Dziadziuś nie żyje

Dziadziuś nie żyje

Odjęło mi mowę. Pogrzebową także. Im bliżsi nam umierają, tym bardziej doskwiera niemowność. Niemożność domknięcia trumny ostatnim słowem. Niezgoda na ostateczność czasu przeszłego. Dopóki nie przejdzie przez gardło „był”, wciąż przecież jest, choć nie żyje. Nie podejmę się; nie mnie mówić, mnie milczeć w smutku i współczuciu. Daniel Passent odszedł – to jest wiadomość dewastująca dla najbliższej rodziny pogrążonej w rozpaczy. Daniel Passent już niczego nie napisze. To jest wiadomość druzgocząca dla polskiej felietonistyki. Zgasł jeden z najpiękniejszych umysłów w tym kraju. Obserwuję Antosia nazajutrz, jak bawi się w przedszkolnym ogródku – dzieci mają niesłychaną zdolność metabolizowania żałoby, jakiś wrodzony stoicyzm, który pozwala im płynnie przechodzić od dojmującego smutku do szczenięcego wigoru. Dziadziuś umarł wczoraj, ale już jest jutro, łzy nie powstrzymają obrotu kuli ziemskiej, śmiech dziecka nie urąga niczyjej żałobie, wpisuje się w porządek rzeczy.

Moi rodzice, spętani kompleksami, mieli wieczny problem z uroczystościami żałobnymi, strofowali się wzajemnie na pogrzebach, spięci i zakłopotani lękliwie składali kondolencje, jakby przestraszeni, że strzelą kompromitującą gafę, ze zdenerwowania powiedzą „sto lat, wszystkiego najlepszego”, zamiast złożyć wyrazy współczucia. Pamiętam, jak ojciec kiedyś wiele godzin dreptał w okolicach telefonu, bezradnie głowiąc się, co ma powiedzieć owdowiałemu przyjacielowi, aż w końcu ten sam zadzwonił i zaczął pocieszać mojego starego, żeby się aż tak nie przejmował. A jaki wieniec wypada, a co na wieńcu napisać, a o której przyjść, żeby nie za wcześnie, bo to krępujące, ale i nie za późno, bo wstyd, a gdzie w kościele, z której strony i w którym rzędzie usiąść, a na stypę czy nas zaproszą, bo jeśli nie, to ludzie będą gadać, szeptać, ech, że też im musiało się to przytrafić – zawsze skupieni na sobie; cudza śmierć wiele kosztuje ludzi na co dzień pozbawionych empatii.

Kiedy sam byłem w pierwszym rzędzie żałobników, po śmierci ojca, z trudem znosiłem zasromane oblicza uczestników ceremonii, wszyscy podchodzili do mnie tacy frasobliwi, jakby chcieli dociążyć mój oddech swoimi westchnieniami, dołożyć mi do żałoby swój lament – aż mi się zachciało ich rozśmieszać. Można to wziąć za objaw paragelii czy innej dysfunkcji emocjonalnej, ale, zaprawdę, wolałbym, żeby zamiast mechanicznych kondolencji każdy opowiedział mi jakąś zabawną, nieznaną anegdotę o zmarłym – ożywiając go w ten sposób, zamiast domartwiać.

Najbardziej szalone pogrzeby świata urządzają na Celebesie Toradżowie, wierzący, że wystawność obrzędów funeralnych wyznacza szerokość mostu, po którym zmarły ma dojść do nieba. Siłą rzeczy, nawet niezamożni zadłużają się, by ich przodek nie spadł w otchłań ze zbyt wąskiej ścieżki ku zaświatom. Na fundusz pogrzebowy zrzuca się cała rodzina, a ważne jest, by każdy jej członek w pochówku wziął udział – dopóki nie zjadą się w komplecie, zmarły mieszka z domownikami jako „chory”, przynosi mu się posiłki i rozmawia z nim, jakby żył. Antoś stracił już obu dziadków, ale nigdy nie mówi o nich w czasie przeszłym – obaj „są” w niebie, przenieśli się tam, przeprowadzili, ta dziecięca wiara jest tyleż żarliwa, co naturalna, niewymuszona,

nie ma nic wspólnego z religią, od której dziecko trzymamy z dala. Niebo, czyli nie-tu, gdzieś w lepszym wymiarze. U sześciolatka żałoba przebiega jeszcze pod znakiem ulgi i przekonania, że w zaświatach człowiek istnieje poza ciałem, więc i poza wiekiem, poza wszelkimi dolegliwościami: dziadek umarł, więc znowu jest zdrowy, tam, skąd nas teraz obserwuje.

Melancholicy przeżywają za życia żałobę po sobie samych, lubują się w rojeniach o własnym pogrzebie, uszami wyobraźni słyszą zawodzenia płaczek i wzruszają się do łez. Ludzie duchowo rozpogodzeni nie zaprzątają sobie głowy śmiercią, dożywają jej w spełnieniu, jak Daniel, mistrz inteligentnego dowcipu. Zamiast patrzeć na smutny kondukt w deszczu pod wiatr, pewnie biesiaduje teraz przy dyplomatycznych dawkach niebiańskich trunków z wszystkimi przyjaciółmi, którzy go w ostatnich latach odumarli.

w.kuczok@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 09/2022, 2022

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy