Tag "dzikie zwierzęta"
Panda podbija świat
W Chinach panda wielka wspiera lokalny rozwój ekonomiczny
Ochrona pandy wielkiej w XXI w.
Podczas trzeciego narodowego liczenia pand wielkich w latach 1998-2001 wielkość populacji oszacowano na 1596 dzikich osobników. Jednak jeszcze w połowie lat 90. XX w. biolodzy zajmujący się ochroną przyrody marnie oceniali szanse pandy wielkiej na przetrwanie. Tego typu pesymistyczny nastrój przekazał m.in. George Schaller na łamach znanej książki „The Last Panda” (Ostatnia Panda) z 1994 r. Do 1988 r. największym zagrożeniem dla pand wielkich było niszczenie siedlisk i kłusownictwo, jednak to drugie nie jest już właściwie w ogóle praktykowane, głównie dzięki Ustawie o ochronie dzikich zwierząt z 1988 r. Od połowy lat 90. zaczęliśmy za to notować znaczący wzrost naszej wiedzy na temat biologii i ekologii pandy wielkiej, co daje powody do optymizmu. Optymizm ten utrzymuje się także na początku XXI w. I tak np. w 2010 r. rezerwaty przyrody obejmowały ponad 70% siedlisk odpowiednich dla pand. W przypadku ochrony pandy wielkiej bardzo dobrze sprawdziło się zaangażowanie miejscowej ludności, która monitoruje siedlisko zwierzęcia i dostaje za to wynagrodzenie.
Powierzchnia siedlisk odpowiednich dla pandy wzrosła od 1,39 do 2,58 mln ha w latach 1980-2013, głównie dzięki wysiłkom zmierzającym do ochrony przyrody. Obecnie w Chinach znajduje się 67 rezerwatów pand, w których żyje 1246 osobników (68% z całej populacji pand szacowanej na 1864 osobników). Mimo wszystko w 2013 r. w obrębie zasięgu pand znajdowało się 319 hydroelektrowni, 1339 km dróg, 269 km linii wysokiego napięcia, 984 dzielnice mieszkaniowe i 479 kopalń. Wszystkie tego typu rozbudowy prowadzą do wzrostu fragmentacji siedliska, co stanowi jedno z głównych zagrożeń dla dzikich populacji. Kolejnym jest rozwój turystyki.
Jednak obecnie na terenach zajmowanych przez pandy wielkie najpoważniejszym zagrożeniem jest wypas zwierząt gospodarskich, wprowadzany także przez niektóre programy rządowe. Prowadzi on do spadku jakości siedlisk pandy, a także wypierania samych pand wielkich, co może stać za niedawno zaobserwowanym trendem przenoszenia się tych niedźwiedzi na wyżej położone obszary. Wynika to poniekąd z niezaspokojonych potrzeb miejscowych społeczności, związanych m.in. z niewystarczającą ekokompensacją. Co więcej, niektóre niedawne decyzje chińskiego rządu, np. reforma systemu praw do lasów kolektywnych (…) z 2008 r., poluzowały nieco przepisy odnoszące się do pozyskiwania zasobów z obszarów chronionych, a także wypasu zwierząt gospodarskich na tychże obszarach, co może stanowić dla miejscowej ludności kolejną zachętę do kontynuowania tego typu działalności.
W przyszłości na stan pand wielkich wpłynąć mogą również zmiany klimatyczne, gdyż szacuje się, że w ich następstwie zniknie 6 z 16 gatunków bambusów spotykanych na obszarze siedlisk pand wielkich. Mogą one doprowadzić do 50% spadku powierzchni tychże siedlisk, przez co dolna granica wysokości bezwzględnych, na których występują pandy wielkie, wzrośnie nawet o 500 m.
W 2014 r. przeprowadzono ostatnie dotychczas badania liczebności dzikiej populacji pandy, które po raz kolejny zakrojone były na szeroką skalę (Chiny zainwestowały ponad 60 tys. osobodni w celu przebadania ponad 4 mln ha) i przyczyniły się do polepszenia ochrony zwierzęcia. Wykazały one, że populacja dzikich pand wielkich wynosi 1864 osobniki. Badanie to pokazało, że w porównaniu z poprzednim liczeniem wzrost populacji dzikich osobników wyniósł 17%, a powiększenie się ich siedlisk – 14%.
Obecnie pandy żyją w 33 subpopulacjach, z czego 18 ma mniej niż 10 osobników. Największa z tych 33 obejmuje za to 400 osobników. Ogólny wzrost w rozmiarach populacji pand dostarcza również powiewu optymizmu, jeśli porównać go z sytuacją dzikiej przyrody na świecie. Szacuje się, że w latach 1970-2014 doszło do 60% spadku ogólnych
Król podziemia
Borsuki kryją się w swoich podziemnych schronieniach przez trzy czwarte życia
Nory to nieodłączny element życia borsuków. Zwierzęta te są z nimi jednoznacznie kojarzone. Wiele gatunków wykorzystuje nory jako miejsce rozrodu, a czasem jako schronienie, ale dla borsuków mają one szczególne znaczenie – te drapieżniki spędzają w nich większość życia. W czasie surowych zim mogą nie wychodzić z nory nawet przez cztery miesiące, a w pozostałym okresie większość, bo dwie trzecie doby, również spędzają pod ziemią. Oznacza to, że borsuki kryją się w swoich podziemnych schronieniach przez trzy czwarte życia. Są więc raczej podziemnymi niż naziemnymi stworzeniami.
Nora to miejsce, wokół którego kręci się prawie całe życie tych skrytych zwierząt. Stanowi schronienie w ciągu dnia i w czasie snu zimowego. Tam na świat przychodzą borsuczęta. Wreszcie to w norach często kończy się życie borsuków. Nory to schronienia, ale okazuje się, że mogą też odgrywać rolę znaczników terytorium i sygnalizować potencjalnym intruzom, że ta nora i obszar wokół są już zajęte. To dlatego w swoich badaniach tak dużo uwagi poświęciłem związkom borsuków z norami.
Na terytoriach rodzinnych borsuki mogą mieć od kilku do 20 nor i kryjówek, ale zazwyczaj tylko jedna, zwana norą główną, służy jako miejsce rozrodu, snu zimowego oraz główna dzienna kryjówka. Inne nory są najczęściej znacznie mniej rozbudowane. Zdarza się, że mają jedno wejście, korytarz i komorę i są użytkowane sezonowo albo wręcz sporadycznie. Zdarza się również, że borsuki adaptują na swoje potrzeby nory lisie – powiększają je i rozbudowują. Nory główne to natomiast rozległe konstrukcje z wieloma, nawet kilkunastoma wejściami, licznymi komorami gniazdowymi i dziesiątkami, jeśli nie setkami metrów podziemnych korytarzy.
Borsuki w Puszczy Białowieskiej spędzają w norach średnio trzy czwarte dni w roku, choć samce i samice mają trochę inną strategię użytkowania nory głównej i innych kryjówek w obrębie terytoriów. Te pierwsze spędzają w norze głównej mniej czasu niż samice. Inne nory są odwiedzane przez samce od marca do października, samice odpoczywają natomiast w innych norach od czerwca do listopada, co jest związane z opieką nad potomstwem, które zaczyna podążać za matką dopiero pod koniec czerwca. Wcześniej każdego ranka samica powraca do młodych, by spędzić z nimi dzień. Osobniki z tej samej rodziny odpoczywają razem w jednej norze 44% dni od marca do listopada.
Dzięki obrożom założonym białowieskim borsukom mogliśmy je namierzać w podziemnych korytarzach. Zwierzęta te użytkowały nawet 40 podziemnych komór rozmieszczonych na powierzchni do 300 m kw. Pokazuje to, jak skomplikowaną podziemną konstrukcją jest borsucza nora. I od razu nasuwa się pytanie: po co borsukom tak rozbudowane schronienia? Częściowe wyjaśnienie może przynieść sezonowa zmienność jej użytkowania.
W Puszczy Białowieskiej największą powierzchnię nory borsuki wykorzystywały latem. Zimą zajmowały natomiast niewielką jej część – korzystały z dwóch do trzech komór. Przygotowanie nory na zimę to nie lada wysiłek. Jesienią borsuki ściągają do podziemnych komór suche liście, trawę i mech, by przygotować swoją siedzibę na nadchodzący chłód i okres snu zimowego, kiedy przez długie tygodnie właściwie się nie poruszają. Okazuje się, że borsuki na zimę przygotowują
Fragmenty książki Rafała Kowalczyka i Pawła Średzińskiego Borsuk. Władca ciemności. Biografia Nieautoryzowana, Paśny Buriat, Suwałki 2025
Zwierzogród
Żadne zwierzę nie jest tubylcem w mieście, wszystkie gatunki to imigranci szukający szczęścia w nowym ekosystemie
Gorącego, pogodnego wieczoru w sierpniu 2020 r., kiedy zachodziło słońce, wyjeżdżałem rowerem z centrum Berlina, żeby popływać w Teufelssee – „jeziorze diabła” – w Grunewaldzie. Miło zażyć kąpieli w dzikim jeziorze w środku miasta, w otoczeniu drzew i sapiących dzików. Wówczas tego nie wiedziałem, ale jedna z loch, przezywana Elsą, tego samego dnia zdobyła międzynarodową sławę: w towarzystwie warchlaków ukradła kąpiącemu się jegomościowi torbę z laptopem i uciekła z nią. Zdjęcia nagiego pulchnego mężczyzny rozpaczliwie goniącego złodziejkę po plaży szybko stało się wiralem, podczas kiedy ja pływałem w ciemniejących wodach.
