Tag "Daniel Passent"

Powrót na stronę główną
Kultura

Jedyne takie miejsce w Warszawie

Wejść do SPATiF-u nie było łatwo. Ten klub był niczym wyspa, azyl dla artystów Aleksandra Szarłat – dziennikarka, autorka książek, m.in. „Żuławski. Szaman”, „Pierwsze damy III Rzeczpospolitej” Dlaczego zdecydowała się pani na opisanie Klubu Aktora w Warszawie? – A zna pan inne miejsce, do którego przychodziłoby tyle znanych i interesujących osób, pozostali zaś marzyli, by choć raz w życiu tam się dostać? A wejść do SPATiF-u, czyli klubu Stowarzyszenia Polskich Artystów Teatru i Filmu, nie było łatwo. Szatniarz, legendarny pan Franek, żądał okazania legitymacji stowarzyszenia. Kto był powszechnie znany, wchodził „na twarz”, ale szatniarz wpuszczał też tych, których polubił. Prócz warszawskiego Klubu Aktora podobne miejsca powstały w Łodzi, Sopocie i Krakowie, ale SPATiF w stolicy był najpopularniejszy. Podtytuł książki „Upajający pozór wolności” to gra słów, bo z treści wynika, że głównie upajał alkohol, a nie wolność. Ale dlaczego mowa tu o „pozorze wolności”? – Poczuciem wolności też można się zachłysnąć, a wolność zawsze jest ważna. O nią się walczy, w imię wolności ludzie są zdolni do wielkich czynów. Aczkolwiek w czasach PRL-u prawdziwie wolnym nie był nikt. Prześwietlana była prywatna korespondencja, podsłuchiwane rozmowy telefoniczne, ludzie byli inwigilowani

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Wojciech Kuczok

Dziadziuś nie żyje

Odjęło mi mowę. Pogrzebową także. Im bliżsi nam umierają, tym bardziej doskwiera niemowność. Niemożność domknięcia trumny ostatnim słowem. Niezgoda na ostateczność czasu przeszłego. Dopóki nie przejdzie przez gardło „był”, wciąż przecież jest, choć nie żyje. Nie podejmę się; nie mnie mówić, mnie milczeć w smutku i współczuciu. Daniel Passent odszedł – to jest wiadomość dewastująca dla najbliższej rodziny pogrążonej w rozpaczy. Daniel Passent już niczego nie napisze. To jest wiadomość druzgocząca dla polskiej felietonistyki. Zgasł jeden z najpiękniejszych umysłów w tym kraju. Obserwuję Antosia nazajutrz, jak bawi się w przedszkolnym ogródku – dzieci mają niesłychaną zdolność metabolizowania żałoby, jakiś wrodzony stoicyzm, który pozwala im płynnie przechodzić od dojmującego smutku do szczenięcego wigoru. Dziadziuś umarł wczoraj, ale już jest jutro, łzy nie powstrzymają obrotu kuli ziemskiej, śmiech dziecka nie urąga niczyjej żałobie, wpisuje się w porządek rzeczy. Moi rodzice, spętani kompleksami, mieli wieczny problem z uroczystościami żałobnymi, strofowali się wzajemnie na pogrzebach, spięci i zakłopotani lękliwie składali kondolencje, jakby przestraszeni, że strzelą kompromitującą gafę, ze zdenerwowania powiedzą „sto lat, wszystkiego najlepszego”, zamiast złożyć wyrazy współczucia. Pamiętam, jak ojciec kiedyś wiele godzin

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Mistrz Passent

Każda redakcja marzy o kimś takim jak Daniel Passent. Tak głęboko i trwale związanym z pismem. I tak niezwykle szczodrze obdarzonym talentem. Choć od razu muszę dodać, że nie byłoby tego dziennikarskiego fenomenu, gdyby nie równie legendarna pracowitość. Tygodnik „Polityka” miał szczęście. Ale i Passent nie mógł trafić lepiej. Przez ponad 60 lat napisał tam wiele tysięcy tekstów. I gdyby zrobić ranking najlepszych felietonistów stulecia, bez wątpienia trafiłby do ścisłej czołówki. Niestety, to już historia. Jakże trudno mi napisać, że jako autor Daniel Passent jest już po tej drugiej stronie. Już nie będzie nowego felietonu, bloga, audycji. A nasz tygodnik stracił bardzo ważnego i życzliwego Czytelnika. Niewielu znam ludzi, którzy na jakimś etapie życia nie czytali Passenta. Bez przymusu. Zawsze z własnego wyboru. Mało tego, na jego kolejne felietony czekano z niecierpliwością. Rósł z tym najważniejszym od lat 60. pismem polskiej inteligencji. W „Polityce” Passent był zawodnikiem kluczowym. Skąd brała się tak wielka popularność jego felietonów? Z tego, co pokazywał w tekstach. Przenikliwość obserwacji, erudycję, niepodważalną inteligencję i ironię, którą wolał od toporka. Dowcipnie przewrotne skojarzenia mogli docenić zwłaszcza bywalcy kabaretów Pod Egidą i Dudek. Śmiali się do łez, słuchając aktorów, dla których pisał teksty. Jest jeszcze

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sylwetki

Oni się śpieszą, a my się nie dajemy

Dzisiejsze dziennikarstwo albo władzę sprawuje, albo o nią walczy Daniel Passent – publicysta, dyplomata W dziennikarstwie najgorzej być letnim. Słusznym, ale nudnym. – Są tacy, którzy może nie mają takiego temperamentu, nie mają pióra… Ale tacy w naszym zawodzie też są potrzebni, bo wypełniają 90% pisma. A pan jest zadziora! – Owszem, byłem trochę zadziorny i złośliwy. I Rakowski, z którym się przyjaźniłem, nieraz na korytarzu redakcyjnym pytał mnie: „No, Passent, kogo dzisiaj opluwasz?”. On to mówił z ironią. Bo szczypałem w felietonach. Byłem ambitny zawodowo, podejmowałem się różnych rzeczy – że pojadę do Wietnamu, kiedy bombardowano Wietnam Północny. Że zrobimy z Marianem Turskim pierwszą w polskiej prasie rozmowę z dziećmi. Że gdzieś pojadę za jedną dietę, byle coś zobaczyć. Miałem żyłkę dziennikarską. (…) Dziennikarzowi trudno uniknąć złych tekstów. Przy tej liczbie… – Może… Ale musi być także mądry, przyzwoity, dojrzały. Gdyby młodość wiedziała, a starość mogła! Pewnych rzeczy bym nie napisał. Ale zostałem felietonistą i spełniło się moje marzenie. Wtedy, kiedy startowałem, felietoniści odgrywali w czasopismach ważną rolę. Słonimski, Kisiel, potem byli Toeplitz, Urban, Hamilton, czyli Słojewski, Andrzej Dobosz, Janusz Głowacki. Ludzie ich czytali, oni mieli bardzo dobry kontakt

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Styl życia

Wakacje prawdziwych gwiazd

Zakochana Osiecka, Semkow i chór wczasowy, Wiłkomirska ze stradivariusem, Lipińska i koguty, czyli… wakacje prawdziwych gwiazd Fama o Famie W Świnoujściu zawsze można zawiesić oko na tym i na owym, ale najpierw trzeba się tam dostać. Przeprawa przez Świnę na wyspę Uznam to już pierwsza atrakcja. Wysiadasz z auta czy z pociągu w Międzyzdrojach, a tu koniec świata, ląd się kończy. I stwierdzasz to absolutnie na trzeźwo. Weźmy byka za rogi – trzeźwość nie była mocną stroną kilkudziesięciu tysięcy młodych ludzi, podróżujących po Polsce stopem. Lata 60. i 70. miały to do siebie, że się żyło, piło i paliło. Taki los. Z ust do ust przekazywano sobie żarcik – usprawiedliwienie, zawsze się sprawdzał w obliczu nadciągającej awantury. Facet wraca do domu nad ranem w stanie wyraźnie wskazującym na spożycie. Otwierają się drzwi i słyszy mało oryginalne pytanie: – Gdzie byłeś? – Na nartach! – rzuca. – W lecie na nartach? – Tak, kochanie. Taką wersję przyjąłem i tego się będę trzymał. Słodkie, prawda? Kierunek morze był najpopularniejszy. Wystarczyły namiot, szczoteczka do zębów i – Plaża, dzika plaża, morze dookoła. Punkty dodatkowe miało się za gitarę – znowu wszystko przez Karin Stanek: Chłopak z gitarą byłby dla

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Wyspa Żoliborz

To osobne miasteczko, w którym wszystko da się załatwić. Mało jest powodów, żeby stąd wyjeżdżać – mówi Daniel Passent – Wychodziłem z domu i spotykałem ludzi z najwyższych kręgów intelektualnych. Tu na rogu mieszkał Andrzej Wajda, w najbliższym sąsiedztwie gen. Bałuk – jeden z cichociemnych, uczestnik powstania warszawskiego. Obok wybitni architekci, adwokaci, profesorowie. Jesteśmy ludźmi Żoliborza – o życiu w najmniejszej dzielnicy Warszawy opowiada Daniel Passent. Wraz z początkiem działań Strajku Kobiet Żoliborz z dużą częstotliwością zaczął się pojawiać w gazetach. Jako modna dzielnica spacerowa, rzecz jasna. Szczególnie dla dużych grup zorganizowanych, z kulminacyjnym punktem programu przed budynkiem przy ulicy Mickiewicza. Surowym, mało charakterystycznym, nawiązującym do tradycji willi modernistycznej. Ta forma miejskiej turystyki nie pozwala jednak w pełni uchwycić niezwykłej historii, architektury i atmosfery wyjątkowej dzielnicy. Niepodległy Żoliborz Wyjątkowej, bo najbardziej podkreślającej swoją odrębność. – Kiedy wychodzę z domu, to w którąkolwiek stronę bym poszedł, zawsze dochodzę do granic Żoliborza – mówi mieszkający w centrum dzielnicy Daniel Passent. – To osobne miasteczko, w którym wszystko da się załatwić. Mało jest powodów, żeby stąd wyjeżdżać – dodaje. Kazimierz Brandys opisywał to miejsce jako wyspę i utopię. Sama

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Publicystyka

To był rok

Publicyści podsumowują rok 2019 1. Jaki był 2019 r.? 2. Kto poszedł w górę, a kto w dół? 3. Kto okazał się rozczarowaniem? Kto nadzieją? Te pytania zadaliśmy czołowym publicystom polskich mediów. Oto ich refleksje. Daniel Passent, „Polityka” 1. Z punktu widzenia długiego trwania rok 2019 był dobry. Po pierwsze, Polska była bezpieczna od zagrożeń zewnętrznych. Po drugie, gospodarka rozwijała się nadspodziewanie dobrze. Zapowiadany kryzys nie dotarł do Polski. Nastąpił wzrost dochodu narodowego. Pod względem wzrostu PKB Polska utrzymała się w czołówce, nie tylko europejskiej, ale i światowej. Natomiast pogorszyła się nasza sytuacja międzynarodowa. Głos Polski na arenie międzynarodowej stał się słaby. Osłabła nasza pozycja w Unii Europejskiej. Na arenie wewnętrznej mieliśmy pozytywne i negatywne skutki polityki socjalnej rządu. Nastąpiły dalsza degradacja wymiaru sprawiedliwości i osłabienie państwa. Bo państwo, które nie jest w stanie wyegzekwować ujawnienia list poparcia dla kandydatów do KRS albo w którym nocą, w pośpiechu, uchwalane są najważniejsze ustawy, staje się swoją karykaturą. Następował też upadek obyczajów politycznych. Prezydent obraża pierwszą prezes Sądu Najwyższego. Trwał i trwa atak władzy wykonawczej i ustawodawczej na władzę sądowniczą. 2. W górę poszedł marszałek Tomasz Grodzki.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Passent o Skwiecińskim

