Stare Babki, wysiadać

Stare Babki, wysiadać

W ciągu roku ze wsi będą musiały się wyprowadzić 24 rodziny. Ich podwórka, ogródki i domy przetnie czteropasmowa droga ekspresowa. Dziś jeszcze nie znają żadnych szczegółów Wieś jest niewielka, wszystkiego kilkanaście domów przycupniętych równym rzędem za wygłuszającymi ekranami tuż przy krajowej siódemce, w połowie drogi między Gdańskiem a Elblągiem w monotonnym żuławskim krajobrazie. Jeden sklep, dwa przystanki, w oddali zabudowania dawnego pegeeru. Do 2011 r. 24 rodziny będą musiały się stąd wyprowadzić, a ich podwórka, ogródki i domy przetnie czteropasmowa droga ekspresowa. Dla wielu starszych już ludzi, mieszkających w Starych Babkach od prawie pół wieku, to koniec ich świata. Zwłaszcza że mieszkania, domy i działki dawno już wykupili na własność. A wszystko przez tę drogę, która już i tak pocięła im życiorysy, poplątała losy i stała się przyczyną wszelkich nieszczęść. Kiedyś to była ot taka sobie dróżka z kostki, którą najwyżej ciągnik przejechał albo furmanka do Nowego Dworu. Dziś pędzi po niej w ciągu doby kilkanaście tysięcy pojazdów, osobówka za osobówką, tir za tirem. Helenie Rykaczewskiej, co w Starych Babkach mieszka od 1961 r., droga zabrała zięcia. Jechał rowerem poboczem, dzień był piękny, słoneczny, nic nie wskazywało na takie nieszczęście. Zabiło go dwóch pijanych z fiata. Na drodze zginął też sąsiad pani Heleny. Wieczorem trochę zawiany wyskoczył na szosę i skończył pod kołami. Choć awanturnik był i wszystkiego się czepiał, nawet kogutowi nie pozwalał zapiać, to przecież człowiek. 19-letniemu Łukaszowi pierwszy raz samochód połamał dwie nogi, jakiś czas potem zabił. Obcych, których droga zabrała, trudno zliczyć. Zdarzały się czołowe zderzenia, tiry w rowie i zabici szwedzcy motocykliści. Ostatnio trzy samochody naraz się zderzyły i było pięć ofiar. Jak karetki na sygnale zaczynają jechać, to każdego aż ściska w dołku z niepokoju. Jakby tego jeszcze było mało, ginęły i giną zwierzęta. A tych zwłaszcza kobietom najbardziej żal, bo są bezbronne i niewinne. Helena Rykaczewska odżałować swojego kotka Tygryska nie potrafi – miał tylko cztery miesiące, taki był bury, wesoły – wzdycha cichutko, żeby wnuczek nie słyszał, bo zaraz będzie płakał. 76-letnia Janina Pryla, która po śmierci męża sama została w Starych Babkach, a w ogóle mieszka we wsi od 29. roku życia, też straciła kilka kotów, teraz nie ma żadnego, a nowego przysposobić zwyczajnie jej szkoda. Droga zabiera też dzikie zwierzęta: sarny, lisy, dziki, a gdy postawiono przezroczyste ekrany, zaczęły ginąć też ptaki. – Mojemu synowi 40 gołębi się zabiło, z ekranami zderzały się dzięcioły, jaskółki, prawie codziennie znajdowaliśmy jakieś szczątki, a wszystko przez to, że postawiono te zasłony bez ptasich nalepek. Aby temu zaradzić, same z córką wycinałyśmy takie ptaszki i naklejałyśmy, zanim nalepiono te prawdziwe – wspomina Rykaczewska. Mężczyźni opowiadają o popękanych ścianach, zapadniętych studzienkach, o drodze objazdowej, która niedokończona utknęła w polach i prowadzi donikąd. – Czasem – mówią – jak jest wypadek na siódemce, niektórzy chcą go objechać i pakują się w tę drogę, potem błądzą i nie mogą zawrócić. My przez dwa lata byliśmy odcięci od przystanku. Szło się wąskim poboczem, po krawędzi tego białego pasa wśród pędzących tirów w deszcz, w śnieg, w ślizgawicę i nikogo to nie obchodziło. Jak w końcu wywalczyliśmy chodnik i zatoczkę dla autobusu, to teraz każą nam się zwijać. Stare Babki, wynocha! Jan Lichnerowicz zaintrygowany naszą rozmową wyskakuje z domu w podkoszulku i kapciach. – Niech pani napisze, że się nas lekceważy. Wszyscy trąbią, że Stare Babki mają być zlikwidowane, a we wsi jeszcze nie było zebrania w tej sprawie. Zrobiono je, ale nie u nas i starsi ludzie nie mieli jak dotrzeć. O swoim wysiedleniu dowiedzieli się z gazet. Ja byłem na tym spotkaniu, owszem, wszystko wyglądało pięknie na ekranach komputerów: symulacje, projekty, bajery. Tylko co z tego zrozumie 70-letnia babcia? Przez kilka lat mieszkałem w Niemczech, tam inaczej takie sprawy się rozwiązuje, jest większa wrażliwość na pojedynczego człowieka. Widać to też na drogach, w Niemczech najważniejszy jest pieszy, potem rowerzysta, dopiero potem samochód. A u nas jest odwrotnie. – Ludzi z miasta nikt nie odważyłby się tak potraktować, zaraz

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2010, 2010

Kategorie: Kraj
Tagi: Helena Leman