Tag "Donald Tusk"
Rzeczpospolitomat SA
Po ośmiu latach w opozycji i wkrótce półtora roku rządów premier Donald Tusk wjechał na białym koniu zapowiedzi rozwojowych. „Polska. Rok przełomu”. Dalej idą wielkie słowa: bezpieczeństwo, energia, deregulacja i inwestycje. Żeby nie było, padają ukonkretnienia: „Zainwestujemy w infrastrukturę kolejową, transportową, logistykę, CPK. Do roku 2037 przeznaczymy na polską kolej 180 mld zł”. Elektrownie jądrowe. Jedna, jak mówi Tusk, „u mnie na Kaszubach”. I giganty technologiczne: Google, Amazon, IBM i Microsoft. I zapowiedź uwolnienia jeszcze jednej, w mniemaniu premiera znaczącej energii: energii przedsiębiorców. Równocześnie pada rytualne zaklęcie neoliberalnej filozofii, która poza Polską przeszła do niechlubnego wspomnienia: „Deregulacja”.
Deregulację jako hasło ekonomii politycznej wskrzesił ostatnio Donald Trump, wciągając do tej działalności miliardera nad miliarderami Elona Muska. Jaki kraj, taki Musk, Tusk wciąga na pokład Rafała Brzoskę, właściciela sieci paczkomatów InPost, wołając doń ze sceny: „Niech pan się za to weźmie” (za „deregulację”). Brzoska chętnie się weźmie, cały jego biznes to jedna wielka deregulacja, degeneracja – praw pracowniczych – oraz rozkwit cięcia kosztów pracowników. Podążanie za trendem jest proste, przekłada się też na to, że media korporacyjne łykają temat bez zbędnych pytań i wątpliwości – przecież wielki Trump tak robi, a najbogatszy z miliarderów chętnie zdereguluje.
I tak jak sam impuls rozwojowo-inwestycyjny jest zasadniczo dobrym krokiem (zauważcie, że nagle w świecie, gdzie „nie ma kasy”, gdzie trzeba ciąć po najsłabszych, choćby po 800+ dla ukraińskich dzieciaków – nagle na pstryk jest 650 mld – dwa budżety roczne), ustawka z Brzoską i nawiązywanie w XXI w. do Chrobrego to jeden marny i wielki zarazem spektakl propagandowy. Rafał Brzoska, który jest symbolem i wzorcem wyzysku pracujących dla niego kurierów, nie ma ani kompetencji, ani interesu, żeby w jakiejkolwiek
Słownik pamięci narodowej
List otwarty do premiera Donalda Tuska
Szanowny Panie Premierze,
zwracam się do Pana z prośbą o ratunek dla Polskiego Słownika Biograficznego (PSB). Panu – historykowi z wykształcenia – nie trzeba tłumaczyć, czym jest to dzieło. Najkrócej mówiąc: to dobro narodowe, jeden z pomników polskiej humanistyki. Gdy 25 listopada 2010, w obliczu ówczesnych zagrożeń, Sejm Rzeczypospolitej objął PSB honorowym patronatem, głosowały za tym jednomyślnie wszystkie kluby i wszyscy posłowie.
I.
Spotykam się czasem z pytaniem: „po co PSB, przecież jest Wikipedia!”. A przecież Wikipedia gros swych haseł z historii i kultury polskiej opiera na biogramach PSB. W Wikipedii błędy są na porządku dziennym – w PSB minimalizuje je wieloszczeblowy system kontroli. Większość haseł w Wikipedii rodzi się z doraźnej potrzeby – biogramy PSB powstają systematycznie: w oparciu o przygotowaną wcześniej Listę haseł. A przy tym są w PSB setki biogramów, o których Wikipedia nawet nie wspomina.
Niemal każdy naród ma swój słownik biograficzny. Istnieją słowniki francuski, szwedzki, węgierski, belgijski, holenderski, czeski, słowacki, chorwacki, oczywiście także amerykański i kanadyjski, a również argentyński, południowoafrykański czy australijski. Słowniki biograficzne mają nawet państwa tak małe jak Luksemburg i narody tak mikroskopijne jak Łużyczanie.
