Tag "archeologia"
Ziarnko do ziarnka
Wczesny pieniądz opierał się na zbożu, a ono nadawało mu uniwersalną wartość
Blockchain z epoki kamienia?
Królewski Instytut Nauk Przyrodniczych Belgii w Brukseli przechowuje w swoich zbiorach kość z Ishango, datowaną w przybliżeniu na 18 tys. lat p.n.e. Znaleziono ją na brzegu rzeki Kongo w 1950 r., mniej więcej 100 lat po tym, jak koloniści z Europy zainteresowali się możliwościami handlowymi, jakie otwierała przed nimi niezbadana jeszcze wtedy rzeka. Płynie przez Afrykę Środkową i nadal stanowi główną arterię komunikacyjną regionu.
Od tysiącleci jest najważniejszym szlakiem handlowym tych okolic. Kość z Ishango to kość udowa pawiana, na której wykonano szereg nacięć. Opinie archeologów co do jej przeznaczenia są podzielone. Niektórzy twierdzą, że każde nacięcie oznacza kwotę, którą pożyczkobiorca był winny pożyczkodawcy, a łącznie tworzą rejestr transakcji handlowych albo zapis wpłat i wypłat. Nacięcia mogły oznaczać, że transakcja została rozliczona i wykreślona albo że jest nadal nierozliczona. Jeśli kość z Ishango miała służyć jako rabosz (dawniej: podłużny przedmiot, na którym robiono nacięcia mające oznaczać ważne zapisy dotyczące rozliczeń), to wykonane na niej nacięcia stanowią pierwszy znany przykład wysoce złożonego pojęcia, jakim jest wartość. (…)
Czy nasi afrykańscy przodkowie mogli prowadzić prymitywny handel, dla którego celów opracowali system rachunkowości? Historia ludzkości ma źródło w Afryce, więc nie zdziwiłbym się, gdyby i źródło pieniądza biło właśnie tam. To tylko domysły, lecz wiemy na pewno, że pierwsi mieszkańcy Afryki umieli liczyć. Kość z Ishango ukazuje bardzo wczesny sposób liczenia, a jeśli Afrykańczycy korzystali z liczenia w celach handlowych, ich walutą byli najprawdopodobniej ludzie. Grzechem pierworodnym pieniądza było więc niewolnictwo.
Standardowo ukazana historia ludzkości mówi, że człowiek wędrował, tworzył osady, a następnie ruszał w dalszą drogę, aż ok. 5 tys. lat p.n.e. stworzył niewielkie społeczności osiadłe, zorganizowane wokół pieniądza. Związana z kością z Ishango teoria dotycząca początków wymiany handlowej sugeruje, że nasi afrykańscy przodkowie wymyślili pieniądz już dużo wcześniej. Lud, który wykonał na niej nacięcia, tworzyli łowcy-zbieracze u progu nowego świata. Ich społeczeństwo najbardziej ceniło technologię wzbudzającą takie przerażenie Zeusa – ogień.
Kuchnia Ewy
Archeolodzy, antropolodzy, biolodzy i starożytnicy podkreślają, jak wielką rolę w „udomowieniu” człowieka odegrał ogień. Amerykański antropolog James C. Scott poszedł o krok dalej, nazywając nas gatunkiem przystosowanym do oddziaływania ognia, czyli pirofitem. Do ognia przystosowały się nasze organizmy, zmienił on nasze otoczenie, a także zwierzęta, na które polowaliśmy i które hodowaliśmy. Nadal byliśmy nomadami, lecz zasięg naszej działalności zawęził się, ponieważ mogliśmy korzystać z ognia, aby zapewnić sobie coraz więcej substancji odżywczych coraz mniejszym nakładem pracy.
Ludzie korzystają z ognia od ponad 400 tys. lat. Dzięki niemu mogliśmy rozbijać obozowiska we wszystkich porach roku. Łowcę-zbieracza wyobrażamy sobie jako człowieka wędrującego bez celu, szukającego pożywienia w przypadkowych miejscach, niemającego kontroli nad otoczeniem, skazanego na niełaskę przyrody. (…)
Trudno przecenić wpływ, jaki na ewolucję człowieka wywarł ogień. Mogliśmy na nim gotować. Pożywienie to energia, a większa różnorodność spożywanych pokarmów to większa jej ilość. Wcześniej ludzie żywili się surowym pokarmem roślinnym i zwierzęcym. Wykorzystywanie ognia pozwoliło nam zmienić dietę na bardziej lekkostrawną – gotowanie w dużej mierze zastępuje przeżuwanie i trawienie, dzięki czemu przyjmujemy więcej kalorii, wkładając w to mniejszy wysiłek. Gotowanie nabrało również znaczenia społecznego, ponieważ wspólny
Fragmenty książki Davida McWilliamsa Pieniądz. Historia ludzkości, przeł. Diana Wierzbicka, Marginesy, Warszawa 2025
Święty Graal wraków nadal na dnie
Potwierdzono lokalizację wraku legendarnego hiszpańskiego galeonu San José. I zaczęła się wielka awantura dyplomatyczna
Już na pierwszy rzut oka widać, że to doskonała historia na filmową opowieść, oferująca co najmniej kilka perspektyw. Można ją opowiedzieć w stylu „Titanica” Jamesa Camerona, gdzie współcześni badacze, wykorzystując nowoczesną technologię, rekonstruują wydarzenia z odległej przeszłości, dodając potrzebną filmowi dramaturgię. Wówczas akcja nie działaby się na początku XX w., jak w wyciskaczu łez z Leo DiCaprio i Kate Winslet, ale dwa stulecia wcześniej. Prawdopodobnie po części na Karaibach, gdzie 8 czerwca 1708 r. stoczono bitwę morską. Po części w ciemnych korytarzach Escorialu, hiszpańskiego pałacu królewskiego, gdzie nerwowo przeliczano stan kont monarchii, próbując oszacować, jak długo Burbonowie będą w stanie prowadzić działania wojenne przeciwko sojuszowi Wielkiej Brytanii, Austrii i Prus.
Fabuła non-fiction
Można też zamienić tę opowieść w thriller polityczny, w którym partyjne interesy, luźno definiowane dobro narodowe i zwykły koniunkturalizm ścierają się ze zwykłą chciwością. Wówczas protagonistami byliby Juan Manuel Santos, były kolumbijski prezydent, noblista z nagrodą za doprowadzenie do zakończenia wojny domowej w swoim kraju, oraz Gustavo Petro, obecna głowa państwa, pierwszy w historii Kolumbii prezydent lewicowy, który obiecuje, że wrak statku San José wydobędzie jeszcze przed końcem swojej kadencji.
Są tu jeszcze wątki poboczne, nieco trudniejsze do zekranizowania. Na przykład skomplikowana batalia prawna w celu ustalenia własności nie tylko samego wraku, ale przede wszystkim jego zawartości.
Bo do kogo należy skarb spoczywający od ponad 300 lat na dnie oceanu? Do Kolumbii, która dziś kontroluje te wody, ale w chwili zatonięcia jednostki nie istniała jako państwo, a więc jako podmiot prawa międzynarodowego? Do Hiszpanii, która wprawdzie nadal jest monarchią (rządzoną w dodatku przez tę samą dynastię), która wówczas czerpała bogactwa ze swoich kolonii, choć te koloniami dawno być przestały? Do Wielkiej Brytanii – bo to Brytyjczycy we wspomnianej bitwie statek zatopili? Do ostatecznych odkrywców – grupy Woods Hole Oceanographic Institution (WHOI), organizacji non-profit zajmującej się badaniem dna oceanów? A może do całej ludzkości? I powinien zostać przekazany np. pod zarząd Organizacji Narodów Zjednoczonych?
Jest jeszcze inny problem, czysto naukowy: jak wycenić wartość skrzyni ze skarbami? Dodać „walory zabytkowe”, czy liczyć po współczesnych cenach kruszców na światowych rynkach? Nie mówiąc o kwestii etycznej: czy takie rzeczy powinno się w ogóle wyceniać? Czy to zabytek klasy zerowej, a może jednak coś, co da się upłynnić? Zwłaszcza że wstępne szacunki podawane przez specjalistyczne portale, zarówno te poświęcone historii i rynkowi sztuki, jak i serwisy dla płetwonurków i amatorów eksploracji dna morskiego wskazują, że to, co znajduje się wciąż wewnątrz drewnianego szkieletu San José, może być warte od 16 do 20 mld dol. Dla Kolumbii, kraju zdewastowanego kilkoma dekadam wojny domowej, wciąż pozostającego bardziej na dorobku niż stabilnego gospodarczo, byłby to nie lada zastrzyk finansowy.
