Szpiegowskie gry w Moskwie

Szpiegowskie gry w Moskwie

Ujawnienie brytyjskiej siatki wywiadowczej zaostrzyło stosunki Rosji z Wielką Brytanią

Osobliwy skandal wybuchł w rosyjskiej stolicy. Federalna Służba Bezpieczeństwa oskarżyła brytyjskich dyplomatów o szpiegostwo. Podobno pechowi wywiadowcy w służbie królowej korzystali z elektronicznej „martwej skrzynki”, umieszczonej w spreparowanym kamieniu.
Cała sprawa, jakby wzięta z filmów o Jamesie Bondzie, ma elementy farsy. „Pod kamieniami w moskiewskich parkach drzemią inteligentne formy życia”, zadrwił szacowny londyński „The Times”. Ale „Komsomolskaja Prawda” ostrzegła, że rozdźwięk, do którego doszło z tego powodu między Wielką Brytanią a Rosją, „wcale nie jest śmieszny”.
22 stycznia wieczorem państwowa telewizja Rossija wyemitowała niezbyt wyraźny film, pokazujący osobników z plecakami i w wełnianych kapeluszach,

nakręcony ukrytą kamerą.

Młodzi mężczyźni najwyraźniej interesują się niepozornym szarobrązowym kamieniem, szerokim na jakieś 30 cm. Jeden ze sfilmowanych wchodzi w zarośla, by dobrać się do tajemniczego kamyka. Inny pozornie nonszalancko kopie kamień, ale tak naprawdę zamierza zajrzeć do środka. Przedstawiciele Federalnej Służby Bezpieczeństwa, następczyni osławionej KGB, wyjaśnili, iż zagadkowymi dżentelmenami są Marc Doe, drugi sekretarz w sekcji politycznej ambasady Zjednoczonego Królestwa, Paul Crompton, trzeci sekretarz, oraz Christopher Pirt i Andrew Fleming, pracownicy ambasady bez statusu dyplomatycznego. Kamień zaś to w rzeczywistości supernowoczesna czarna skrzynka, służąca do odbierania informacji wywiadowczych, umieszczona w parku na przedmieściu Moskwy. Zdjęcie rentgenowskie pokazuje, że kamień jest w środku pusty, znajduje się w nim wodoszczelna skrzynka z czterema dużymi bateriami oraz radiowym urządzeniem odbiorczym. Rosyjscy informatorzy angielskich szpiegów przy użyciu minikomputerów (palmtopów) wysyłali do kamienia bezprzewodowo zebrane informacje, nawet z odległości 20 m. Potem zjawiali się udający studentów szpiedzy z ambasady i także

bezprzewodowo pobierali dane.

W ten sposób oficerowie prowadzący nie musieli spotykać się ze swymi agentami.
Kamień najwyraźniej nie działał prawidłowo, gdyż dyplomaci kilkakrotnie przy nim manipulowali. Być może tylko wymieniali baterie. Zdaniem ekspertów, taka skomplikowana aparatura szpiegowska funkcjonuje znakomicie, tylko że przy intensywnej transmisji danych baterie szybko się wyczerpią.
FSB zapewnia, iż udało się wykryć drugą taką kamienną czarną skrzynkę, jednak przebiegli szpiedzy zdołali ją usunąć. Jeden z rosyjskich informatorów domniemanych brytyjskich szpiegów trafił za kraty. „Rosijskaja Gazieta” przypuszcza, że może to być wysokiej rangi urzędnik, wojskowy lub naukowiec. Brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wyraziło zaskoczenie i zatroskanie z powodu tego incydentu, ale nie zaprzeczyło rewelacjom FSB. Premier Tony Blair roztropnie nie skomentował afery. Rzecznik FSB, Siergiej Ignaczenko, stwierdził, że decyzja o losie szpiegujących dyplomatów podjęta zostanie na szczeblu rządowym. Wątpliwe wszakże, aby Moskwa zdecydowała się wyrzucić czterech Brytyjczyków, gdyż Londyn w odpowiedzi mógłby podobnie potraktować rosyjskich dyplomatów. Rosja, która niedawno objęła przewodnictwo grupy G-8 (krajów najbardziej uprzemysłowionych), nie potrzebuje aż tak wielkiego skandalu.
Brytyjski dziennik „The Guardian” napisał, że aczkolwiek zimna wojna dawno się skończyła, w najlepsze trwają szpiegowskie gry. Podobnie uważa były superszpieg Oleg Neczyporenko, przed laty nazywany przez CIA najlepszym agentem KGB w Ameryce Łacińskiej. Neczyporenko wywodzi: „Widzimy, jak przywódcy ściskają się i śmieją, ale każdy przecież ma swe geopolityczne interesy. I dlatego wkraczają do akcji służby specjalne”.
Zachód jest niezwykle zainteresowany arsenałem militarnym, a zwłaszcza nuklearnym Rosji, a także jej polityką wobec państw uznanych przez Waszyngton za „łotrowskie”, z którymi jednak Moskwa utrzymuje przyjazne stosunki (Iran, Korea Północna, Syria). W ostatnich latach Europa staje się coraz bardziej zależna od rosyjskich surowców energetycznych. „Informator w Gazpromie byłby bezcenny”, ocenia pewien pracujący w Moskwie zachodni dyplomata. Szef FSB, Nikołaj Patruszew, twierdzi, że jego ludzie zdemaskowali w 2005 r. 26 funkcjonariuszy zagranicznych wywiadów oraz 67 ich informatorów. Zdaniem Patruszewa, obce służby specjalne stają się w Rosji coraz bardziej aktywne. Ale także rosyjscy szpiedzy nie zasypiają gruszek w popiele. Prezydent Putin, sam wywodzący się z wiadomego resortu, z pewnością potrafi docenić wysiłek swych wywiadowców.
W listopadzie ubiegłego roku brytyjski wywiad MI5 (Secret Service) ostrzegł Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, że wywiad rosyjski staje się nad Tamizą coraz bardziej aktywny – podobno aż 32 dyplomatów Moskwy w Londynie usiłuje zdobyć wojskowe, naukowe i komercyjne tajemnice. Szpiegostwo jak świat światem związane było z dyplomacją. Często jednak strony, pragnąc uniknąć rozgłosu i zachować dobre stosunki, załatwiają wpadki swych wywiadowców po cichu. Dlaczego tym razem FSB oznajmiło o swym „kamiennym” sukcesie na cały głos, w telewizji? Być może prezydent Putin pragnął dowartościować swe służby specjalne, które po tym, jak nie zdołały udaremnić terrorystycznego ataku na szkołę w Biesłanie, nie cieszą się w kraju najlepszą opinią.
Większość komentatorów reprezentuje wszakże pogląd, iż władze rosyjskie postanowiły wykorzystać szpiegowską aferę, aby jeszcze bardziej pognębić

organizacje pozarządowe

(powszechnie używany skrót od słów angielskich – NGOs). Kreml podporządkował sobie już politykę, biznes i media, tylko organizacje pozarządowe są jeszcze dla włodarzy Rosji solą w oku. W styczniu prezydent Putin podpisał ustawę poważnie ograniczającą ich działalność. Władze w Moskwie podejrzewają, że Zachód może posłużyć się NGOs do przeprowadzenia kolejnych kolorowych rewolucji na obszarze postradzieckim, podobnych do tych, które dokonały się na Ukrainie, w Kirgistanie i w Gruzji. Nie są to bezpodstawne obawy. Bez milionów dolarów z Zachodu kolorowe rewolucje być może nie osiągnęłyby sukcesu. Obecnie FSB ogłosiła z triumfem, że domniemany szpieg Marc Doe podpisał wniosek na grant dla Moskiewskiej Grupy Helsińskiej, najstarszej organizacji praw człowieka w Rosji, opiewający na 23 tys. funtów, ogółem zaś przyznał granty 12 NGOs. Ludmiła Aleksiejewa, sędziwa weteranka Grupy Helsińskiej, stanowczo zaprzecza. To prawda, że jej organizacja dostawała pieniądze od ambasady brytyjskiej, lecz sekretarz Doe nie podpisywał wniosków na granty, wszystko zaś odbywało się jawnie, bez żadnych tajemnic. Aleksiejewa, prześladowana jeszcze przez władze sowieckie, stwierdziła, że niektóre dokumenty pokazane w telewizji są sfałszowane – korespondencję z ambasadą Grupa Helsińska prowadziła zawsze po angielsku, „telewizyjne” dokumenty sporządzone były natomiast w języku rosyjskim. 25 stycznia prezydent Putin jednak ubolewał, że „podejmowane są próby prowadzenia pracy z organizacjami pozarządowymi przy użyciu instrumentów służb specjalnych i że NGOs finansowane są kanałami służb specjalnych”. Także Duma w przyjętej rezolucji wyraziła oburzenie z tego powodu. Być może Moskwa, nadając rozgłos sprawie, pragnęła ostrzec USA i Wielką Brytanię, aby wspierały NGOs z mniejszą hojnością. Istnieją obawy, że sprawa niefortunnych „kamieniarzy” z ambasady będzie miała dla rosyjskich organizacji pozarządowych ciąg dalszy.
Komentatorzy radzą zaś angielskim szpiegom, żeby na przyszłość mniej zaufania pokładali w technicznych cudeńkach. Tradycyjne „martwe skrzynki” w dziuplach drzew czy na starych cmentarzach zapewne lepiej odegrałyby swoją rolę. Zdaniem dziennika „The Times”, na przyszłość wywiadowcy w służbie Korony powinni używać gołębi pocztowych.

 

 

Wydanie: 05/2006, 2006

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy