Superterrorysta uderzy w Watykan?

Superterrorysta uderzy w Watykan?

Krwawy Al-Zarkawi przygotowuje wielki zamach w Europie Jest najgroźniejszym terrorystą świata. W Iraku wysłał setki zamachowców samobójców, własnoręcznie odcinał głowy pojmanym „niewiernym”. Obecnie Abu Musab al-Zarkawi planuje atak na Europę. Wiele wskazuje na to, że fanatyczni bombiarze uderzą już wkrótce. Zachodnie służby specjalne z niepokojem zarejestrowały niezwykły wzrost „elektronicznej aktywności” fanatyków spod znaku Al Kaidy. Chodzi o rozmowy telefoniczne, wiadomości przesyłane mailem i komunikaty na stronach internetowych. Ostatnia tak intensywna elektroniczna wymiana wiadomości miała miejsce bezpośrednio przed zamachami na Stany Zjednoczone z 11 września 2001 r. Być może, wojujący islamiści świadomie urządzili szum informacyjny, aby wywieść w pole niewiernych. Pewności jednak mieć nie można. Eksperci zastanawiają się, gdzie nastąpi atak. Najważniejszym wrogiem zwolenników świętej wojny jest Ameryka, ale służby specjalne USA działają niezwykle sprawnie. Zadanie ciosu w liberalnej Europie z jej otwartymi granicami jest znacznie łatwiejsze. Ostatnio mnożą się dowody, że zamachowców na Stary Kontynent zamierza wysłać lub już wysłał owiany złowrogą legendą Jordańczyk Al-Zarkawi. W młodości drobny kryminalista i alkoholik, zradykalizował się w jordańskim więzieniu. Postanowił zostać bojownikiem świętej wojny, w latach 1999-2001 prowadził szkoleniowy obóz dla terrorystów w afgańskim Heracie. Już wtedy namawiał swoich zwolenników z organizacji Al-Tawhid, aby dokonali ataków w Niemczech, na dyskotekę w Düsseldorfie i siedzibę gminy żydowskiej w Berlinie. W Afganistanie Al-Zarkawi odmówił podporządkowania się hersztowi Al Kaidy, Osamie bin Ladenowi. Kiedy wojska Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników dokonały inwazji na Irak, jordański terrorysta znalazł dla siebie przerażające pole działania. Został jednym z przywódców rebelii, przy czym jego zabójcy działają z mrożącą krew w żyłach brutalnością. Odcinanie głów Amerykanom, mordowanie uprowadzanych dyplomatów, potworne zamachy bombowe, w których ginie po kilkadziesiąt osób, przeważnie muzułmanów – oto metody bandy Zarkawiego. Jordański terrorysta stał się krwawym mitem. Samo tylko wspomnienie w tłumie jego imienia może wywołać masową panikę w Bagdadzie. Amerykanie nie wiedzą nawet, ile ma nóg (podobno stracił jedną w wyniku ran doznanych w Afganistanie). Zarkawi grasuje w irackiej prowincji Anbar graniczącej z Jordanią i Syrią, będącej bastionem rebelii. Jego organizacja liczy kilka tysięcy najbardziej fanatycznych bojówkarzy. Będący ikoną islamskiego terroryzmu bin Laden pozazdrościł Zarkawiemu ponurej sławy. Osama zajęty jest już tylko ukrywaniem się gdzieś na pogranicznych terenach w Pakistanie i Afganistanie. Postanowił jednak podporządkować sobie Zarkawiego i wysłał do niego dwóch emisariuszy, z których jeden, Abdul Hadi al-Iraqi, z uwagi na niezwykłe zdolności maskowania się zwany „Kameleonem”, dotarł do celu. Rokowania były trudne, początkowo Zarkawi nie chciał słyszeć o uznaniu autorytetu szefa Al Kaidy. „Kameleon” musiał odbywać niebezpieczną misję aż cztery razy. W końcu bin Laden obiecał Zarkawiemu, że przekaże mu 3 mln dol., które zabierze z funduszu wsparcia afgańskich talibów, jak również wyśle część swych bojowników z Afganistanu na Bliski Wschód. Zarkawi, którego pozycja osłabła, gdy Amerykanie odbili z rąk rebeliantów Faludżę, w końcu wyraził zgodę. W grudniu 2004 r. Osama namaścił go na „księcia Al Kaidy w Iraku”. Organizacja Zarkawiego przyjęła nazwę Al Kaida w Mezopotamii. Ale bin Laden postawił wiele warunków. Jednym z nich było wysłanie zamachowców do Europy. Jordańczyk nie zamierzał się pozbywać swych najlepszych ludzi, zresztą ci, nieznający europejskich języków ani realiów, z obcymi paszportami, zostaliby od razu zdemaskowani. Ale do obozów rebeliantów w Iraku spieszą także ochotnicy z krajów Zachodu, spragnieni „męczeństwa w walce z niewiernymi”. We Francji, Niemczech i Wielkiej Brytanii działają swoiste biura podróży dżihadu, organizujące takie wyjazdy. Niektórzy twórcy tych biur podróży, tacy jak Mohammed M. z Mediolanu czy Lokman Mohammed z Monachium, zostali wykryci przez policję, inni wciąż uprawiają swój proceder. Ludzie Zarkawiego traktują jednak „braci z Zachodu” z politowaniem, uważają ich za nieskutecznych mięczaków i najchętniej szybko odsyłają z powrotem do domu. Prawdopodobnie superterrorysta doszedł do wniosku, że tacy „powracający”, zazwyczaj urodzeni w Europie, z obywatelstwem niemieckim, włoskim, brytyjskim czy francuskim przekraczający bez przeszkód granice, w Mezopotamii nie przydadzą się na nic, mogą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 37/2005

Kategorie: Świat