Ale po kolei – należy zacząć od faktów. Rzeczywiście 8 czerwca 1708 r. galeon należący do Hiszpańskiej Korony, płynący z peruwiańskiego portu Callao przez Panamę do Hiszpanii, został zatopiony przez Brytyjczyków. Na pokładzie znajdowało się 600 członków załogi, którym ostateczny cios zadał statek HMS Expedition. San José poszedł na dno w okolicach Kartageny, jednego z największych miast dzisiejszej Kolumbii. Ponieważ śmierć ponieśli prawie wszyscy hiszpańscy marynarze, a Brytyjczycy niedokładnie zaznaczyli współrzędne starcia, miejsce wiecznego spoczynku tej jednostki pozostawało nieznane przez prawie trzy stulecia. A był to galeon o niebagatelnym znaczeniu, zwłaszcza w ówczesnym kontekście politycznym.
W metropolii szalał wówczas konflikt, trwała hiszpańska wojna o sukcesję, która ostatecznie zakończyła się w 1714 r. Tron zostawił Karol II, po którego śmierci o panowanie nad Półwyspem Iberyjskim i wciąż licznymi koloniami w Nowym Świecie spierali się z jednej strony Burbonowie, a więc alians hiszpańsko-francuski, a z drugiej – Wielka Brytania wraz z Prusami
O krok od plagiatu
Archeolożka z Opola nie dochowała naukowej rzetelności
Opole zasłynęło kilka lat temu aferą z plagiatorką, która została dyrektorką muzeum, a potem, pomimo wyroku sądu, przez cztery miesiące była wojewódzką konserwatorką zabytków. O plagiatach popełnianych przez ludzi nauki można przeczytać na Forum Akademickim dzięki m.in. pracy „łowcy plagiatów” – dr. hab. Marka Wrońskiego. Wiele uczelni ma w kadrze akademickiej takie osoby, którym nie po drodze z etyką, poszanowaniem praw autorskich, naukową rzetelnością, a mimo to wykładają, są wybierane na stanowiska zaufania społecznego.
Dr Magdalena Przysiężna-Pizarska została w styczniu br. przewodniczącą rady naukowej projektu pod nazwą „Millennium Piastowskie w Opolu – przygotowanie ekspozycji grodu na Ostrówku”. Adiunktka w Instytucie Historii Uniwersytetu Opolskiego ma tytuł Wykładowcy Roku 2023/2024 Uniwersytetu Dzieci, była członkinią Rady Programowej Instytutu Śląskiego, do niedawna kierowała badaniami archeologicznymi w katedrze opolskiej, gdzie zbyt szybko otrąbiła sensacyjne znalezisko, którego nie było. W 2023 r. w Instytucie Śląskim wydała przewodnik „Grodziska wczesnośredniowieczne na Opolszczyźnie. Miejsca pamięci po ośrodkach władzy wczesnośredniowiecznej i średniowiecznej na Śląsku Opolskim”. Ta 168-stronicowa książeczka zawiera wprowadzające w konfuzję opisy „miejsc pamięci”, w większości przepisane z biblii tego tematu, niedoścignionej książki Józefa Kaźmierczyka, Klemensa Macewicza i Sylwii Wuszkan „Studia i materiały do osadnictwa Opolszczyzny wczesnośredniowiecznej” wydanej przez Instytut Śląski w Opolu w 1977 r. (nazwę ją dalej KMW).
Publikacja Przysiężnej-Pizarskiej to nie tylko zły przewodnik, pełen błędów, pomyłek, nieprawdziwych i nieaktualnych danych, z rysunkiem na okładce użytym bez wiedzy autora. Broszura jest przykładem bylejakości naukowej i redakcyjnej oraz swobodnego stosunku do poszanowania praw autorskich. Tymczasem Instytut Śląski w Opolu – poważna instytucja naukowa – uznał ją za ważną dla rozwoju badań archeologicznych.
Plagiat ukryty za spisem lektur
– Już wstęp do broszury podaje nieprawdziwe dane: „AZP 1970-1990”. W rzeczywistości badania Archeologiczne Zdjęcie Polski (AZP) zaczęły się w 1978 r. i na terenie województwa opolskiego były prowadzone jeszcze w 2014 r. Zgodnie z informacją kierownika Działu Archeologicznego Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Opolu archiwum liczy ok. 14 tys. kart opracowanych w ramach AZP. Do 2024 r. zarejestrowano mniej więcej tyle stanowisk archeologicznych o różnej chronologii, a nie podane przez autorkę 5 tys. – wskazuje Ewa Matuszczyk-Rychlik, archeolożka z 46-letnim doświadczeniem z Muzeum Śląska Opolskiego.
