Świąteczne proszenie

Świąteczne proszenie

Najlepiej zbierać w karnawałowej atmosferze. Płacz opuszczonych coraz rzadziej wzrusza

Wspieranie pewnych akcji stało się swego rodzaju modą. Miło dać parę groszy Orkiestrze Świątecznej Pomocy i później mieć takie samo serduszko jak inni. Jednak socjologowie uważają, że większość Polaków daje tylko z dobrego serca. Inną nową cechą „polskiego dawania” jest ostrożność i zastanawianie się, komu daję. Koniec ze spontanicznością i wspieraniem samotnych matek. Jeśli ofiarowujemy komuś konkretnemu, wolimy, aby stała za nim organizacja, która go uwiarygodnia.
Zmieniło się dawanie, zmieniło się zbieranie. – Z roku na rok jest to działalność coraz bardziej profesjonalna – zapewnia Tomasz Polkowski z Towarzystwa Nasz Dom, pomagającego i domom dziecka, i rodzinnym domom dziecka. – Już prawie nie zdarza się, by ktoś siedział w kącie i cichutko prosił. Potrzebny jest biznesplan i udział mediów. Wtedy można dotrzeć do dużych firm. Zaangażowanie prywatnych osób jest coraz mniejsze. Po prostu biedniejemy. I także dlatego uważam, że trzeba robić duże akcje skierowane do potentatów. Nie należy wyciągać ręki do biednych.
Marek Kotański również uważa, że ludzie czują się zagrożeni i coraz trudniej im dawać.
Taką wielką akcją na pewno jest „I ty możesz zostać świętym Mikołajem”. Jej patron medialny to telewizyjna Dwójka. – W tym roku zebraliśmy 1 mln 100 tys. zł, w zeszłym 350 tys. zł. Możemy więc mówić o sukcesie – Piotr Szukalski, rzecznik prasowy Dwójki jest dumny. – Cała akcja związana jest z koncertem, w tym roku w Szczecinie. Pieniądze dostaną cztery domy dziecka.
Czasem jednak wielka akcja, a może bardziej nazwisko odwracają się przeciwko proszącemu. – Jest mi coraz trudniej – przyznaje Marek Kotański. – Ludzie myślą, że i tak wszystko sobie załatwię, więc pomoc nie jest mi potrzebna.
Silne są prośby internetowe. Polska Akcja Humanitarna znakomicie wypełnia brzuszki internetowym pajacykom.
Internauci chętnie wspomagają osoby ogłaszające się w portalach. Szczególnie wrażliwi są blogowicze, czyli osoby piszące coś w rodzaju pamiętników. Uważają się za anonimową, ale jednak rodzinę. I pomagają sobie. Także przed świętami.
Najmniej skuteczne okazują się dziś prośby prasowe. Pani Krystyna liczyła, że ogłoszenie „Moją córkę czeka ciężka operacja…” wydrukowane właśnie przed Wigilią da jej więcej niż 256 zł, które zebrała w listopadzie. Na razie na konto nie wpłynęła ani złotówka.
Ten, kto chce dostać wsparcie, musi pamiętać, że ludzie nie mają dzisiaj czasu. Albo ich szybko przekonamy, albo nie dadzą wcale. – Tej zimy zebraliśmy 28 ton żywności – chwali się Urszula Studnikiewicz-Piekarska, dyrektor olsztyńskiego Banku Żywności. – A to dzięki ulotkom rozdawanym klientom sklepów. Dowiadują się z nich, jakie produkty zbieramy i kto je dostanie. Poza tym wolontariusze z ulotkami zostali pouczeni, że nie powinni być natrętni. Tylko zniechęcą ludzi.

