Szantaż czy biznes?

Szantaż czy biznes?

Amerykańskie firmy grożą likwidacją miejsc pracy w Stoczni Gdańskiej Stany Zjednoczone są postrzegane jako główny wróg terroryzmu. W Gdańsku to właśnie rząd USA i wspierany przez niego fundusz został oskarżony o terroryzm. Zakładnikiem mieli być stoczniowcy, bronią możliwość zabrania Stoczni Gdańskiej pochylni, adresatem szantażu władze Gdańska, a celem osiągnięcie korzystniejszych warunków przez spółkę Synergia 99, posiadającą tereny, na których jeszcze kilkanaście lat temu trwała produkcja stoczniowa, a dziś planuje się wybudować nowe centrum Gdańska. W połowie kwietnia „Solidarność” Stoczni Gdańskiej zwróciła się do prezydenta Warszawy z prośbą o wyrażenie zgody na przeprowadzenie 30 kwietnia pikiety pod Ambasadą Stanów Zjednoczonych. We wniosku związkowcy napisali: „Celem pikiety jest protest przeciwko popieraniu przez rząd Stanów Zjednoczonych terrorystów gospodarczych z Evipu i Synergii 99, którzy biorąc za zakładników tysiące rodzin, grożą likwidacją miejsc pracy w Gdańsku i Gdyni”. Prezydent Warszawy nie wyraził zgody, do pikiety nie doszło, a samorząd Gdańska podpisał długo negocjowaną z Synergią 99 umowę. – Zastanawialiśmy się nawet, czy nie zaskarżyć prezydenta Warszawy, ale uznaliśmy, że termin pikiety był na tyle bliski szczytu ekonomicznego, że nasza akcja mogłaby zostać wykorzystana przez antyglobalistów – mówi Karol Guzikiewicz, wiceprzewodniczący stoczniowej „Solidarności”. – Poza tym podpisano porozumienie, w myśl którego stocznia będzie mogła korzystać z pochylni do końca 2005 r., więc problem został odsunięty w czasie. Teraz najważniejsze jest, żeby firma wykorzystała pomoc rządową i zaczęła działać na najwyższych obrotach. Tereny za doradztwo Gdy w 1998 r. Stocznia Gdynia kupowała Stocznię Gdańską, wydawało się, że zakład, który był symbolem przemian w Polsce, a który bardzo źle radził sobie w nowej rzeczywistości, wreszcie zacznie się rozwijać. Niestety, nic takiego nie nastąpiło, a funkcjonowanie stoczni stało się zależne od pochylni, które nie należą do niej. Doszło do tego, ponieważ Stocznia Gdynia powołała do administrowania gruntami w Gdańsku spółkę Synergia 99. Spółka ta otrzymała 73 ha znajdujące się w bezpośrednim sąsiedztwie centrum Gdańska, w miejscu, gdzie za kilka lat ma zacząć powstawać nowe centrum miasta. Na tym terenie, w dużej mierze niewykorzystywanym już do produkcji, znajdują się także pochylnie będące podstawą produkcji prowadzonej w stoczni. Początkowo większość udziałów nowej spółki miała Stocznia Gdynia. Jednak w wyniku umów zawartych z firmami drugiego akcjonariusza – grupy Evip – stopniowo udziały te traciła. Umowy m.in. na doradztwo nie były płatne gotówką, lecz akcjami Synergii 99. Kolejną część udziałów Stocznia Gdynia sprzedała amerykańskim funduszom inwestycyjnym zarządzanym przez TDA Capital Partners, które w końcu stały się jedynym właścicielem Synergii. Umowa sprzedaży jest bardzo niekorzystna dla stoczni, ponieważ gdyby Gdańsk nie zgodził się na zagospodarowanie postoczniowego terenu na cele komercyjne, musi ona odkupić od TDA Capital Partners udziały w Synergii za kwotę trzykrotnie większą niż ta, za którą je sprzedała. Pochylnia tajnie oddana 7 lipca 1999 r. Stocznia Gdańska podpisała z Synergią umowę, na mocy której stocznia za 33 ha, na których znajdują się pochylnie, otrzymała udziały w spółce o wartości 41 mln zł. Synergia miała zezwalać na produkcję statków na pochylniach tak długo, jak będzie tego chciała stocznia. W paragrafie 6 umowy nowy właściciel pochylni, gdyby chciał uniemożliwić stoczni korzystanie z nich, zobowiązywał się do zapłaty odszkodowania „równoważnego nakładom inwestycyjnym, koniecznym dla uruchomienia produkcji statków, o wydajności nie mniejszej niż możliwości trzech pochylni istniejących na nieruchomościach” będących przedmiotem umowy. W tym celu ustanowiono hipotekę na majątku Synergii do kwoty 205 mln zł. 11 miesięcy później, 17 czerwca 2000 r., przedstawiciele Stoczni Gdańskiej i spółki Synergia podpisali kolejną umowę, której istnienie zostało zatajone. Na jej mocy Synergia została zwolniona „z obowiązku zapłacenia odszkodowania, o którym mowa w paragrafie 6”. Pod umową podpisali się Bogumił B., były prezes Stoczni Gdańskiej, i Elżbieta D., była członkini zarządu stoczni. O istnieniu umowy nie wiedzieli nawet członkowie zarządu i dopiero nagłośnienie sprawy przez związki zawodowe doprowadziło do tego, że w kwietniu 2004 r. gdańska prokuratura postawiła Bogumiłowi B. i Elżbiecie D zarzuty narażenia zakładu na szkodę nie mniejszą niż 205 mln zł. Oskarżeni nie przyznają

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 21/2004

Kategorie: Kraj