Wydawanie słownika biograficznego trwa zawsze latami – np. słownik szwedzki zaczął się ukazywać w roku 1917 i dotąd nie został ukończony (doszedł do litery S). Wychodząca w latach 1953-2024 Neue Deutsche Biographie obejmuje 28 tomów, ale łącznie z jej poprzedniczką, Allgemeine Deutsche Biographie (1875-1912), liczy 84 tomy, a ukazywała się ogółem 108 lat. Również Brytyjczycy dokonali w latach 1992-2004 nowej redakcji Oxford Dictionary of National Biography i przy udziale 10 tys. współpracowników z całego świata wydali go w 60 tomach (dzieło to, łącznie z corocznymi suplementami, liczy dziś 60 tys. biogramów). Włosi w grudniu 2020 ukończyli, wydawany od roku 1960, Dizionario biografico degli Italiani; zawiera on w 100 tomach 40 tys. haseł. Słownik ten wydaje L’Istituto della Enciclopedia Treccani, którego dyrektora powołuje prezydent Republiki. Wszystkie narodowe słowniki biograficzne mają podobny prestiż. Wszystkie też korzystają ze stałego finansowania państwa.
A Polski Słownik Biograficzny? Wychodzi on w Krakowie od 90 lat: jego pierwszy zeszyt ukazał się 10 stycznia 1935. Liczy, jak dotąd, 55 tomów i 35 984 strony drobnego, dwuszpaltowego druku. Zawiera 28 785 biogramów ułożonych w jednolitym porządku alfabetycznym i aktualnie kończy literę T. Poziom naukowy tych biogramów, ich szczegółowość, ścisłość i dokładność, zbliżające się niekiedy do minimonografii, lokują nas w ścisłej czołówce światowej: wystarczy porównać PSB z Österreichisches Biographisches Lexikon, z jego krótkimi, syntetycznymi notami. PSB jest zaś tym więcej zadziwiający, że powstaje metodą nieledwie chałupniczą: robi go (na bazie artykułów nadsyłanych przez autorów) garstka wysoko wykwalifikowanych redaktorów pasjonatów, którzy za swą pracę otrzymują wynagrodzenie na ogół bliskie płacy minimalnej.
II.
Problemy Polskiego Słownika Biograficznego są znane opinii publicznej. Informowały o nich media (Andrzej Nowakowski w „Gazecie Wyborczej” 5-6 października 2024, Paweł Siergiejczyk w „Przeglądzie” 20-26 stycznia 2025). Na posiedzeniu plenarnym Sejmu 12 lipca 2024 posłanka Dorota Olko zaapelowała o ponadpartyjne porozumienie w sprawie zapewnienia Słownikowi stabilnego funkcjonowania. Wszystkie te głosy nie wywołały, jak dotąd, odzewu. Nie przyniosły też skutku moje, trwające już 18 lat, starania. Stąd mój list do Pana Premiera, który jest już tylko krzykiem rozpaczy.
Gdy z dniem 1 stycznia 2003 obejmowałem redakcję Polskiego Słownika Biograficznego, jego sytuacja finansowa była ustabilizowana. Wprawdzie zarobki były tu zawsze niskie, ale nie sytuowały się jeszcze w pobliżu płacy minimalnej. Honoraria autorskie i koszty druku pokrywała Fundacja na rzecz Nauki Polskiej. W dodatku w roku 2004 Fundacja wprowadziła premie motywacyjne dla redaktorów. I zapewniała, że Słownik będzie dotować do końca swego istnienia.
Niestety, w roku 2007 nowy Zarząd Fundacji nie podtrzymał tych zobowiązań: premie zostały zlikwidowane, a dotację obcięto o dwie trzecie (po czterech latach całkiem ją zniesiono). W tej sytuacji zatroszczył się o Słownik Pana rząd. W latach 2010-2011 zapewnił nam pomoc minister kultury Bogdan Zdrojewski. A w latach 2012-2016 żyliśmy z Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki (NPRH), stworzonego – z myślą zwłaszcza o PSB – przez minister nauki Barbarę Kudrycką.
Później było już tylko gorzej. W latach 2016 i 2017 nowa Rada NPRH dwukrotnie odmówiła nam dotacji. W roku 2019 przyznała nam ją, ale znacznie poniżej potrzeb. Ta dotacja kończy się 5 marca br. Gdyby nie przyznana dodatkowo w sierpniu 2024 dotacja celowa wiceministra nauki Macieja Gduli, PSB za miesiąc przestałby się ukazywać. Ale ta dotacja musi być rozliczona do 31 grudnia 2025, a jej kontynuacji nie widać.
