Święta pod gołym niebem

Święta pod gołym niebem

Hiszpański Wielki Tydzień to skomplikowana operacja logistyczna Korespondencja z Hiszpanii Ponoć żaden naród nie świętuje Wielkanocy równie intensywnie jak Hiszpanie. Nie tak łatwo potwierdzić tę opinię, bo wydaje się, że na Półwyspie Iberyjskim coraz trudniej spotkać Hiszpanów. Ludzie przedstawiają się tam jako Katalończycy, Andaluzyjczycy, Asturyjczycy, a nawet Galisyjczycy, o Baskach już nie mówiąc, ale tożsamość hiszpańska jest jakby w zaniku. Od czasu gdy José Luis Zapatero, w ramach uprawiania nowej polityki historycznej, po 2004 r. postanowił wyrównać krzywdy wojny domowej (albo, jak mówili krytycy, rozdrapać rany dla celów politycznych), uśpione, zdawałoby się, podziały regionalne odżyły. Wtedy zaczęły się też ekshumacje zbiorowych mogił, wypłaty rent dla potomków zwolenników republiki (na wzór przywilejów, jakie otrzymywali wcześniej stronnicy gen. Franco), usuwanie pomników dyktatora oraz dyskusje o ofiarach i podziałach wojny domowej trwające do dziś. Tak więc, choć mieszkańcy Hiszpanii zajęci są długotrwałym świętowaniem, rozmawiają nie tylko o kryzysie i cięciach płac, ale i o tym, czy gen. Franco słusznie został pochowany w Dolinie Poległych, gdzie znajduje się wielkie mauzoleum ofiar wojny domowej, i czy nie należy jego grobu przenieść gdzie indziej. Trochę to przypomina polskie dyskusje. Byki witają wiosnę Nie zmienia to faktu, że Wielkanoc jest celebrowana nadzwyczaj uroczyście. Uliczne „gry i zabawy ludu hiszpańskiego” trwają przez cały tydzień poprzedzający święto, a przygotowania do nich – prawie cały rok. Tłumy zbierają się nie tylko na ulicach czy meczach piłkarskich, ale i na korridzie, która wraca po zimowej przerwie. Walki byków na madryckiej, największej w Hiszpanii, arenie Las Ventas rozpoczęto w tym roku w niedzielę 20 marca. Następne zorganizowano 27 marca, dokładnie w dzień świąt. Kilka dni wcześniej składa się też kwiaty pod stojącym przy Las Ventas pomnikiem Alexandra Fleminga w rocznicę jego śmierci. Toreadorzy zawdzięczają mu bardzo dużo, bo penicylina uratowała życie wielu rannych. Ta krwawa rozrywka trzyma się w Hiszpanii mocno, a renesans jej popularności, zwłaszcza w stolicy, trwa od dwóch lat, kiedy to byki ciężko raniły trzech toreadorów. Korridę trzeba było przerwać, co na Las Ventas stanowiło ewenement. Najważniejszym punktem obchodów wielkanocnych są jednak pochody z posągami, raz w roku wynoszonymi z kościołów, właśnie w Wielkim, a w Hiszpanii Świętym Tygodniu (Semana Santa). Dźwigają je członkowie świeckich bractw kościelnych ubrani w habity i złowrogie spiczaste kaptury zasłaniające twarz. Pogoda jest mocno niepewna, a rzeźby są prawdziwymi dziełami sztuki, więc nie ma nic gorszego niż deszcz albo silny wiatr, mogący spowodować, że ciężka platforma z posągiem zsunie się z ramion i runie na ziemię. W większych miastach każdego dnia podczas Semana Santa przechodzi kilka takich orszaków. Zainteresowani ściągają więc z internetu „procesyjne rozkłady jazdy”, by dokładnie poznać ich trasy. W poprzednich latach w przynajmniej jednej madryckiej procesji uczestniczyła zawsze burmistrz stolicy Ana Botella (kadencję skończyła w ubiegłym roku), żona byłego premiera José Aznara. Widzowie dowiadywali się o tym, dopiero gdy ją zobaczyli, bo ze względów bezpieczeństwa nie informowano, którą procesję wybierze. Obecna, lewicowa burmistrz Madrytu Manuela Carmena, wcześniej członkini Komunistycznej Partii Hiszpanii, oczywiście nie jest zwolenniczką tych uroczystości. Hiszpan z panem Bogiem na ramieniu Jedną z wielu stołecznych procesji zorganizowało bractwo Cyganów (Gitanos). Szli osiem godzin, zanim zamknęli pętlę i wrócili do kościoła, z którego wyruszyli. Bractwo jest odnogą Gitanos sewilskich, którzy już od XVI w. chodzą w wielkanocnych procesjach. Zaczęli marsz, gdy zapadł zmierzch, od strony kościoła najpierw zabrzmiały oklaski, potem przenikliwe dźwięki orkiestry dętej. To centrum starego Madrytu, ulice są wąskie i kręte, a tłum ludzi, z których co drugi robi zdjęcia telefonem lub aparatem, jest taki, że trudno oddychać. Trudno nie pomyśleć, że terrorysta samobójca mógłby dokonać tu prawdziwej jatki. Przemarsz zaplanowano w najdrobniejszych szczegółach, aby wielkie platformy z posągami zdołały pokonać ciasne zaułki. Na czele szli członkowie bractwa w białych habitach i wysokich na prawie metr granatowych kapturach, mających tylko małe otwory na oczy. Wygląda to niesamowicie, niektórym kojarzy się z upiorami, innym z pochodem katów. Drugie skojarzenie ma trochę sensu, gdyż takie kaptury nakładano ofiarom inkwizycji

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2016, 2016

Kategorie: Obserwacje