Dają cukierki, a nie miłość

Trzeba być konkretnym, ale i zapobiegliwym. Maria Stroińska z wolskiego PKPS już w listopadzie zaczyna rozsyłać listy z prośbami. Chce wyprzedzić innych, którzy tuż przed Wigilią na pewno o coś poproszą. Wysłała 30 listów, dostała 15 odpowiedzi i jest bardzo zadowolona.
Zdaniem Marii Stroińskiej, nawet najbardziej skutecznego proszącego może spotkać przykra niespodzianka. Jej ostatnia porażka? Załatwiła zabawki. Co z tego, 70% to złomowisko. Darczyńca myślał tylko, jak będzie pięknie, gdy odpisze sobie wszystko od podatku. Inne rozczarowanie przeżywa dyrektor Andrzej Wróblewski z warszawskiego domu dziecka. Nie wie, jak wytłumaczyć zamożnym, że zamiast tony maskotek przydałby się remont ośrodka. W innym domu nie mogą już patrzeć na słodycze. – Gdyby nam ktoś ofiarował lampy, to by była radość – wzdycha jedna z wychowawczyń. Na razie dzieci jedzą czekolady w świetle gołych żarówek.
– Denerwują mnie te świąteczne stosy paczek z cukierkami – przyznaje Tomasz Polkowski. – I te ilości czekolady. Ale najgorsi są ci, którzy chcą wziąć dzieci na Wigilię. To niedopuszczalne, żeby robić sobie taki żywy prezent pod choinkę.
Ale bywa też lirycznie. Maria Stroińska dostała transport środków czystości, wszystko w dobrym gatunku. Jednak i ta radość została przyćmiona. Starczyło tylko na trzy dni, tak wielu było potrzebujących.

Pomysłowe domy dziecka

Iwona Cichy jest dyrektorem domu dziecka dopiero od dwóch tygodni. Miejsce pracy – Rytno, woj. nowosądeckie. Dzwoni, rozmawia, tłumaczy. – Powtarzam sobie, że to nie proszenie, a ratowanie ośrodka – mówi. – Swoją pracę rozpoczęłam od odszukania list sponsorów. Wysłałam im życzenia. Czekam na odpowiedź. Przyznaję, że mam konkretne marzenie. Doskonałym prezentem dla nas byłaby wymiana okien.
W o wiele lepszej sytuacji jest Mirosława Widurek z domu dziecka w Nowej Sarzynie w Podkarpackiem. Po latach pracy przed Bożegym Narodzeniem wykorzystuje własne kontakty. Złościła się, gdy w telewizji pokazano puste lodówki w innej placówce. Co to za dyrektor, pomyślała, że nawet na święta nic nie załatwi. – Niedawno wydawnictwo Muza ofiarowało nam książki za 3 tys. zł. To dla nas majątek – mówi. – Uważam, że najlepszą metodą przed świętami jest łańcuszek dobrej woli. Wszyscy chcą być wtedy dobrzy, więc jeśli namówi się na pomoc jedną firmę czy osobę, ona „zarazi” następne. Najbardziej zależy mi na paczkach. Dzieci uwielbiają rozdzieranie papieru i rozpakowywanie.
O jednym Mirosława Widurek przekonała się dość boleśnie. Nigdy, nawet przed świętami nie ma co dzwonić do Warszawy. Tam wszystkie firmy są już obstawione.
Katarzyna Zbrzyzna z olsztyńskiego domu dziecka też nie dzwoni do Warszawy. Szuka w okolicy i – jak mówi – wydeptuje swoje ścieżki: – Uważam, że Boże Narodzenie to najlepsza dla nas pora. Ludzie otwierają serca, są hojni, to szczególny czas. Ale na dobroć trzeba sobie zapracować. My od lat hołubimy naszych sponsorów, zapraszamy na wszystkie uroczystości. Teraz zgłaszają się sami.
Najczęstszą formą proszenia jest list. Im więcej, tym większa szansa na sukces. Bożenna Lasota, kierownik biura Caritasu w Gliwicach wysłała 300 listów. No i proszę. Już zakłady zbożowe przysłały 300 kg mąki, a firma lalkarska zabawki. – Rozsyłam pisma, napraszam się i mam efekty – zapewnia z dumą. – Uważam też, że dobrze jest dotrzeć do ludzi przez Kościół. Jak ich ksiądz z ambony pouczy, zaraz robią się życzliwsi.
Jeszcze inną metodę ma Andrzej Wróblewski. – Swoich wychowanków uczę zaradności – mówi. – W tym roku przygotowali 40 tys. pakiecików z siankiem. Sprzedajemy je w supermarketach. Mamy i pieniądze, i reklamę. Pewna pani, która wypatrzyła w sklepie nasze sianko, zadzwoniła i zaoferowała swetry ze swojej firmy.
W Domu Dziecka nr 11 dzieci malują kartki. Liczą na 15 tys. zł.

Sponsor chce się pokazać

Ten, kto chce dostać, nie może obrażać się na tego, który daje. Trzeba z nim negocjować warunki, a nie dziwić się, że na przykład prezes wielkiej firmy nie chce siedzieć cicho w kącie.
Organizatorzy wielkich akcji przyznają, że prezes firmy częściej niż kiedyś chętnie wbiegnie na estradę, potem sfotografuje się z dziećmi i porozmawia z lokalną prasą.
Ten, kto chce dostać, musi pamiętać o elementach choinkowych. Fundacja Doktora Clowna rozśmiesza dzieci w szpitalach. Im cięższa choroba, tym większy wysiłek cyrkowych postaci. Ale na grudniowe dni rozśmieszacze zakładają czapki św. Mikołaja. To trafia do sponsorów. – Nie mamy kłopotów – zapewnia Katarzyna Wierzbicka, rzecznik prasowy fundacji. – Łatwo zebrać słodycze i zabawki dla chorych dzieci.
– Działa magia świąt – dodaje Małgorzata Bal z poradni AGA pomagającej dzieciom ze schorzeniami neurologicznymi. – W tym okresie chętnie odwołujemy się do symboliki świąt – komentuje prof. Jacek Leoński z Uniwersytetu Szczecińskiego. – Miło nie tylko dostawać, ale i dawać. Miło jest czynić dobro. Ale istnieje jeszcze jedna przyczyna naszej ofiarności. Koniec roku sprzyja rachunkowi sumienia. Nie zawsze wypada on zadowalająco. Wtedy myślimy: dając innym, odkupię swoje wykroczenia.
Tomasz Polkowski zauważa też przyczynę bardziej prozaiczną. Pod koniec roku firmy widzą, że mają jeszcze jakieś fundusze i chcą je zagospodarować.
Choć dziś zbieranie idzie najlepiej dużym firmom, to jednak samotnicy nie rezygnują. Jadwiga Sobol założyła na warszawskim Tarchominie Ośrodek Akcji Bezpośredniej Pomocy Głodującym. Ani przez chwilę nie sądziła, że starsza kobieta poradzi sobie sama. – Mój głos nie przebiłby się wśród innych proszących – tłumaczy. – Najpierw wymyśliłam nazwę, która na pewno jest poruszająca, później zwróciłam się do szkół. Pomyślałam, że zorganizowane grupy łatwiej namówić na pomoc. I rzeczywiście. Jedna klasa bierze pod opiekę całą rodzinę. Dzieci przynoszą produkty, pakują je, potem odwiedzają domy. To moja akcja przedświąteczna. Wątpię, czy o innej porze roku udałoby mi się przekonać młodzież do takiej pomocy.
Barbara Skorbut, prezes Fundacji Studio Czynnych Postaw, uważa, że w okresie przedświątecznym jest w najlepszej sytuacji: – O nic nie proszę, bo u nas pociesza się ludzi dobrym słowem. Przed świętami organizujemy dni otwarte. Przychodzi dużo ludzi. Rozmawiamy, nagle ktoś zaśpiewa kolędę i robi się świątecznie.
Bo im proszący biedniejszy, tym łatwiej go zadowolić. – Jeśli dostaniemy niesprzedanego karpia, w noclegowniach dla bezdomnych będzie wspaniała Wigilia – marzy Marek Kotański. – Ale jeśli rzucą nam kości, też będziemy zadowoleni.
Kotański dodaje, że jego największym marzeniem jest wielka, opustoszała hala obok warszawskiej noclegowni. Niestety. Nikt nie chce mu jej dać. Bo tak często bywa, że dar nie zawsze pokrywa się z marzeniami.
współpraca Joanna Jasikowska, Paulina Nowosielska

Wydanie: 2001, 51/2001

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy