Tag "Doniecka Republika Ludowa"

Powrót na stronę główną
Opinie

Elity polityczne nie rozumieją potęgi nacjonalizmu

Putin i jego współpracownicy zapomnieli, że narody często gotowe są ponieść ogromne straty, aby oprzeć się obcym najeźdźcom. Właśnie to zrobili Ukraińcy 27 kwietnia br. na łamach „Foreign Policy” ukazał się tekst Stephena M. Walta na temat lekceważenia nacjonalizmu w kręgach elit politycznych. Walt jest profesorem stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Harvarda. Reprezentuje jedną ze szkół realistycznego myślenia o polityce, zwaną defensywnym neorealizmem. W przeciwieństwie do realizmu ofensywnego, którego przedstawicielem jest – publikowany także na łamach PRZEGLĄDU – John Mearsheimer, defensywni realiści stoją na stanowisku, że troska o bezpieczeństwo zmusza państwa do prowadzenia polityki umiarkowania. Jak rzecz ujął fundator defensywnego neorealizmu, Kenneth Waltz, „nadrzędnym zmartwieniem państw jest nie maksymalizacja potęgi [jak uważają ofensywni realiści w stylu Mearsheimera – P.K.], lecz utrzymanie swojej pozycji w systemie międzynarodowym”. W kontekście rosyjskiej inwazji na Ukrainę warto przypomnieć diagnozę Walta wyrażoną w 2015 r., a zatem po aneksji Krymu przez Rosję (również na łamach „Foreign Policy”). Stwierdził on, że uzbrajanie przez USA Ukrainy w reakcji na działanie Moskwy – zamiast dążenia do uczynienia z niej na zawsze państwa neutralnego – to gotowa recepta na wywołanie dłuższego i bardziej wyniszczającego konfliktu. Rozważania Walta na temat niezrozumienia przez elity polityczne

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Pacyfizm po włosku

Wśród Europejczyków Włosi są narodem najbardziej zaniepokojonym wojną w Ukrainie i jej konsekwencjami Korespondencja z Rzymu Zdaniem większości Włochów wojna będzie trwać jeszcze długo i istnieje poważne ryzyko, że rozprzestrzeni się poza granice Ukrainy, aż stanie się III wojną światową. Włosi obawiają się również konfliktu nuklearnego. Sześciu na dziesięciu Włochów twierdzi, że jest dobrze poinformowanych, jeśli chodzi o bieżące wydarzenia, przyczyny wojny i jej rozwój, choć ponad połowa z nich uważa, że informacje głównego nurtu są zmanipulowane lub zniekształcone. W sondażu przeprowadzonym przez instytut badania opinii publicznej Ipsos tuż po wizycie włoskiego premiera Maria Draghiego w Waszyngtonie i spotkaniu z amerykańskim prezydentem Joem Bidenem 64% badanych jest przeciwko wojnie w Ukrainie i aż 65% uważa, że USA działają we własnym interesie, który ewidentnie szkodzi Europie i Włochom. Z badań tego samego instytutu wynika, że 46% respondentów jest przeciwnych wysyłaniu broni dla Ukrainy (41% jest za); 62% uważa, że konflikt należy rozwiązać poprzez negocjacje pokojowe; 56% jest zdania, że konflikt w Ukrainie to wojna zastępcza, poprzez którą Stany Zjednoczone realizują swoje globalne interesy, sprzeczne z europejskimi, i że Włochy są zbyt „spłaszczone na pozycji proatlantyckiej”, a powinny przyjąć wraz z innymi

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wojna w Ukrainie

Komu opłaca się wojna?

Wojnę Rosji z Ukrainą wygrywają amerykańskie koncerny zbrojeniowe Od 24 lutego, gdy okrążające Ukrainę siły rosyjskie zaatakowały naszego sąsiada, mija już 100 dni. A w debacie publicznej obok słowa „wojna” coraz rzadziej pojawiają się „tragedia”, „katastrofa” i „barbarzyństwo”. W sąsiedztwie potępień inwazji na Ukrainę częściej można zaś dostrzec sformułowania „szansa”, „okazja”, „impuls” albo „okno możliwości”. To coś więcej niż językowe przesunięcie. Gdy opiniotwórcze elity w Polsce i na Zachodzie coraz bardziej przyzwyczajają się do wizji długotrwałego konfliktu – choć nic przecież nie jest przesądzone – rośnie pokusa, by tragedię Ukrainy przedefiniować jako historyczny prezent dla jej europejskich sąsiadów, NATO i Waszyngtonu. Cynik powie, że znaleźliśmy się w momencie, w którym szybkie zakończenie konfliktu przestało się opłacać światowym potęgom. I że teraz, gdy na wojnie można zyskać, trzeba ją eskalować albo liczyć na jej dalsze trwanie. To brutalne postawienie sprawy. Ale nie trzeba być cynikiem, by zauważyć, że wiele procesów, które uruchomiła wojna – rozszerzenie NATO, „derusyfikacja energii”, izolacja Moskwy przez Zachód, rosnące ceny energii na światowych rynkach albo osłabienie pozycji Niemiec w Europie – w wielu miejscach i z bardzo różnych powodów może się podobać. Realista powie, że choć te wszystkie procesy już

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

„Zielono” i cyfrowo

Mniej znane oblicza wojny w Ukrainie Motocyklista z wyrzutnią przeciwpancerną w pojemniku na plecach przywołuje skojarzenia z filmami „Mad Max”, których akcja toczy się w postapokaliptycznym, pustynnym anturażu. W australijsko-amerykańskich produkcjach motocykl decyduje o być albo nie być resztek ludzkości, w zielonej Ukrainie również jest narzędziem w brutalnych pojedynkach na śmierć i życie. W wymyślonej rzeczywistości to głośna, paliwożerna maszyna, w tej prawdziwej – sunący bezszelestnie pojazd. W większej mierze ciekawostka niż typowy obrazek z ukraińskiego frontu, a zarazem zapowiedź procesu, przed którym stają wszystkie armie świata. O ropie mówi się, że to „krew wojny”, ale jej czas nieuchronnie dobiega końca. Zielone nie tylko kamuflażem wojsko nadal pozostaje pieśnią przyszłości, lecz wcale nie tak odległej. Elektryczny jednoślad Delfast już dziś potrafi zapewnić przeszło 300-kilometrowy zasięg. Daje przewagę zaskoczenia – bo nie słychać, gdy się zbliża – oraz możliwość szybkiej ewakuacji po wykonanym ataku. W Ukrainie sprawdza się w polowaniach na czołgi, do tego stopnia, że Rosjanie oferują swoim żołnierzom dodatkowe nagrody za schwytanie „madmaksów”. Jest w tym zresztą specyficzna symbolika – oto Rosję, żyjącą z kopalin i próbującą jak najdłużej zachować paliwowe status quo – kąsa chmara małych „elektryków”. Źle oszacowany potencjał O skuteczności Ukraińców decydują także inne

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Bałtyckie jezioro NATO

Moskwa musi zaakceptować skutki akcesu Szwecji i Finlandii do Sojuszu Północnoatlantyckiego Próba ograniczenia przez Moskwę wpływów NATO w Europie skończyła się tym, że Rosji przybędzie 1,3 tys. km granicy z Sojuszem. Ponieważ wraz z Finlandią do NATO wejdzie Szwecja, Bałtyk stanie się „natowskim jeziorem”. Oczywiście, kiedy tylko pojawiły się pierwsze doniesienia o planach Helsinek i Sztokholmu, Siergiej Ławrow i jego ekipa usiłowali zastraszać oba kraje. Tyle że dziś rosyjskie groźby są bardziej żałosne niż straszne, więc ani Szwedzi, ani Finowie się nie ulękli. Ci drudzy za to przypomnieli Rosjanom, jak skończyła się ich „wycieczka” na fińskie ziemie w 1939 r. Putin mówiący po tym wszystkim, że członkostwo Szwecji i Finlandii nie stanowi dla Rosji zagrożenia, dopełnił obrazu niemocy Moskwy. Sposób na Turka A może Putin nie musi grozić, może wystarczy mu turecki prezydent Recep Tayyp Erdoğan? Żeby wstąpić do NATO, potrzebna jest zgoda wszystkich członków Sojuszu, Turcja ma tymczasem za złe Szwecji i Finlandii, że dały schronienie kurdyjskim partyzantom. „Nie” Ankary jest przez nią wyraźnie artykułowane, stając się pożywką dla (pro)rosyjskiej propagandy. Czy słusznie? Nie, gdyż administracja Bidena nie zamierza siedzieć z założonymi rękami, a ma w tej grze najlepsze karty. Chodzi o przyszłość tureckich

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj Wywiady

Na dyplomację był czas po Majdanie

W miarę jak Ukraińcy żyli w niepodległości i wolności, stawali się coraz bardziej antyrosyjscy, aż wreszcie doszło do wojny Bronisław Łagowski – filozof, historyk idei, publicysta Jak taki realista i racjonalista jak pan postrzega wojnę w Ukrainie? Niektórym się wydawało, że już nigdy takich wojen pełnych mordów, gwałtów i grabieży nie będzie, a jednak znowu to przerabiamy. – Ta wojna jest nie tylko wielkim nieszczęściem, jak wszystkie wojny, ale jest też niesamowicie dziwna i niespodziewana. Wszyscy przyzwyczaili się do pokojowego rozwiązywania problemów, a tymczasem argumenty w postaci rakiet i bomb znowu okazały się pożądane. Zastanawiam się też, do jakiego myślenia skłania Polaków obecna wojna, bo widzę dużo lekkomyślności w podejściu do tego, co się dzieje. Na czym polega ta lekkomyślność? – Gdy wybuchła wojna, w kręgach opiniotwórczych i rządowych pojawiła się euforia, że zdarzyło się coś szalenie ciekawego i po naszej myśli. Nie było z czego się cieszyć, a tymczasem różne środowiska się cieszyły. Co pan ma na myśli? – Demonstracyjne zadowolenie z faktu, że potwierdziło się przekonanie większości, iż Rosja jest krajem agresywnym i imperialistycznym. Ci, którzy tak myśleli, poczuli się usatysfakcjonowani tym, że dobrze przewidywali. A w czym się to zadowolenie demonstrowało? – W wypowiedziach i śmiałym uczestnictwie w tym, co się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Niebezpieczeństwa wiktorii nad Rosją

Pojawia się bardzo niebezpieczna iluzja, że słabo walczący w Ukrainie rosyjski żołnierz będzie tak samo nieudolnie bił się o własną ojczyznę Zanim przystąpię do analizy obecnej sytuacji międzynarodowej, do analizy polityki w skali makro, chcę poczynić zasadnicze zastrzeżenie. Uważam rosyjską inwazję na Ukrainę za nielegalną z punktu widzenia prawa międzynarodowego, niemoralną, a przy tym stojącą w sprzeczności z roztropnością polityczną. Robię to zastrzeżenie, bo w dalszych rozważaniach zmuszony jestem zasadniczo pomijać moralne aspekty wojny, śmierć i zniszczenie, które ona niesie. Pomijać fakt, odnotowany przez największego historyka starożytności, Tukidydesa, że „wojna jest nauczycielką perwersji”. Ładunek emocjonalny zaburza jasność myślenia, które musi pozostać trzeźwe, jeśli ma mieć moc objaśniającą. Niektórym czytelnikom może to się wydać niestosowne. Nic na to nie poradzę, że – jak to ujął John Mearsheimer – „polityka międzynarodowa to paskudny biznes”. * Rosja przegrała wojnę z Ukrainą. Ściślej, przegrała ją ze Stanami Zjednoczonymi oraz ich sojusznikami z NATO walczącymi rękami Ukraińców. Taki jest stan rzeczy niezależnie od tego, jak zmagania wojenne ułożą się na wschodzie i południu Ukrainy. Patrząc z globalnej perspektywy politycznej, w której zasadniczą rolę odgrywa antagonizm amerykańsko-chiński, porażka władcy Kremla jest porażająca. Postanowił on uczynić

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Usprawiedliwiacze skandalu

Należało mu się. Trzeba rozumieć emocje Ukraińców. Tak najczęściej komentowany był przez polityków i powiązane z partiami media chamski atak na Siergieja Andriejewa, ambasadora Rosji, i delegację, która 9 maja chciała złożyć kwiaty na Cmentarzu Mauzoleum Żołnierzy Radzieckich w Warszawie. W miejscu, które oddaje hołd także Ukraińcom, którzy polegli w mundurach Armii Czerwonej. Wieńce składano tam od dziesiątków lat. Ale tym razem służby podległe ministrowi Kamińskiemu zrobiły wszystko, by doszło do międzynarodowego skandalu. Oblanie czerwoną farbą, plucie, szarpanie i popychanie ambasadora i delegacji przez grupę kobiet i mężczyzn przy całkowitej bierności policji jest złamaniem konwencji wiedeńskiej z 1961 r., która chroni dyplomatów na placówkach. Ambasador jest nietykalny. Ma immunitet. I to bez względu na to, jak krytycznie oceniamy wojnę w Ukrainie. Bardzo kompetentnie pisze o tym prof. Jan Widacki. W państwach demokratycznych prawo do protestów i demonstracji jest oczywiste. Nie słyszę jednak, by na miejsca happeningów i przemocy wybierano cmentarze. To, co się stało w Warszawie, jest poniżej norm cywilizowanego świata. Jako jedyny spośród ważniejszych polityków rozumie to minister Zbigniew Rau, który uznał tę napaść za „incydent ze wszech miar godny ubolewania”. To jednak odosobniony głos, bo reszta bredzi, że to ambasador, przychodząc na cmentarz, prowokował. Są tacy, którzy pytają, dlaczego nie było ochroniarzy z ambasady.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Prezent dla rosyjskiej propagandy

Zdjęcie oblanego czerwoną farbą ambasadora rosyjskiego usiłującego złożyć kwiaty pod pomnikiem na cmentarzu żołnierzy radzieckich w Warszawie jest chyba najlepszym prezentem, jaki mogliśmy dać rosyjskiej propagandzie. Pokazały je, z odpowiednim komentarzem, wszystkie rosyjskie media i wiele mediów światowych. Ukazano Polskę jako państwo nieszanujące prawa międzynarodowego lub kompletnie nieudolne, niezdolne do wykonania wynikających z niego zobowiązań. Państwo dziko antyrosyjskie. Co więcej, daliśmy Rosji pretekst do działania odwetowego. Piszę ten tekst 10 maja, nie wiem, czy zanim ukaże się on drukiem, któregoś z polskich cmentarzy w Rosji nie zbezczeszczą jacyś „nieznani sprawcy” albo nawet sprawcy znani z imienia i nazwiska, ale bardzo zdenerwowani i oburzeni potraktowaniem swojego ambasadora w Warszawie, zakłóceniem przebiegu ważnej dla nich uroczystości na cmentarzu poległych na polskich ziemiach czerwonoarmistów. W komentarzu do tych wydarzeń minister spraw wewnętrznych Rosji, cytując niemal swojego polskiego odpowiednika, powie wtedy, że „emocje sprawców zbezczeszczenia są po oburzających, obrażających uczucia Rosjan wydarzeniach w Warszawie zrozumiałe”. Nie będą zrozumiałe, tak jak nie są zrozumiałe, wbrew twierdzeniom ministra Kamińskiego, te okazane w Warszawie. Obojętne, jak bardzo nie lubimy rosyjskiego ambasadora (ale go przecież nie wydaliliśmy!), jak bardzo oburzeni jesteśmy na Rosję za jej agresję na Ukrainę, polskie władze

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wojna w Ukrainie

Straty bezpowrotne

Przez ostatnie ponad sto lat szanse rannego żołnierza na przeżycie tylko rosły. Rosjanie odwrócili ten trend Zimą 2015 r. w rejonie miasta Debalcewe trwały ciężkie walki, w których armia rosyjska i separatyści usiłowali zlikwidować wyłom w swoich pozycjach. Oddziały ukraińskie trzymały miasto przez kilka tygodni – wycofały się na początku lutego, gdy w debalcewskim worku skończyła się amunicja, a jedyna trasa wykorzystywana do zaopatrzenia i ewakuacji stała się drogą śmierci, którą nie sposób było prowadzić efektywnej komunikacji. Cokolwiek wjeżdżało na szosę wiodącą do Artiomowska, z miejsca stawało się celem dla wrogiej artylerii. Wiedziałem o tym aż za dobrze, więc z obawą oglądałem potencjalny „pojazd ostatniej szansy” – rozklekotany ambulans, przeznaczony do wywózki najciężej rannych. Stan techniczny karetki sprawiał, że bałbym się nią jechać w czasie pokoju, a co dopiero pędzić ostrzeliwaną drogą. Dobrych 30 km do najbliższego szpitala, powiatowej placówki w Selidowie. Przez lata relacjonowałem wojny w Iraku i Afganistanie, pracując głównie jako dziennikarz akredytowany przy polskim i amerykańskim wojsku. Gdybym został ranny, wywieziono by mnie na tyły zgodnie z procedurą przewidzianą dla żołnierzy. Trafiłbym do śmigłowca ewakuacji medycznej i niezwłocznie wylądował na stole operacyjnym. System Medevac zaprojektowano tak – poprzez odpowiednie rozlokowanie śmigłowców

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.