Szpagat w „galerii”

Szpagat w „galerii”

Nasze kino współczesne zasadniczo faktów i postaci ciekawe nie było. Kręciło rozprawki na tzw. ważkie tematy Pamiętamy lincz w warmińskim Włodowie z 2005 r.? Naturalnie, bo sprawa się ciągnęła do zeszłego roku, kiedy to prezydent Kaczyński podpisał akt łaski wobec braci Winków skazanych za zabicie (szpadlem, łomem, resorem) bandyty „Ciechanka”, który terroryzował okolicę przy braku zainteresowania policji. Ale kropkę postawi tej jesieni film „Lincz” Krzysztofa Łukaszewicza wykorzystujący tę historię do własnych celów. Jako tło: do dramatu wioseczki zapomnianej przez Boga i policję, do zabójców z musu, pogubionych później w procedurach sądowych, wreszcie do gminy, która mobilizuje się w obronie swoich wybawców. Młody reżyser zapewnia, że nie kręcił rekonstrukcji, ale dzieło z oddechem i nadwyżką interpretacyjną. Trzymamy za słowo, bo mamy w rodzimej publicystyce filmowej parę godnych uwagi przypadków. Brały się one stąd, że reżyser przeczytał gazetę, przyjął do wiadomości fakty, ale opowiedział je po swojemu, z czego wynikało nadspodziewanie wiele. Czytanka na ważki temat Ale nie były to sytuacje powszednie. Przeciwnie, nasze kino zasadniczo faktów i postaci ciekawe nie było. Nasze kino kręciło rozprawki na tzw. ważkie tematy. Otwórzmy katalog na latach 90. Fikcję dyscypliny wojskowej w armii opartej na poborze rekruta, gdzie popadnie, Feliks Falk zilustrował w sadystycznej „Samowolce” (1993). Sekundował mu Władysław Pasikowski, który w „Demonach wojny” (1998) przejechał się po polskich kontyngentach zbrojnych. I dalej: na ważki temat kobiecego alkoholizmu wypowiedziała się z oddaniem Anna Dymna na planie obrazka „Tylko strach” (1993). W kwestii rodzimego nierządu dał głos Żenia Priwieziencew w „Prostytutkach” (1997). Kwestię walki ojców o prawo do potomstwa sygnował swym autorytetem Bogusław Linda w „Tacie” (1994). Z kolei gehenna przedstawicieli handlowych odmalowana została w obrazie „Nie ma zmiłuj” (2000). Środowisko twórców reklamy zohydzono publiczności „Billboardem” (1998). Niewiele brakowało, a Henryk Dederko pokazałby niszczycielską moc wielkich korporacji na przykładzie Amwaya. Mit amerykańskiej emigracji rozbroił Janusz Zaorski w pamflecie „Szczęśliwego Nowego Jorku” (1997). O rodakach odwirowanych przez kapitalistyczną wirówkę, to i pisać szkoda. Jak się zaczęło „Darmozjadem polskim” (1997), tak poszło. Film rozdrapywał nawet rany przeszłości. W „Grach ulicznych” (1996) dzielni operatorzy telewizyjni biegali po Krakowie wokół sprawy Pyjasa. Po roku 2000 temperament publicystyczny reżyserów stygł, choć zdarzały się interwencje, np. w produkcję telewizyjnych tasiemców, co zostało obrobione w „Superprodukcji” (2002). Odpowiednio – odprysk „Big Brothera” znalazł się w filmie „Show” (2003). Giełdowi finansiści zostali publicznie poniżeni przez Mariusza Trelińskiego filmem „Egoiści” (2001). Ale poza tym godna zauważenia jest tylko obserwacja ogólna: wszyscy rodacy to dupki lub świnie, co z rzadkim wyczuciem przekazał Wojciech Smarzowski w „Weselu” (2004) i następnych. Gangsterzy wygrywają sztafetę Z tych, pełnych najlepszej woli, „ilustracji problemów” po latach zostało niewiele. Za to, paradoksalnie, tam, gdzie reżyser miał robotę odfajkowaną przez życie, dochodziło do konkluzji wartych paru minut uwagi. Może to życie samo prowadziło za rączkę, co w publicystyce ma swoją wartość? Nie wiemy i nie śmiemy sądzić. Ale rezultaty budzą respekt. W „Długu” (1999) Krzysztofa Krauzego, opartym na sławetnych mordach z połowy lat 90, do poważnego biznesu (montownia włoskich skuterów warta 300 tys. dol.) biorą się dwa pięknoduchy, którym ojciec w domu czytuje wieszczów. Tak natchnieni kompletują zabezpieczenie dla banków, które już rzucą kredyt i biznes zakręci się sam. Oczywiście za pierwszym rogiem natykają się na zjawiskowego drania (wypłynął na nim aktor Chyra). Ten obiecuje – ależ oczywiście, nie ma sprawy – znaleźć zabezpieczenie kredytu za prowizję, a gdy to się nie udaje, przystępuje do morderczego szantażu. Wymagania bandyty nie mają końca: zrazu żąda astronomicznych pieniędzy, potem kontraktu z Włochami, wreszcie kradzionych czeków i paszportów. Pięknoduchom od biznesu sypie się wszystko: rodzina, pieniądze, mieszkanie. Doprowadzeni do ostateczności zarzynają szantażystę, po czym wymiękają i dzwonią na policję. Co zostało przez krytykę przyrównane do gestu Raskolnikowa i nagrodzone wszelkimi złotymi lwami, taśmami, paszportami i obiektywami, jakie istnieją w Polsce. To za wykonawstwo. Mało słyszało się jednak, że film tylko dobitnie wyraził to, co od dziesięciu lat wałkowały kurierki: rekiny gospodarczego podziemia o kilka długich kroków wyprzedzają naziemne życie gospodarcze. A przecież

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 34/2010

Kategorie: Kultura
Tagi: Wiesław Kot