Mówi się: trzeba korzystać z nowego grantu NPRH. Ale to droga donikąd. Zasadą NPRH jest niemożność aplikowania o nowy grant, dopóki nie rozliczy się grantu poprzedniego. Czekanie na nowy grant może przeciągnąć się do szeregu miesięcy, może i kilku lat. Gdybyśmy jednak nawet dostali grant wkrótce po 5 marca (co jest nierealne) i gdybyśmy natychmiast wysłali zamówienia do autorów, wówczas zaczyna bić następujący zegar: autor na napisanie biogramu potrzebuje około dziewięciu miesięcy, redaktor (który de facto jest zawsze ukrytym współautorem, tak wiele poprawek wprowadza) potrzebuje kolejnych dziewięciu miesięcy, a następne dziewięć miesięcy musi być poświęcone na autoryzacje, prace adiustacyjne i wydawnicze. A zatem, licząc nawet od połowy tego roku (co, powtarzam, nie jest realne), w wydawaniu Słownika musiałaby nastąpić przerwa co najmniej dwuletnia. W praktyce oznaczałoby to jego kres.
I oto sprawa, z którą zwracam się do Pana Premiera. Proszę umożliwić dalsze istnienie Polskiego Słownika Biograficznego! Proszę zapewnić mu stabilizację, a więc finansowanie stałe, corocznie odnawialne, zabezpieczone ustawowo! Potrzeba na to 2,5 mln zł rocznie. Czy jest to nie do udźwignięcia dla budżetu?
III.
Panie Premierze, nie poruszam tu kwestii II serii PSB. Ponieważ Słownik publikuje wyłącznie biogramy osób nieżyjących i ponieważ w trakcie jego wychodzenia umierali różni wielcy Polacy, nie mamy dotąd biogramów np. Władysława Andersa, Jana Pawła II, Tadeusza Mazowieckiego, Jacka Kuronia, Czesława Miłosza czy Wisławy Szymborskiej.
Kiedyś trzeba będzie to załatwić, ale dziś musimy ratować to, co jest. Już teraz ciąg wydawniczy PSB został zamrożony, bo z braku finansowania nie możemy zamawiać nowych haseł. A co będzie po 31 grudnia?
Unicestwienie Polskiego Słownika Biograficznego byłoby nie tylko zbrodnią na polskiej humanistyce. Byłoby czymś, co można by porównać tylko z jego dwukrotnym zamknięciem: w roku 1939 przez okupanta hitlerowskiego i w roku 1949 przez władze stalinowskie. Nie mieści mi się w głowie, by mogła do tego dopuścić Polska wolna i niepodległa.
Prof. zwycz. dr hab. Andrzej Romanowski
redaktor naczelny Polskiego Słownika Biograficznego
Jaka jest największa wpadka roku 2024?
Prof. Robert Alberski, politolog, UWr Jak pokazuje ten rok, warto czekać z takimi ocenami do samego końca. Największą wpadką jest decyzja PKW o przyjęciu sprawozdania finansowego PiS. Choć ta niekonsekwencja może śmieszyć, sytuacja jest poważna. Nielegalne finansowanie kampanii wyborczej ze środków publicznych to jedna z największych zbrodni, jakie można popełnić przeciwko wyborom. PKW nie chce i nie potrafi konsekwentnie temu się przeciwstawić. To otwarcie furtki, o ile nie bramy, do wszelkich nieprawidłowości, bo partie zostają z komunikatem:
Rok 2024 – kto w górę, a kto w dół? Nadzieje i rozczarowania
Rok 2024, rok rządu Donalda Tuska, był specyficzny. Po pierwsze, okazał się rokiem niespełnionych politycznych marzeń. Po drugie, był rokiem potężnych politycznych napięć, zapaśniczego siłowania się. Mocnego, ale na remis.
Zacznijmy od niespełnionych marzeń. Wyborcy Koalicji 15 Października liczyli, że rząd sprawnie pozamiata po Prawie i Sprawiedliwości i jego wyczyny rozliczy. Nic takiego się nie zdarzyło. Zamiatanie po PiS idzie opornie, partia Kaczyńskiego po paru miesiącach otrząsnęła się z wyborczej przegranej i coraz odważniej atakuje rządzących. A wspiera ją w tym Andrzej Duda, który w orędziu noworocznym odkrył się całkowicie w swojej stronniczości i nienawiści do nie-PiS. Mówił, że koalicja doprowadziła do chaosu w wymiarze sprawiedliwości. Mój Boże, czyli za Ziobry był ład i porządek?
Z kolei PiS liczyło, że utratę władzy zrekompensują mu problemy nowej koalicji, która będzie tak poblokowana, że nic nie zdoła zrobić, w końcu się skłóci i rozpadnie. Te nadzieje też okazały się płonne. Owszem, koalicja się kłóci, ale nie do krwi. Daleko jej do rozpadu.
Barykady, które PiS wzniosło, w większości padły. Koalicja szybko odbiła prokuraturę i media publiczne.
Mamy zatem stan pół na pół. Trochę górą jest Tusk, trochę Kaczyński, politycznie mamy klincz, tkwimy i – jak mówi Tusk – „będziemy ciągle, przynajmniej do lipca, tkwili w jednoczesnym systemie prawa i bezprawia”. Do lipca – do odejścia Andrzeja Dudy.
