W świecie ciężarów

W świecie ciężarów

Waldemar Baszanowski: – Trzy podejścia wystarczą do tego, aby udowodnić, że jest się najlepszym Waldemar Baszanowski to nie tylko fenomen podnoszenia ciężarów, ale symbol wszystkiego, co w polskim sporcie najlepsze. Dla wielu był niedoścignionym wzorem. Od niego uczono się, jak pracować, a potem jak zwyciężać. Zwyciężać zaś umiał jak mało kto. Zdobycie srebrnego medalu w mistrzostwach świata czy Europy, czyli to, co dla wielu sportowców byłoby niedosięgłym marzeniem, dla niego było porażką. Liczyło się tylko złoto. Dzisiaj niechętnie opowiada o swoich sukcesach. Twierdzi raczej, że dla niego wszystko było oczywiste. Takie proste… Wychodził na pomost, podnosił sztangę i tyle. Ot, cała recepta. Wspomina coś o bożej iskierce, talencie. Skromność? Na opowieść o ciężarach godzi się z wielką ochotą. Mimo napiętego kalendarza znajduje czas na rozmowę. Nie oddaje się zasłużonemu leniuchowaniu na sportowej emeryturze. Kiedy dzwonię do niego po raz pierwszy, aby umówić się na spotkanie, odrywam go od pracy na działce. – Przepraszam, że pan musiał czekać. Porozmawiać o ciężarach? Dobrze, nie ma problemu. Punktualnie o godzinie 11, co do minuty, ściskam dłoń wielkiego mistrza. Pokój, w którym mamy rozmawiać, dzieli od miejsca powitania kilkadziesiąt schodków. Zanim zdążyłem się zorientować, Baszanowski był już na górze. Wskoczył niczym nastolatek. Po chwili dołączam do niego. – Zaczynamy – pyta? Z sentymentem i błyskiem w oku przywołuje obrazy z tamtych czasów. Wspomina. – Jak to jest być wielkim mistrzem, człowiekiem który nigdy nie przegrywał? – To nie tak, przecież czasem przegrywałem. A mówiąc poważnie, łatwo mi to przychodziło i naprawdę nigdy się nad tym nie zastanawiałem. To było takie proste. Żadnych tajemnic. Przychodziło się i dźwigało. Przecież trenowałem tak jak inni, raz dziennie. Znakomita sylwetka, spryt, rzutkość, w tym wypadku rzeczywiście twierdzenie „Sport to zdrowie” jest zasadne. – Na pewno osoby, które bez względu na dyscyplinę doszły do światowego poziomu, są zawodnikami wybitnie zdrowymi. Sport nie jest w stanie im zaszkodzić. Stwierdzam to po sobie, po moich kolegach, którzy cieszą się znakomitym zdrowiem, nie narzekają na kręgosłup ani kolana. A przecież wtedy ani metodyka, ani to, co robiliśmy, nie zawsze było rozsądne. Tymczasem moi rówieśnicy ze studiów narzekają, na to, na tamto. – Tu strzyknie, tam zakłuje? – Tak – śmieje się Baszanowski. – Czyli wyczynowy sport jest bezpieczny? – Każda profesja niesie ze sobą jakieś ryzyko i zagrożenia. Dyrektor czy przedsiębiorca, tu zawał, tam przemęczenie, depresja. Wszystko ma swoje uboczne skutki. Zdaniem Baszanowskiego, dzisiaj sport jest zupełnie inny. Zmieniło się też podnoszenie ciężarów. – Kiedy ja startowałem, zawody składały się z trzech elementów – opowiada. – Dzisiaj nie ma już wyciskania. Ta zmiana wpłynęła znacznie na skrócenie zawodów i uprościła sędziowanie. Inna jest też oprawa i tempo zawodów. Kiedyś mieliśmy nieograniczony czas na podejście. Dopiero kiedy kończyłem karierę, wprowadzono limit trzech minut. Dzisiaj jest tylko jedna minuta. Zawody przebiegają szybciej. Zmienił się sprzęt, doszły transmisje telewizyjne. To, moim zdaniem, pozytywne aspekty. – A negatywne? – Na pewno mniejsza ilości zawodników. – A także doping… – napominam. – Problem dopingu dotyka niemal wszystkie dyscypliny sportu. Rocznie MKOl wydaje ponad 20 mln dol. na badania antydopingowe. W tym roku w samych ciężarach przeprowadzono 169 badań. Niczego się nie ukrywa, nie kamufluje. Rygorystyczne i dokuczliwe są sankcje. Dwa lata dyskwalifikacji działa na wyobraźnię. Co więcej, jeśli kraj ma w ciągu roku trzy pozytywne wyniki, federacja zostaje zdyskwalifikowana. Ten przepis zostanie jednak w najbliższym czasie usunięty, ponieważ jest niezgodny z kartą praw człowieka. Nasz mistrz kategorycznie odrzuca pomysły, aby część niedozwolonych środków dopingujących zalegalizować dla potrzeb wyczynowego sportu. Jego zdaniem, zabiło by to sport. – To bez sensu. A gdzie piękna idea olimpijska, gdzie młodzież, która powinna garnąć się do sportu? Przecież jako rodzic, gdybym wiedział, że w sporcie są usankcjonowane pewne środki farmakologiczne… Nie! Kobiety? Proszę bardzo! Ożywia się i uśmiecha, gdy zagaduję go o ciężary kobiet. – Kiedyś nawet przez myśl mi nie przeszło, że kobiety mogą dźwigać ciężary. Początkowo nie byłem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 49/2002

Kategorie: Sport
Tagi: Tomasz Sygut