Wiele osób z opolskiego środowiska naukowego wypowiada się anonimowo, że książeczka jest napisana niedbale, że to plagiat. – Autorka powieliła układ opisu stanowiska/grodziska zastosowany w publikacji KMW, przestawiając kolejność poszczególnych pozycji – zaznacza Matuszczyk-Rychlik. – Gdyby zachowała opisy jak leci, napisała we wstępie, że wprawdzie były prowadzone późniejsze badania, ale postanowiła przypomnieć czytelnikom, co ta trójka napisała na temat
Pierwsze znaki
Odkrycie sztuki jaskiniowej to moment zmieniający życie
Czas: 17 tys. lat temu, dzisiejsza południowa Francja. Dwóch ludzi wchodzi przez wąski otwór i zaczyna wspinać się długim, krętym korytarzem ukrytym głęboko w kompleksie jaskiń. Pod nimi wiruje rzeka, torując sobie drogę przez skały. W korytarzu jest ciemno choć oko wykol i nie docierają tutaj żadne dźwięki ze świata zewnętrznego. Dorosły trzyma płonącą pochodnię, a jej dymiący płomień wyciąga w ciemność palce światła. Nastolatek podąża za nim, spoglądając na ryty na ścianach przedstawiające żubry i renifery. Czasami, gdy przejście się obniża, muszą iść na czworakach lub przedzierać się wśród szkieletów dawno wymarłych niedźwiedzi jaskiniowych, których kły zabrali poprzedni goście, by zrobić wisiorki i naszyjniki.
Zmierzają do najodleglejszego miejsca w kompleksie komór, ponad pół kilometra od wejścia. Tam, balansując na piętach, aby stopy nie ugrzęzły w błocie, kucają i przyniesionym ze sobą ostrym kamieniem wycinają z wilgotnego dna jaskini ciężki kawał gliny. Gdy podnoszą bryłę i przenoszą ją na skalisty występ, ich stopy zagłębiają się w podłoże, lecz oni zabierają się do pracy. Powoli miękka glina przekształca się w dwa żubry o długości ramienia dorosłego człowieka. Zwierzęta wpisują się w załamania skały jak w krajobraz, ale wystają majestatycznie ponad jej powierzchnię, a samiec podążający za samicą zdaje się stawać dęba. Ich twórcy stoją, trzymając wysoko pochodnię. W świetle migotliwego płomienia żubry jakby ożywały – ich grzywy sterczą, a charakterystyczne garbate grzbiety i ogony drgają.
Czy te rzeźby wykonano w ramach rytuału płodności, aby uczcić magiczne stworzenie życia? A może nastolatek został zabrany w głąb jaskiń, by dopełnić obrzędu osiągnięcia pełnoletności, rytuału przejścia w podróży do dorosłości? Możemy się tylko domyślać. Dwa żubry w jaskini Tuc d’Audoubert we Francji pochodzą z epoki paleolitu. Są prehistoryczne, powstały przed jakimikolwiek źródłami pisanymi, na długo przed wynalezieniem samego pisma. Są to najwcześniejsze znane na świecie rzeźby reliefowe (inaczej płaskorzeźby, czyli rzeźby „wyrastające” z tła).
Korzystając ze wskazówek pozostawionych w jaskini: śladów pięt w błocie oraz palców odciśniętych na rzeźbach, archeolodzy i paleontolodzy potrafią powiedzieć, jak i przez kogo żubry zostały wykonane. To niesamowite, tak patrzeć na te ślady – sprawiają wrażenie, jakby zwierzęta wyrzeźbiono zaledwie chwilę temu, a artyści, którzy zostawili swoje odciski w glinie, właśnie odeszli. Nie możemy jednak być pewni, dlaczego rzeźby zostały wykonane. Co taka sztuka znaczyła dla naszych przodków i jakie znaczenie ma ich sztuka dla nas dzisiaj? Czy w ogóle uważali, że to, co robią, jest „sztuką”? (…)
Sztuka to podejrzane określenie. Jego znaczenie i wartość zmieniały się z biegiem czasu, ale docelowo stworzono je po to, by służyło do wyrażenia czegoś, co wykracza poza słowa. Współczesny malarz Ali Banisadr twierdzi, że cała sztuka, począwszy od jaskiniowej, dotyczy magii. Mówi, że artyści jaskiniowi „próbowali wykorzystać magię, wyrazić w wizualnym języku coś, czego tak naprawdę nie rozumiemy. Zawsze chodziło o magię”. Co to oznacza? Banisadr nie mówi o żadnym hokus-pokus, o wyciąganiu królika z kapelusza, ale o tajemniczej sile, niewytłumaczalnej mocy. Tego rodzaju magia potrafi przekształcić obiekt lub zestaw znaków na ścianie i dać mu możliwość przekazywania potężnych idei, wykraczającą daleko poza zasięg języka mówionego.
Czasami idee te są wyrażane szybko lub z zapierającą dech w piersiach złożonością. Artyści wykorzystują tę magię, aby zmienić najprostsze znaki czy też znajdujące się pod ręką materiały – węgiel drzewny, kamień, papier, farbę – w dzieła sztuki. Kiedy artysta rzeźbi zwierzę bądź maluje postać, niekoniecznie próbuje oddać podobieństwo, raczej stara się wyrazić coś ważnego na temat tego zwierzęcia lub tej postaci. Dlatego dzieła sztuki – niezależnie od tego, jak różnorodne wydają się ze względu na formę – ostatecznie łączy wspólny wątek. Artyści na przestrzeni dziejów zawsze poszukiwali najlepszych środków do wyrażenia swoich pomysłów. (…)
Fragmenty książki Charlotte Mullins Krótka historia sztuki, przeł. Ewa Hornowska, Rebis, Poznań 2024
Budowle stoją przez wieki
Zagadki kopca z Barnenez
Jedna z najstarszych na świecie budowli znajduje się na nieosłoniętym od wiatru cyplu Bretanii, wznoszącym się nad kanałem La Manche. Budowa rozpoczęła się ok. 4800 r. przed naszą erą, pod koniec epoki kamienia, w okresie neolitu. Ta znana pod nazwą Cairn de Barnenez konstrukcja jest kurhanem, czyli kopcem pogrzebowym. Stworzony przez człowieka kamienny nasyp o długości 73 m, szerokości 24 m i wysokości 9 m mieści 11 grobowców. Wszystkie groby są ulokowane głęboko w kopcu i można się do nich dostać kamiennym korytarzem. Przypominają jaskinie, są zbudowane z kamienia i w większości mają stropy utworzone z pojedynczych płyt. Najpierw powstały grobowce i korytarze, potem zbudowano mur zewnętrzny z większych kamieni, które zostały starannie do siebie dopasowane, a wolne przestrzenie wypełniono gruzem. Archeolodzy ustalili, że poszczególne grobowce powstawały przez 600 lat, że kopiec został powiększony przynajmniej raz i że stanowi dzieło kilku pokoleń. Każdy grób ma własny korytarz, a wszystkie wejścia są zwrócone na południe, w kierunku przeciwnym do morza. Kopiec ma nieregularną formę, lecz nie jest zwykłą kupą kamieni; jego schodkowe zakończenia w kształcie piramidy są starannie ukształtowane.
Budowa kopca pogrzebowego nie wymagała zaawansowanej techniki. Korytarze są zadaszone przypominającymi płyty głazami zwanymi megalitami. Podobnie jak pozostałe kamienie, megality nie zostały obrobione ani nie wzmocniono ich zaprawą murarską. Niemniej Barnenez nie potrzebuje upiększenia. Największe groby, które z grubsza są na planie koła i mają 3 m średnicy, były zbyt duże, by je zadaszyć pojedynczymi płytami. Zastąpiono je więc płaskimi kawałkami łupków lub granitu, które kładziono jeden na drugim (tak, żeby zachodziły na siebie i ostatecznie spotkały się w centrum, tworząc kopulaste wnętrze). Dzięki technice łęku pozornego możliwe było zamykanie otworów, sklepień i kopuł, aż do czasu, gdy Rzymianie spopularyzowali konstrukcje łukowe. W XX w., gdy kopiec poddano renowacji, niektóre z grobów Barnenez zostały przebudowane, ale reszta pozostaje nietknięta od ponad 6 tys. lat, co świadczy o umiejętnościach ówczesnych budowniczych.
Szacuje się, że bretoński kopiec zbudowano z ponad 10 tys. ton granitu i dolerytu. Część materiału budowlanego pozyskano na miejscu, lecz wiele kamiennych bloków sprowadzono z odległości co najmniej półtora kilometra. W jaki sposób przemieszczano takie megality o masie kilku ton każdy? Może na wałkach, a może na saniach, które wielu ludzi ciągnęło po nasmarowanych tłuszczem drewnianych podkładach – możemy jedynie spekulować. Potem przenoszono megality na miejsce; szacuje się, że do transportu i podnoszenia najcięższych głazów potrzebna była przynajmniej setka ludzi, co oznaczało, że nie mogli oni w tym czasie polować, łowić ryb i zajmować się rolnictwem. A zatem w każdej z tych małych społeczności konieczne było porozumienie w sprawie współpracy podczas realizacji tak monumentalnego przedsięwzięcia. Dlatego architektura często jest nazywana sztuką społeczną; łączy nas i zbliża do siebie.
Fragmenty książki Witolda Rybczyńskiego O architekturze, Rebis, Poznań 2024
Zabytki zasypane piachem
Opolanie mają nadzieję, że presja obywatelska ma sens. Bo interes społeczny miasta ubogiego w odkrycia archeologiczne przegrywa z interesami opolskiej katedry Od ponad roku Opole ma swoich „opolskich kochanków”, szkielety przytulone w niezwykłym ułożeniu. Słowem znanym powszechnie stały się „służki”, czyli odkryte elementy architektoniczne średniowiecznego kościoła. Zaczęło się od prac termoizolacyjnych i montażu ogrzewania podłogowego w miejscowej katedrze. Nie tylko historycy z Uniwersytetu Opolskiego wiedzieli, że pod podłogą znajdują się wielowiekowe pochówki, o których świadczą chociażby płyty nagrobne
Skarby ukryte w ziemi – „POIiŚ o przeszłości”. Podsumowanie wystawy
To ostatnie dni na zobaczenie wystawy „POIiŚ o przeszłości. Odkrycia archeologiczne i paleontologiczne w trakcie realizacji projektów dofinansowanych ze środków unijnych”. 8 września w Muzeum Niepodległości odbyła się konferencja prasowa podsumowująca wystawę „POIiŚ o przeszłości” poświęcona bezcennym odkryciom
Słowianie napłynęli ze wschodu
Nie ma wątpliwości, że najwcześniej, już w drugiej połowie V w., pojawili się na południowo-wschodnich rubieżach naszych ziem Sporni Pierwsza kultura wiązana przez archeologów z żywiołem słowiańskim pojawiła się w III w. i zwana jest kijowską. Trochę młodsza, też występująca na terenie dzisiejszej Ukrainy i wschodniej Rumunii, jest kultura pieńkowska, z kolei na Słowacji, w Czechach, Austrii, Polsce i południowych Niemczech wykształciła się kultura praska. Większość archeologów wskazuje, że kolebkę Słowiańszczyzny stanowi dorzecze środkowego i górnego Dniepru, ale są i tacy,
Zęby ze Stajni, bumerang i reszta
Stosunek do neandertalczyka zmienił się z pogardy w podziw O stosunkowo późnym zasiedleniu dzisiejszych ziem polskich zadecydował klimat. W paleolicie dolnym, środkowym i górnym (do ok. 14 700 lat temu) zajmował je kilkukrotnie nasuwający się od północy i cofający się lądolód, stąd obecność hominidów rejestrowana jest głównie na południu, bo nawet jeśli zawędrowali w głąb dzisiejszej Polski, to ślady tych wizyt są ukryte głęboko pod ziemią. Mimo to na nasze ziemie docierał być może Homo erectus, a na pewno Homo
Zagadki pustyni
Prehistoryczni mieszkańcy Sahary uciekali przed suszą Prof. Romuald Schild – badacz epoki kamienia, laureat polskiego naukowego Nobla 2020 Ekspedycja, której był pan uczestnikiem, a w końcu dyrektorem, jest określana jako najdłużej trwająca w świecie. Dlaczego? – Trzeba zrobić zastrzeżenie, że chodzi o ekspedycję archeologiczną badającą czasy przedhistoryczne, a więc niezwiązane ze starożytnym państwem egipskim. Egiptologiczne badania mają jeszcze dłuższy horyzont czasowy. Nasze badania zabytków epoki kamienia zaczęły się na początku lat 60.