A dalej będzie tak jak teraz albo łatwiej. Zależy od wyniku.
Oto więc minął nam rok przejściowy, podczas którego pani polityka czekała na rok 2025, na decydującą dogrywkę.
Dla jednych był dobry, dla drugich okazał się porażką. Zerknijmy jeszcze raz, kto poszedł w górę, a kto w dół.
W GÓRĘ
Donald Tusk
Niby wielki zwycięzca, Polska jest w jego rękach, ale przecież nic znaczącego jeszcze nie osiągnął. Jak Trzaskowski przegra prezydenturę, to i on będzie musiał ewakuować się z premierowania. Niby więc coś ma, ale wciąż niewiele.
Piszą też, że dominuje nad rządem, że taki silny. Może i silny, ale wiem, że dominować nad takim rządem to nie jest nadzwyczajna sztuka. I chyba także nie nadzwyczajna mądrość, bo łatwiej by miał, gdyby cały zespół tą łódką wiosłował, nie tylko on.
Tak oto, chwaląc Tuska, ganię go przy tym. Gdyż taka właśnie jest jego sytuacja – niby mu klaszczą, ale niczego nie skończył, jest w połowie rzeki. I albo ją pokona, albo utonie. I klops.
Rafał Trzaskowski
Ma wygrać wybory prezydenckie, potem być prezydentem i podpisywać ustawy, których nie podpisuje Duda.
To jest ta nadzieja. Czy się uda?
A kto to dziś wie? Ta druga tura, w której o Pałac Prezydencki będzie pewnie walczył z Karolem Nawrockim, będzie, po pierwsze, plebiscytem, wojną zastępczą Tuska z Kaczyńskim. Ale po drugie, będzie to konkurs osobowości, bo chcielibyśmy prezydenta z pierwszej ligi, a nie królika z kapelusza. Trzaskowski, takie mam wrażenie, podchodzi do sprawy poważnie, kręci filmiki, trenuje, jeździ po kraju. Chyba wie, że nikt mu tej prezydentury nie da, ani partia, ani Tusk, ani sztabowcy, to on sam musi ją wyrwać. Bo polityk to samotne zwierzę, wbrew obrazkom, które widzimy na co dzień.
Adam Bodnar
Magik. Pisowcy wołają, że prawa w Polsce nie ma, że zamach, dyktatura, mafia, że prokuratura przejęta krwawo. No to spójrzcie na Bodnara z tą jego dobroduszną twarzą i usypiającym głosem. Wyglądu mściwego oprawcy to on nie ma. Okrzyki trafiają zatem w pustkę, ludzie z tego się śmieją.
Mam do Bodnara szacunek, bo dostał resort zabetonowany, przez lata mieli tam rządzić ziobryści, a Duda miał ich chronić. Bodnar ten beton rozkuł, przynajmniej porobił w nim sporo dziur. I swoje porządki wprowadza. Dla prokurator Wrzosek – za wolno. Dla prawicy… O tym pisałem. Efekt jest taki, że kieruje resortem na wpół zbuntowanym, na wpół obrażonym.
I go prostuje. Ciężki to kawałek chleba.
Władysław Kosiniak-Kamysz
Mówią, że świetnie się czuje jako minister obrony, że pokochał wojsko i generałów. Czyli o dwóch sprawach już wiemy – że na Kosiniaka-Kamysza działa urok trzaskających obcasów. I że nikt tak nie potrafi trzaskać jak generałowie.
Ale nie jego miłość do armii sprawia, że zapisuję mu rok 2024 jako udany. Otóż w tych wszystkich grach i gierkach w roku minionym jedna rzecz była stała – PSL było na górze, przepychało to, co chciało, i hamowało to, co chciało. Jednym może to się podobać, drugim nie, ale doceńmy skuteczność, bo to w polskiej polityce towar deficytowy.
Karol Nawrocki
Dwa miesiące temu pies z kulawą nogą o nim nie słyszał, dziś jest ostatnim nabojem PiS. Bo albo wygra wybory prezydenckie, albo po PiS. Bój to będzie więc ostatni.
Choć może też być inaczej – że Kaczyński miał inną kalkulację. Bo gdyby wystawił Czarnka albo Morawieckiego, to po kampanii wyborczej każdy z nich by mu partię odebrał. A tak nie straci niczego albo niewiele. Nawrocki zatem to takie kaczyńskie mniejsze zło.