Mieliśmy napisać o wyjeździe Piotra Skwiecińskiego z tygodnika „Sieci” do Moskwy. Będzie tam łączył swoją dotychczasową rolę najpracowitszego z zaciekłych rusofobów z funkcją dyrektora Instytutu Polskiego. Skwieciński długo i wytrwale zabiegał o poparcie PiS. I po paru tomach tekstów skruszył jakieś ważne pisowskie serce. Nu i pajechali… Ale po tym, co i jak napisał o Skwiecińskim mistrz felietonu Daniel Passent w „Polityce”, możemy tylko zdjąć kapelusz. I zaprosić do lektury jego tekstu „Panie Putin, żadnych tortur”.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Oni się śpieszą, a my się nie dajemy

Dzisiejsze dziennikarstwo albo władzę sprawuje, albo o nią walczy Daniel Passent – publicysta, dyplomata Dziennikarzem zaczął pan być w październiku 1956. Choć rok 1956 zastał pana w ZSRR. – Byłem na I roku studiów, na uniwersytecie w Leningradzie. Żyłem między uniwersytetem, muzeum w Ermitażu i akademikiem na ulicy Dobrolubowa. W czerwcu skończył się rok akademicki, mój pierwszy i jedyny i wyruszyłem pociągiem do Warszawy. Kiedy przyjechałem do Warszawy, całe miasto już było podniecone. Dowiedziałem się o Poznaniu, co było dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Byłem szczeniakiem, który specjalnie tym się nie interesował, interesowały mnie studia, a nie bieżąca polityka. Przy tym wychowywałem się w rodzinie dr. Jakuba Prawina, który był starym komunistą, byłem niewierzący. Nie miałem skąd czerpać znaków zapytania wobec tego, co się dzieje. Do tego jeszcze byłem zachwycony, że żyję. Moi rodzice zginęli, a ja jako jedyny z rodziny ocalałem z Holokaustu. Już w czerwcu postanowił pan nie wracać do Leningradu… – Na II rok zapisałem się na Uniwersytet Warszawski. Poszedłem na uniwersytet, a tam się kotłowało. Bo Gomułka, bo Węgry, bo Rosjanie, oddawaliśmy krew dla Węgrów. I tam poznałem moich przyjaciół na resztę życia. Andrzeja Garlickiego, przyszłego profesora i mojego najbliższego przyjaciela, i Andrzeja Krzysztofa Wróblewskiego. A także Karola Modzelewskiego, z którym kontakt

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Byłem dzieckiem gułagu

Rozmowa Daniela Passenta Julian Better – urodzony w więzieniu, pierwsze siedem lat życia spędził w obozie Imię? – Julian. Nazwisko? – Better. Data urodzenia? – 15 grudnia 1937 r. Miejsce urodzenia? – Więzienie Butyrki w Moskwie. Nazwisko ojca? – Paweł Sierankiewicz. Zawsze tak się nazywał? – Tak. Twoje nazwisko? – Byłem Sierankiewicz. A jesteś Better. – Better jest nazwiskiem panieńskim mojej matki. A nie Berger? – Dokumenty na nazwisko Berger dała jej partia w Berlinie. A nazwisko Muszczyński coś ci mówi? – To nazwisko, na jakie dostał dokumenty mój ojciec. Rodzice Po kolei. Jak twoja matka trafiła do więzienia w Moskwie? Dlaczego urodziłeś się w Rosji? – Dlatego, że mój ojciec został przez KPP wysłany z Polski do Berlina. Był jej aktywnym członkiem, działał w Krakowie i w 1922 r. dostał 10 lat więzienia, ale po dwóch latach został ułaskawiony przez prezydenta Mościckiego. Warunkiem ułaskawienia było to, że nie będzie się zajmował działalnością wywrotową. Partia komunistyczna była wtedy nielegalna. Po ogłoszeniu wyroku były bardzo silne protesty robotników. 10 lat więzienia to było coś niesłychanego. Takich wyroków wtedy nie dawali. A mój ojciec był robotnikiem, metalowcem. Miał

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.