Strachy na Lachy

Strachy na Lachy

Trybunał w Strasburgu odrzuci niemieckie pozwy Patrząc z punktu widzenia braci Kaczyńskich, wydaje się, że gdyby Powiernictwo Pruskie nie istniało, to należałoby je stworzyć. Działalność tego stowarzyszenia, znanego w Niemczech głównie dzięki naszym mediom i wypowiedziom polskich polityków, znakomicie bowiem wpisuje się w politykę kreowania poczucia zagrożenia ze strony sąsiadów, uprawianą przez twórców PiS. Bracia Kaczyńscy w ten sposób zbierają punkty u gorzej wykształconej części elektoratu – i mają łatwe zadanie, bo Niemcy nie kwapią się do rozwiania polskich obaw. Obecna linia polityki wobec Niemiec zakłada, jak można wnioskować z nie całkiem konkretnych wypowiedzi sterników naszej polityki zagranicznej, że do traktatu o dobrym sąsiedztwie z 1991 r. należy włączyć zapis, iż Polska i Niemcy zrzekają się wzajemnych roszczeń związanych z przymusowymi wysiedleniami. Bracia Kaczyńscy, przecież prawnicy, doskonale wiedzą jednak, że to, czy taki zapis będzie, czy nie, jest bez znaczenia dla rozstrzygania skarg obywateli niemieckich (Powiernictwo Pruskie w grudniu złożyło 22 pozwy do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu o zwrot mienia utraconego po wojnie). Wiadomo było też, że Niemcy nie chcą zmian w traktacie o dobrym sąsiedztwie. Zdaniem władz w Berlinie, rządowe deklaracje, iż Niemcy nie zamierzają wnosić żadnych roszczeń przeciw Polsce ani popierać indywidualnych pozwów obywateli niemieckich, były całkowicie wystarczające i zamknęły sprawę. Pójście dalej i podjęcie próby oficjalnego zrzeczenia się przez państwo niemieckie roszczeń wobec Polski mogłoby zakłócić delikatną równowagę w wielkiej koalicji SPD-CDU i sprawić, że „wypędzeni” zażądaliby odszkodowań od własnego państwa (co trudno zrozumieć, bo otrzymali już oni odszkodowania za mienie utracone na Wschodzie, do 70% jego wartości). Żaden rząd nie może zresztą zakazać ludziom sądowej walki o ich mienie. Nieskuteczni obrońcy Pani kanclerz nie zgodziła się więc na zmiany traktatowe, choć według polskich ekspertów, mogła się zgodzić, gdyż np. umowy dotyczące mienia niemieckiego w Holandii i Szwajcarii, były renegocjowane. To prawda, ale dla Niemiec oba te kraje są ważniejszymi partnerami niż my. Nasze oczekiwania wobec Niemiec wyglądają zaś tak, jakby Łotwa zażądała od polskich władz uroczystego oświadczenia, że nigdy nie będziemy wnosić jakichkolwiek pretensji majątkowych lub terytorialnych wobec Rygi (w końcu Inflanty kiedyś były polskie). Nad Wisłą odpowiedzią byłoby wzruszenie ramion – i tak też odpowiedziano nam nad Renem. Niemieckie stanowisko musiało wywołać w Polsce dezaprobatę, rozdmuchiwaną przez PiS-owskie media, a braci Kaczyńskich ustawiło w roli niezłomnych obrońców polskich interesów. Tym samym ich cel polityczny został osiągnięty. Przy okazji doprowadzono do zdecydowanego i chyba trwałego już pogorszenia stosunków polsko-niemieckich, nie załatwiając jednocześnie sprawy, o którą rzekomo chodziło – bo przecież w kwestii ewentualnych niemieckich roszczeń majątkowych obecny rząd nie osiągnął nic. To Niemcy wypędzali Pocieszające jest jednak to, że niezależnie od słów padających nad Wisłą i Renem, wszelkie żądania dotyczące mienia niemieckiego utraconego w wyniku wojny nie mają jakichkolwiek podstaw prawnych (o moralnych już nie mówiąc). Przedstawiciele „wypędzonych” oczywiście nie wspominają, że powojenne przesiedlenia były reakcją na agresję na Polskę, zbrodniczą okupację i bezwzględne wypędzenia dokonane przez Niemców (np. z Wielkopolski czy Zamojszczyzny). Nie zauważają, że przesiedlenie Niemców zostało nakazane przez układ poczdamski z sierpnia 1945 r. między USA, Wielką Brytanią a ZSRR. Wskazują za to, że wywłaszczenie bez odszkodowań jest sprzeczne z Europejską Konwencją Praw Człowieka, która mówi: „Nikt nie może być pozbawiony swojej własności, chyba że w interesie publicznym i na warunkach przewidzianych przez ustawę zgodnie z zasadami prawa międzynarodowego”. Zasady te przewidują zaś odszkodowania. Zdaniem „wypędzonych” słusznie więc socjaldemokratyczny kanclerz Schröder twierdził: „Wypędzenia były bezprawiem, którego nic nie może usprawiedliwić”. (Na szczęście tych prowokacyjnych słów nie powtórzyła Angela Merkel). Polskie przepisy wywłaszczeniowe też były nielegalne, bo naruszały ówczesny porządek prawny. Bezprawna była zwłaszcza praktyka uznająca samą tylko narodowość niemiecką za główny powód pozbawienia majątku, a więc stosująca odpowiedzialność zbiorową. Wreszcie, do dziś w tysiącach ksiąg wieczystych leżących w polskich urzędach wpisane są nazwiska dawnych, niemieckich właścicieli. Ich prawo jest mocniejsze niż tych polskich posiadaczy, którzy poniemieckie majątki jedynie dzierżawią bądź mają w użytkowaniu wieczystym. Wszystko zgodne z prawem Odpowiadając „wypędzonym”, warto przypomnieć, iż Europejska

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2007, 2007

Kategorie: Świat