Poza tym dla mnie jest fenomenem, że do walki o stanowisko prezydenta Rzeczypospolitej wielka partia wystawia człowieka z czwartego szeregu, politycznego amatora, który na niczym się nie zna i ciągnie się za nim smród kumplowania z kibolami i gangsterami. Jeżeli to ma być ta nowa jakość w polskim życiu publicznym, to ja dziękuję.
W DÓŁ
Zbigniew Ziobro
Nazywa Donalda Tuska szefem mafii. Znaczy, wyzdrowiał, bo już innym wymyśla. Tyle mu zostało. Nie ma już swojej partii, PiS wchłonęło Suwerenną Polskę, właśnie ją trawi, każdy z jego niedawnych podwładnych układa się po swojemu. Ziobro, swego czasu ulubieniec Kaczyńskiego, jest gdzieś z boku. Poza tym drży. W aferze Funduszu Sprawiedliwości prokuratorzy mają postawić zarzuty 23 osobom, Marcin Romanowski jest tylko jednym z wielu. A wśród zarzutów jest udział w zorganizowanej grupie przestępczej, więc i Ziobrę mogą wskazać jako szefa tej grupy. Zresztą słynny list Kaczyńskiego skierowany na jego ręce, by miarkował się w sprawach funduszu, stanowi rodzaj aktu oskarżenia.
Pętla się zaciska. Jeśli się zaciśnie, Ziobro będzie krzyczał, że Tusk i Bodnar to bandyci i mordercy. Jeżeli się nie zaciśnie, będzie się z nich śmiał, że fujary. Dziecinne to emocje, ale nie martwmy się tym, bo nie warto się przejmować słowami polityków, którzy lecą w dół.
Mateusz Morawiecki
Tusk i jego koalicja
Od konfliktu do konfliktu, od zgody do zgody
W licznych materiałach podsumowujących rok rządu Donalda Tuska jedna rzecz była uderzająca. Zarzuty, że koalicja jest niespójna, a koalicjanci się kłócą. Cóż, jest za co krytykować rządzącą koalicję, lecz akurat z tego, że jej politycy się kłócą, zarzutu bym nie robił.
Taka jest uroda każdej koalicji – składa się z wielu podmiotów reprezentujących różne grupy. W tym przypadku z jednej strony mamy Katarzynę Kotulę, z drugiej Marka Sawickiego i Szymona Hołownię. Jest tu liberał Ryszard Petru i socjalna Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. A obok Stanisława Wziątka, byłego działacza ZSMP i PZPR, widzimy Henrykę Krzywonos-Strycharską czy Jarosława Wałęsę. Takich „par” można wyliczyć więcej. W normalnych warunkach raczej nie byliby w jednej koalicji. Ale nie mamy normalnych warunków, więc koalicja jest szersza i musi w sobie różne sprzeczności godzić.
W takiej sytuacji tarcia są oczywiste, dziwne zatem, że ktoś się temu dziwi. Choć to zdziwienie łatwo wytłumaczyć. Przez osiem lat mieliśmy jednowładcze rządy PiS. Teoretycznie były to rządy koalicyjne, ale gdy Jarosław Gowin zaczął się stawiać, Kaczyński odebrał mu partię i wypchnął go z rządu, z kolei ziobryści, owszem, głośno krzyczeli, ale skończyło się tym, że zostali wchłonięci przez partię matkę.
Co charakterystyczne, tamte awantury – których nie brakowało – o piątkę dla zwierząt, o stanowisko prezesa TVP, o stanowisko prezesa Orlenu, o reformę sądów itd., rozgrywały się w rytm powtarzanego argumentu: komu bardziej zależy na sukcesie Jarosława Kaczyńskiego i kto na ten sukces lepiej pracuje. Wśród polityków PiS i między pisowskimi mediami trwała rywalizacja o konkretne konfitury, licytowano się, kto bardziej kocha prezesa.
Osiem lat takiej atmosfery musiało wpłynąć na społeczeństwo i postrzeganie świata, dziś wielu może szokować, że jest jakiś spór w obrębie jednego rządu. A na dodatek nie zostaje zdławiony. Oczywiście te spory są różne. Dotyczą spraw poważnych, ale często też drugorzędnych lub zupełnie błahych.
Koalicja już przez to przechodziła. Te poważne dotyczyły ustawy o depenalizacji przerywania ciąży
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Terror histerii czy głos rozsądku?
Aktywiści Ostatniego Pokolenia blokują drogi. Premier straszy więc ekologów. Establishment obraża się na premiera. Pytanie, gdzie się podział rozsądek
„Patrzę właśnie na zakrwawiony fotel pasażera w moim samochodzie. Kilka tygodni temu moja partnerka dostała krwotoku po operacji ginekologicznej. Karetka, co zdarza się w takich przypadkach, stwierdziła, że musimy jechać do szpitala sami, bo nie są taksówką. Co to ma wspólnego z ekologią? Gdyby Ostatnie Pokolenie tego dnia przerwało blokadą Wisłostrady mój szaleńczy rajd do szpitala, dziś pisałbym te słowa znad grobu ukochanej osoby. Tamtego poranka każda minuta była kwestią życia i śmierci. Nie miałbym czasu na rozpaczliwe tłumaczenie i udowadnianie fanatykom, że interes jednostki może być ważniejszy niż interes planety”, pisze w liście do redakcji czytelnik „Przeglądu”.
Tusk zapowiada
Establishment oburzył się na Donalda Tuska, który po kolejnych blokadach Wisłostrady przez aktywistów ekologicznych z Ostatniego Pokolenia zapowiedział, że nakaże służbom bezwzględne traktowanie blokujących. „Blokowanie dróg, niezależnie od politycznych intencji, stwarza zagrożenie dla państwa i wszystkich użytkowników dróg. Wezwałem dziś odpowiednie służby do zdecydowanego reagowania i przeciwdziałania takim akcjom”, napisał premier w serwisie X.
Takie słowa budzą zaniepokojenie. Wyrazili je już działacze opozycji demokratycznej, pierwszej Solidarności, ludzie kultury i nauki oraz środowisko prawnicze z prof. Moniką Płatek i prof. Hanną Machińską na czele. Trudno nie zgodzić się z postulatem, że zamiast straszyć młodzież, należy z nią rozmawiać. Warto jednak rozważyć, jak chcemy jako społeczeństwo definiować pojęcie aktu obywatelskiego nieposłuszeństwa. Jeśli potraktujemy to pojęcie zbyt szeroko, w konsekwencji możemy otworzyć wielu organizacjom furtkę do działań zakrawających na terroryzm. Z jednej strony, nie chcemy agresji na Marszach Niepodległości, narzekamy na utrudnienia z nimi związane, część warszawianek i warszawiaków 11 listopada nie chce wychodzić z domu. Z drugiej, Ostatniego Pokolenia tej samej bańce jest żal, bo to w większości nastolatki siedzące na zimnej jezdni w słusznej sprawie.
Piotr Beniuszys, publicysta czasopisma „Liberté!”, uważa, że forma, jaką przybrały protesty Ostatniego Pokolenia, jest nie do zaakceptowania: „Ostatnie Pokolenie nadużywa przysługującej w demokracji wolności zgromadzeń. Zamiast demonstrować swoje poglądy w sposób zgodny z zasadami współżycia społecznego i prawem, brutalnie ogranicza wolność współobywatelom”.
W całym tym emocjonalnym zgiełku zatraciło się chyba jednak meritum. Kombatanckie wspomnienia walki o demokrację z ostatnich ośmiu lat czy z lat 80. przysłoniły szerszy kontekst. Rozpatruje się bowiem jedynie fakt, czy ktoś ma prawo protestować. A odpowiedź na to pytanie jest oczywista: tak. Uporządkujmy wobec tego dyskurs i zacznijmy od nieposłuszeństwa obywatelskiego, którego wszyscy chcą bronić. To wyrażanie sprzeciwu wobec władzy poprzez łamanie prawa.
Osobą, dzięki której to hasło zapisało się na kartach historii, był XIX-wieczny amerykański filozof, poeta i pisarz Henry David Thoreau. Odmówił on płacenia podatków, aby się sprzeciwić przyzwoleniu na niewolnictwo i prowadzenie wojny z Meksykiem przez Amerykę. Wolał pójść do więzienia, niż dorzucić się do takich działań. Thoreau pisał, że najpierw należy być człowiekiem, a dopiero potem obywatelem. Przekonywał, że dobry obywatel musi się kierować własnym sumieniem
i nie może z niego rezygnować. A już na pewno nie może oddawać kontroli nad swoim sumieniem przedstawicielom władzy. Współczesny amerykański filozof John Rawls (zm. 2002) zdefiniował zaś nieposłuszeństwo obywatelskie jako „publiczny, pozbawiony przemocy, kierowany sumieniem, polityczny akt sprzeciwu wobec prawa, zwykle podejmowany w celu doprowadzenia do zmiany prawa lub polityki rządu”.
Należy tu się zastanowić nad środkami, którymi postanowili operować aktywiści. Beniuszys pisze: „Tym ludziom (kierowcom w godzinach szczytu – przyp. red.) na drodze staje grupka aktywistów, która blokuje ruch, rozwija transparenty, przykleja się do asfaltu i twierdzi, że
k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl
7 błędów i szansa
Ma być jak dotąd czy też tak, jak obiecywano rok temu?
Prawie rok po powołaniu rządu Donald Tusk dał upust frustracji. Jak to on – w mediach społecznościowych. „Rozliczanie PiS postępuje wolniej, bo nie wszyscy w Koalicji zrozumieli, że bez rozliczenia nie będzie naprawy Rzeczypospolitej. I jeśli wreszcie się nie ogarną, sami zostaną przez ludzi rozliczeni”, napisał.
Zachowajmy zimną krew. Owszem, Tusk napisał te słowa poruszony różnymi wypowiedziami polityków koalicji, by nie uchylać immunitetu Jarosławowi Kaczyńskiemu. Koalicjanci argumentowali, że zarzuty wobec prezesa PiS są błahe: zniszczenie mienia niewielkiej wartości plus sprawa z powództwa prywatnego. Czyli zniszczenie wieńca z napisem „Pamięci 95 ofiar Lecha Kaczyńskiego, który, ignorując wszelkie procedury, nakazał pilotom lądować w Smoleńsku w skrajnie trudnych warunkach. Spoczywajcie w pokoju. Naród Polski”, złożonego przed pomnikiem smoleńskim. Oraz fizyczny atak na działacza Zbigniewa Komosę (akurat za to Sejm immunitet mu uchylił).
Oczywiście to bardziej folklor i przepychanka niż polityka.
Apel Tuska – przecież to widać – ma jednak szerszy kontekst. Dotyczy rządu, koalicji i sposobu jej działania. Czy ma być jak dotąd, czy też tak, jak obiecywano rok temu. Tusk wyczuwa nastroje. Widzi, że gorąca miłość, którą wyborcy przed rokiem darzyli koalicję, wygasa. Dlaczego tamte emocje stygną? Czy da się je rozpalić? To są dziś główne pytania w polskiej polityce.
Pierwszym, który zatrzymał koalicję i jej impet, był Andrzej Duda. Najpierw przez kilka tygodni tak manewrował, żeby PiS oddało władzę jak najpóźniej. A potem październikowym zwycięzcom było jeszcze trudniej. Bo wycofując się, PiS pobudowało zasieki, porozkładało miny. I koalicja zaczęła na nie wpadać.
Pisaliśmy o tym wiele razy w „Przeglądzie” – misją Andrzeja Dudy będzie maksymalne przeszkadzanie, by do wyborów prezydenckich ten rząd dotarł w jak najgorszej kondycji. I właśnie tak się dzieje, możemy tylko się zastanawiać, dlaczego Donald Tusk i jego ludzie nie powiedzieli po 15 października jasno: „Wchodzimy w kohabitację z prezydentem Dudą, potrwa to półtora roku i łatwo nie będzie”. Czyli przez najbliższy czas nie wszystko będzie w rękach Tuska, on będzie mógł korzystać jedynie z części władzy, inna część pozostanie w rękach Dudy.
Tymczasem niczego takiego nie mówiono, koalicja była uśmiechnięta, miało być pięknie i łatwo. W taką roześmianą koalicję Andrzej Duda, a nie jest to tytan gry politycznej, parokrotnie trafił celnie. Na jej własne życzenie.
Oto więc błąd numer 1 – Duda ich zaskoczył. Wstyd.
Błąd numer 1 pociągnął za sobą błąd numer 2. Tusk i jego ekipa nie potrafili, do tej pory zresztą nie potrafią, znaleźć sposobu na prezydenta. A przecież rok temu wiele mówiono o pakietach ustaw, które nowa koalicja uchwali i rzuci Dudzie do podpisu. Będzie to wielka wygrana. Bo jeśli prezydent je podpisze, będzie można wołać, że sukces, mamy sprawczość, zmieniamy Polskę. A jeśli nie podpisze, pokrzyczymy, że to wielki hamulcowy, że wkłada kij w szprychy i trzeba wybrać własnego prezydenta, żeby Polska ruszyła do przodu.
Z tego gadania nic nie zostało. Sejm i Senat pracują na pół gwizdka, porządek obrad jest watowany, nie ma ustaw, które zmieniałyby Polskę. Zamiast podwójnie wygranego mamy zatem podwójnie przegranego.
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Egzamin ekipy Tuska
Po pierwszym roku rządów Koalicji 15 Października poprosiliśmy politologów i komentatorów o podsumowanie. Zapytaliśmy, jak oceniają ostatnie 12 miesięcy w wydaniu ekipy Donalda Tuska, a także o najsłabsze i najmocniejsze ogniwa w koalicyjnym rządzie. Wykładowcy wystawiają oceny. Czy rząd Tuska zda na pięć, czy ledwo zmieści się w trójce?
