Ośrodek w Trzebnicy słynął w Europie z przyszywania odciętych rąk i nóg. Teraz zrobiono z niego zwykły oddział chirurgiczny w małym szpitalu Ja, ja opowiem – prosi pięcioletni Karolek, gdy pytam jego matkę, Irenę Pruszyńską, jak doszło do tego strasznego wypadku. – Bawiłem się – chłopczyk z przejęcia aż zachłystuje się powietrzem – w chowanego i znalazłem takie fajne schowanie… A dalej już nie pamiętam – buzia układa się w podkówkę. Dalej opowie matka, choć nie bardzo ma na to siłę. Od rana nie może przełknąć nawet łyka herbaty. Jest poniedziałek, 12 lipca. Podkrążone oczy Pruszyńskiej biegną za ordynatorem Jerzym Jabłeckim, ilekroć docent zajrzy do pokoiku, gdzie leży Karolek. Kobieta jest zaniepokojona, bo lekarz od rana raz po raz pochyla się nad jej synkiem, każe zrobić transfuzję. Już nie ma w głosie ordynatora tej radości, którą słychać było nazajutrz po operacji, gdy głośno chwalił ciepłe paluszki przyszytej stopy Karolka. Dziś po wyjściu chirurga matka chłopca włożyła rękę pod kołdrę, delikatnie dotknęła prawej nóżki. Nie poczuła tego promieniejącego ciepła, co wczoraj. A już myślała, że najgorsze za nią. Łańcuch ludzi dobrej woli Wtorek, 6 lipca. Jan Pruszyński z Olszanki (20 km od Suwałk) zaraz
Tagi:
Helena Kowalik