Stąd dziś wszędzie jest blisko

Stąd dziś wszędzie jest blisko

Pani Barbara Dondalska-Żukowska zachowała gazetę ze swoim zdjęciem ze stycznia 1977 r.

Na Ursynowie zawsze się czuło powiew niezależności Sobota 8 stycznia 1977 r. była normalnym dniem pracy. Tyle że wtedy pracowało się krócej, bo do godz. 14. W piątek ludzie ze Spółdzielni Budownictwa Mieszkaniowego „Politechnika” przywieźli kilka biurek i krzeseł, by w jednym z mieszkań przy ul. Puszczyka 5 stworzyć filię administracji. Wszystko dla wygody nowych mieszkańców. Żeby formalności związane z otrzymaniem mieszkania mogli załatwić na miejscu. O godz. 10 wręczono pierwsze klucze. Tak zaczęła się historia największego warszawskiego osiedla, które po latach stało się dzielnicą Ursynów. Legendarny budowlaniec W poniedziałkowej prasie dziennikarze zachwycali się, że symbolicznie jako pierwszy klucze do mieszkania w budynku przy ul. Puszczyka 5 otrzymał budowniczy Ursynowa Wacław Oświt, pracownik Kombinatu Budownictwa Mieszkaniowego „Południe”. Oczywiście wiedzieli, że wybór pierwszego mieszkańca Ursynowa nie był przypadkowy. Decydowało się to gdzieś na wyższym szczeblu. Gdyby nie było politycznego przyzwolenia, Wacław Oświt i jego rodzina nigdy by w Warszawie nie zamieszkali. Stolica była wówczas miastem zamkniętym i nie można było do niej się wprowadzić tak po prostu. Częste były opłacane fikcyjne małżeństwa z warszawiankami czy warszawiakami, bo taki związek dawał prawo do meldunku. A Wacław Oświt, jego żona i czwórka dzieci mieszkali nie w Warszawie, lecz w niewielkiej wsi Kiełbów w Radomskiem. Tam mieli stawiać dom, bo – jak twierdzili – warunki mieszkaniowe mieli fatalne. Od 1975 r., kiedy zaczęto budować bloki na Ursynowie, Oświt codziennie dwie godziny jechał na budowę, a potem dwie godziny wracał. Przydzielając mu mieszkanie w Warszawie, władza chciała podkreślić, że docenia ludzi dobrej roboty. Ale i tak Oświtowie dostali przy Puszczyka 5 mieszkanie dla pięciu osób, choć była ich szóstka. Dziś u Oświtów nikt nie odpowiada na dzwonek domofonu. Sąsiadka z tego samego piętra, nowa lokatorka, nie słyszała o nich. Sąsiadka z następnej klatki, Helena Bogucka, znała ich. Mówi, że Wacław Oświt nie żyje, a żona przeprowadziła się poza Warszawę. Ilekroć obchodzi się okrągłą rocznicę Ursynowa, tylekroć dziennikarze szturmują bloki, które zasiedlono jako pierwsze, by porozmawiać o dawnych czasach. Coraz trudniej jednak znaleźć ludzi, którzy zamieszkali tu w 1977 r. Jedni z wielkiej płyty przy ul. Puszczyka wyprowadzili się do apartamentowców na nowszych ursynowskich osiedlach, drudzy – do innych dzielnic. Dziś większość mieszkańców pierwszych bloków to nowi lokatorzy. Starzy są rarytasami, niczym rodzynki w drożdżówce. Taksówkarze nie chcieli tu jeździć Helena Bogucka mieszka na czwartym piętrze przy Puszczyka 5. Nie ma czasu rozmawiać, bo właśnie wróciła do domu i ma kotlety na patelni. Zresztą już tyle razy dziennikarze ją pytali o ten 1977 r. Wnuczka powiedziała, że nawet w internecie są jej wspomnienia. Są, na stronie ursynow.pl. Pani Bogucka powiedziała dziennikarzowi, że ona i mąż mieli do wyboru mieszkanie na Bemowie przy ul. Lazurowej lub na Ursynowie. Ze względu na odległość od miejsca pracy uznali, że Ursynów będzie lepszy. Chociaż w tym czasie nie było tam żadnego bezpośredniego połączenia z centrum. Na Surowieckiego, główną ulicę osiedla Jary, które obejmowało bloki przy Puszczyka, jeździł tylko jeden autobus – 192 z Dworca Południowego (dziś są to okolice stacji metra Wilanowska). Boguccy dostali przydział, kiedy bloki zaczęły wychodzić z ziemi. Na odbiór mieszkania czekali dwa lata. Mieli wprowadzić się przed świętami 1976 r. Spółdzielnia nawet kupiła mieszkańcom choinki, które zgromadziła w piwnicy. Ale budowlańcy nie zdążyli. Choinki poszły na śmietnik. Bogucka opowiadała, jak po raz pierwszy całą rodziną weszli do nowego lokum. – W mieszkaniu był przeciąg. Z zewnątrz dochodziły różne odgłosy. Młodsza, trzyletnia córka usiadła w przedpokoju i powiedziała: „Ja się boję, ja tu nie chcę być. Ja chcę jechać do swojego domu”. Z czasem cała rodzina przyzwyczaiła się do Ursynowa, a mieszkanie polubiła. Choć wciąż nie brakowało niedogodności, bo wielkomiejska infrastruktura powstawała od zera – Ursynów znalazł się w granicach Warszawy dopiero w 1951 r., a osiedle zaczęto budować na terenach, gdzie były pola i łąki z pasącymi się krowami. – 40 lat temu problemem były dojazdy – wspominała Bogucka. – Mąż pracował na Okęciu. Na ul. Wałbrzyskiej, gdzie była przesiadka, wsiadało się w autobus 189, a tam guziki pękały – nie można było się wcisnąć

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2018, 2018

Kategorie: Reportaż