Dr hab. Wojciech Peszyński,
politolog, Uniwersytet Mikołaja Kopernika
Jeżeli miałbym ocenić rok rządów jak nauczyciel akademicki, czyli w skali od dwa (niedostateczny) do pięć (bardzo dobry), to mogę dać solidne cztery. Po pierwsze, nie można było po tej koalicji zbyt wiele się spodziewać, ponieważ jest to tzw. koalicja kordonowa, którą połączył jeden cel: odsunąć PiS od władzy. W rządzie są więc przedstawiciele pięciu partii politycznych z silnym liderem w roli premiera. Oprócz Rady Ministrów mamy jeszcze drugą stronę władzy wykonawczej – prezydenta RP. A ten rządowi niczego nie ułatwia. Mimo takich warunków ekipie Tuska udało się odblokować środki unijne, co jest sprawą fundamentalną. Szczególnie że za wschodnią granicą toczy się wojna. Dlatego kontynuowana jest polityka poprzedniego rządu w kwestii zbrojeń, co wiąże się z ogromnymi kwotami przeznaczanymi na obronność państwa. Koalicja spiera się na wielu polach, ale w końcu polityka to sztuka rozwiązywania konfliktów.
Po drugie, PiS próbowało zasiać wśród wyborców strach, że jak tylko Tusk dojdzie do władzy, odbierze świadczenia socjalne. Tak się nie stało, a nawet doszły kolejne, np. „babciowe”.
Po trzecie, mimo twierdzeń największej dziś partii opozycyjnej, czyli PiS, że media publiczne należą do Tuska, dowiadujemy się z nich, jak również z tzw. liberalnych mediów, o aferach dotyczących obecnego rządu. Porównajmy to z takimi tytułami jak „Do Rzeczy”, „Sieci” czy mediami publicznymi pod rządami PiS – nie dowiadywaliśmy się stamtąd o żadnej aferze związanej z obozem ówczesnej władzy. Warto zwrócić uwagę, że wszelkie afery są zduszane w zarodku. Weźmy ministra dewelopera, który wyleciał ze stanowiska po paru godzinach. W listopadzie zatrzymano też prezydenta Wrocławia Jacka Sutryka i postawiono mu zarzuty. Tymczasem o niejasnościach związanych z Funduszem Sprawiedliwości dowiedzieliśmy się po prawie ośmiu latach i nikt ludzi Ziobry w tym okresie nie ruszył. Szybkie reagowanie na afery to ewidentny plus obecnego gabinetu.
Najmocniejszym elementem tego rządu jest Donald Tusk. Zauważmy, że jest makiawelistą. Premier świetnie czuje politykę i dobrze się porusza w mediach, co widać przy każdym wystąpieniu. Z drugiej strony jego nazwisko nie łączy się z żadnym dużym projektem politycznym, typu piątka Kaczyńskiego, którą ludzie cały czas pamiętają. Należy za to podkreślić, że Tusk wszystko w tym rządzie spaja. Co nie jest zadaniem łatwym, gdy w koalicji mamy pięć partii o często zupełnie różnych poglądach.
Najsłabszym ogniwem jest kierująca Ministerstwem Klimatu i Środowiska Paulina Hennig-Kloska. Zielony Ład i kwestie środowiskowe to tematy, na których łatwo sobie skręcić kark. Prawdopodobnie Donald Tusk specjalnie wstawił do tego resortu Hennig-Kloskę, aby swoim brakiem sprawczości – chodząc po lasach, nie widzi się chociażby zastopowania wycinek – osłabiała pozycję Szymona Hołowni i Polski 2050. Marszałek Sejmu również miał swoje pięć minut, jednak nie wykorzystał dobrze rosnącej popularności.
Jeśli mówimy o słabościach rządu, warto wspomnieć jeszcze o dużej liczbie zatrzymań. Trzeba jednak zapytać, co z tego wynika. W wielu wypadkach postępowania prowadzone są za długo, a podejrzanym nie stawia się zarzutów. Jedyny zaś sukces to na razie sprawa Kamińskiego i Wąsika. Być może prokuratorzy czekają na rozstrzygnięcie wyborów prezydenckich, co odblokuje część działań prokuratury. Ale można wziąć pod uwagę inną ewentualność. Zatrzymania mają karmić tzw. fanatyczny elektorat Platformy, który po prostu oczekiwał takich efektownych działań pod hasłem jak najszybszych rozliczeń.
Prof. Robert Alberski,
politolog, Uniwersytet Wrocławski
Ocena rządu musi uwzględniać kontekst, w którym ten rząd działa.









