w telewizji. Prowadziła jakiś program kulinarny, potem znikła. Ostatni raz miał z nią kontakt, gdy córka kupiła mu pod choinkę książkę kucharską, którą skomponowała Monika. – Poradziła sobie – pomyślał. Poprawił zdjęcie żony na biurku.
Zadzwonił do teściowej. Oczywiście, przyjedzie natychmiast. Była na każde wezwanie. Byleby nie ożenił się po raz drugi.
W drodze do Poznania drzemał. Prawie jej nie pamiętał, tak jak nie chcemy pamiętać świństw, które popełniliśmy.
W kościele nic się nie zmieniło. Może przybyło parę obrazów i ławki były bardziej wypolerowane. Stanął z boku. Ksiądz poznał go od razu. Obcy. Przyjechał za Moniką. Po co on się w ogóle wplątał w dramat dorosłych ludzi? Niech sobie radzą sami.
– Przyjechałem, bo potrzebuję pomocy księdza.
– Ty też?
– A więc była tu Monika?
– Byłam i jestem – stała w cieniu konfesjonału. – Coś mnie zatrzymało po nabożeństwie. I słusznie. Wiadomo, mężczyźni zawsze się dogadają. Ale nie zapominajcie, że ja jestem. I jest Olga.
– A więc to jest dziewczynka?
– To jest kobieta.
– Chodźmy stąd do zakrystii, kościół nie jest dobrym miejscem do takich rozmów.
– Czego oczekujesz? – zapytał Andrzej. – Mam wrażenie, że los całe życie karze mnie za to, że wtedy uciekłem. A ty chyba chcesz mnie dobić?
– Myślałam, że Oldze wystarczy ojczym. Nie wystarczył ani jej, ani mnie. Dlatego tak gwałtownie zaczęłam cię poszukiwać. Przez lata oszukiwałam jej życie obcymi facetami, wmawiałam, że wujkowie są super… Teraz poddaję się. Jeśli ty zechcesz zaakceptować Olgę, twoja żona, jestem pewna, poradzi sobie z tą wiadomością.
– Ona zmarła pięć lat temu. Sam wychowuję trzy córki.
– No to chyba rzeczywiście nie powinnam ci głowy zawracać, masz tyle kłopotów.
Wstała. Nie poruszył się. Czuł rozczarowanie. Nieprzyjemne i beznadziejne, jak wszystko, co go ostatnio spotykało.

Dziecko do wzięcia

Olga już nawet nie pamiętała, kiedy przeczytała pamiętnik matki. Jej ojciec miał na imię Andrzej, mieszkał w akademiku przy kościele. Tam się poznali. No, a potem wyśmiał mamę i uciekł z tego Poznania.
Dwudziestoletnia Olga nie buntowała się, jak przed laty. Nigdy nie rozmawiała z matką o ojcu. Tak było lepiej.
– Dokąd jedziesz? Zawsze mi mówisz, a teraz pakujesz się po kryjomu – zapytała, gdy Monika przygotowywała torbę.
– Jadę do Poznania.
– A co, zbierasz potrawy regionalne? – Nie. Muszę spotkać się z pewnym księdzem – Monika nie wiedziała, jakie wrażenie zrobiła ta wiadomość.
– Spóźnię się na zajęcia – Olga cmoknęła powietrze koło jej twarzy. Wyjechała następnego dnia o świcie.
Weszła niepostrzeżenie. Było tak, jak sądziła. Nadęta para i ksiądz, który nie wie, co z nimi począć.
– Macie ostatnią szansę – powiedziała. Ani ksiądz, ani Andrzej nie spytali, kim jest. Milczeli. – Nikt mi łaski nie robi, ale, no, ale cudownie byłoby mieć wreszcie rodziców. Spróbujcie. Jestem dobrze wychowana, mało wydaję na ciuchy, gorzej z kosmetykami, ale ogólnie jestem dzieckiem do wzięcia. Zakręciła się w piruecie. Gospodyni zajrzała zgorszona. Że też ci ludzie księdzu nie dadzą spokoju.

 

Wydanie: 2000, 48/2000

Kategorie: Przegląd poleca

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy