Szeptanie zza ekranu

Szeptanie zza ekranu

Polacy uwielbiają lektora, tolerują dubbing i nie znoszą napisów – Gdy czytałem film w kinie, trafiłem na zdanie: „Jedzie kareta”. I wtedy na ekranie pojawił się wózek inwalidzki – wspomina jeden z najbardziej znanych polskich lektorów, Janusz Szydłowski. Jednak najgorsza wpadka przytrafiła mu się w telewizji podczas czytania na żywo filmu o rumuńskich komunistach. W przypisach do listy dialogowej widniało, że na ekranie pojawi się napis „Do wynajęcia”. Kiedy na ekranie pojawiła się jakaś zapisana tablica, zgodnie z zaleceniem Szydłowski przeczytał: „Do wynajęcia”. Okazało się, że była to płyta nagrobna głównego bohatera, a w filmie trwał jego pogrzeb… Dziś takie wpadki nie grożą nikomu, bo wszystko jest wcześniej nagrywane. Widownię polskich kin podbija osioł z filmu „Shrek”, a wszystko dzięki Jerzemu Stuhrowi, który użyczył mu głosu. Zachwyceni krytycy piszą, że wreszcie na ekrany trafił film, nie gorszy niż oryginał dzięki bardzo dobremu przekładowi i opracowaniu. Wspominają też o powrocie świetności polskiego dubbingu, zapominając, że nie jest on u nas popularny. W Europie Zachodniej, np. w Hiszpanii i Niemczech, dubbing jest najczęstszą formą opracowywania oryginalnej wersji filmowej. W Skandynawii na ekranach telewizorów królują napisy. Tymczasem polskie stacje telewizyjne najczęściej proponują widzom filmy tłumaczone przez lektora. Polski widz, przyzwyczajony do głosu dobiegającego zza ekranu, rzadko akceptuje inne sposoby prezentacji. W efekcie mieszkańcy Szwecji, Norwegii czy Finlandii posługują się językiem angielskim prawie tak samo biegle jak ojczystym. W Polsce jest znacznie gorzej. Zmanierowany lektor Narrację jednogłosową w żargonie nazywa się „szeptanką”. Ten sposób tłumaczenia filmów przyjął się w krajach byłego bloku wschodniego, na Zachodzie jest stosowany jedynie w filmach dokumentalnych. Cudzoziemcy odwiedzający nasz kraj są zdumieni i narzekają, że nie mogą obejrzeć w telewizji żadnego filmu. Nie przeszkadza to przyzwyczajonym do „szeptanki” Polakom: oglądając film, nie muszą czytać napisów. – Lektor nie może przeszkadzać, ma sprawić, że widz nie oderwie uwagi od ekranu mimo docierającego spoza niego głosu — mówi Andrzej Oleksiak z Agencji Opracowań Dźwiękowych TVP. Za stosowaniem tej metody przemawiają względy ekonomiczne, jest po prostu najtańsza. Przetłumaczenie filmu z udziałem lektora trwa o wiele krócej niż dubbingowanie. Na tym kończą się zalety „szeptanki”. Fachowcy twierdzą, że ma znacznie więcej wad i jako forma opracowywania oryginalnej wersji jest już przestarzała – nie oddaje w pełni atmosfery filmu, wszystkie postacie mówią jednym głosem, naturalne odgłosy są niesłyszalne, a muzyka traci swoje walory. Zdarza się, że podczas emisji musicalu odbiorca słyszy lektora tłumaczącego słowa piosenki, a ścieżka dźwiękowa jest wyciszana i nie ma szans na posłuchanie śpiewu np. Barbry Streisand. Niektórzy widzowie do dziś wspominają angielski serial komediowy „Allo, allo”. Jego listę dialogową czytał lektor, który bardzo wczuł się w swoją rolę. Zapomniał, że nie jest aktorem, i w efekcie, gdy mówił „Dzień dybry”, brzmiało to dziwacznie. W takich przypadkach zamiast skupienia widza ogrania zdenerwowanie. Również nie wszyscy nadają się do czytania listy dialogowej każdego gatunku filmu. Groteskowo brzmi, gdy tłumaczenie komedii czyta osoba o poważnym albo wręcz ponurym głosie. Dużo traci film z wieloma dialogami. Lektor nie jest w stanie wszystkiego przeczytać, więc stosuje skróty myślowe. Widzowie, którzy znają język obcy i wsłuchają się w treść rozmowy, zauważą, że gdy dialog prowadzi kilka osób, lektor czyta zaledwie część tłumaczenia. Zmorą zajmujących się opracowywaniem filmów są lektorzy, którzy chcą dorobić i pracują dla kilku stacji. Przeskakując pilotem z kanału na kanał, odbiorca w końcu traci rozeznanie, jaką telewizję ogląda, bo wszędzie słyszy głos tego samego człowieka. Królowa angielska mówi po polsku Dubbing jest najdroższym, najbardziej pracochłonnym i czasochłonnym sposobem tłumaczenia filmów. Szczyt powodzenia przeżył w latach 60. i 70., gdy na świecie mówiono o „polskiej szkole dubbingu”. – Taką metodę stosowano przy filmach, których emisja z założenia miała być sukcesem: „Ja, Klaudiusz”, „Królowa Elżbieta”, „Saga rodu Forsyte’ów”, „Pogoda dla bogaczy” – mówi Andrzej Oleksiak. Pracę rozpoczęło wówczas wielu znanych obecnie aktorów, np. Piotr Fronczewski, Marek Kondrat, Krzysztof Kolberger i Andrzej Seweryn, reżyserią zajmowała się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2002, 2002

Kategorie: Media