W ostatnich latach berlińskie dziki zajmowały duże części miasta, a wśród ludzi zachowywały się coraz odważniej. Stanowią część procesu niewiarygodnego przypływu zwierząt do miast, trwającego od kilku lat. Koale czują się w Brisbane jak u siebie, a żałobnice eukaliptusowe – gatunek zagrożony wyginięciem – rozgościły się w Perth. W tym samym czasie sokoły wędrowne zostały zurbanizowane, liczebność pszczół w miastach znacznie wzrosła, wilki zaczęły kręcić się po przedmieściach Europy Środkowej, a największe skupisko mulaków w Minnesocie zamieszkało w aglomeracji Twin Cities. Marmozety lwie przybywają do brazylijskich miast. Wydry, korzystające z czystszych wód oraz ponownej naturalizacji miejskich działów wodnych, na początku XXI w. były widziane w Singapurze, Chicago i w ponad 100 angielskich miastach i miasteczkach. Nawet lamparty plamiste – skryte i traktujące ludzi z ostrożnością – przeniknęły do Mumbaju i przemykają nocami po mieście, przeważnie niezauważone. Kojoty przejęły miejski styl życia, odkąd w latach 90. XX w. zaczęły eksplorować amerykańskie miasta. Obecnie bardzo licznie egzystują obok innych niedawnych migrantów do miasta, takich jak szopy pracze i skunksy. Stanowią forpocztę najeźdźczej armii dzikiej przyrody, która ze wszelkim prawdopodobieństwem wkrótce obejmie też wilki, pumy i niedźwiedzie.
Sokół wędrowny, przyglądający się miastu z punktu obserwacyjnego na wieżowcu, wcale nie dostrzega zagrożonego środowiska. Krajobraz widziany oczami tego ptaka przypomina urwiska i kaniony jego naturalnych terenów łowczych – ale jeszcze lepsze od prawdziwych, ponieważ dobrze zaopatrzone w zdobycz. Para sokołów wędrownych przeniosła się do Nowego Jorku w 1983 r. i po 40 latach miasto może się poszczycić największym zagęszczeniem osobników tego gatunku na świecie. W ostatnich latach ptaki te zamieszkały też w Kapsztadzie, Berlinie, Nowym Delhi, Londynie i dziesiątkach innych dużych miast.
Globalny boom na drapacze chmur, który miał miejsce na początku XXI w., był błogosławieństwem dla sokołów wędrownych, ponieważ wielokrotnie zwiększył liczbę urwisk. Wysokie budynki preferowane przez zglobalizowany kapitalizm są idealne do tego, by dać z nich nura. Osobniki w Nowym Jorku wykorzystują tunele aerodynamiczne między wieżowcami, aby zagnać stada gołębi w stronę morza, gdzie mogą je złapać. Tymczasem większa liczba gołębi w Nowym Delhi przyciągnęła pod koniec drugiej dekady XXI w. sokoły wędrowne, puchacze indyjskie, krogulce małe, pustułki i orły południowe, które chciały spróbować szczęścia w dużym mieście. Panowanie sokołów wędrownych zapewne jest dowodem na zdrowie miasta. Ten gatunek to szczytowy drapieżnik w łańcuchu pokarmowym, uzależniony od drobnoustrojów, owadów, małych ssaków i ptaków. Żyje wśród nas, dlatego że ośrodki miejskie są najbardziej bioróżnorodne w całej swojej historii.
Żadne zwierzę nie jest tubylcem w mieście. Wszystkie gatunki miejskie – tak jak my, sokoły wędrowne, a nawet szczury – są imigrantami szukającymi szczęścia w nowym ekosystemie. Dzikie zwierzęta, które uczą się, jak żyć w metropolii, przechodzą synurbizację. Sokół wędrowny jest symbolem tego procesu, ponieważ ponownie odkrywa obfity krajobraz w ludzkiej metropolii. Zurbanizowane zwierzęta muszą być elastyczne – czyli umieć dopasować swoje zachowania do oszałamiającego nowego środowiska oraz, co kluczowe, do bliskości ludzi. Szczury, karaluchy, gołębie i małpy robią to od tysięcy lat. Obecnie do tego grona dołącza nadzwyczajna gama zwierząt. Przechodzą one, podobnie jak ich poprzednicy, szybką adaptację.
Miasta przeżywają istotną zmianę, gdy adaptują się do wyjątkowej sytuacji klimatycznej i odpowiadają na naszą potrzebę obcowania z przyrodą. Dzięki temu stały się dobrymi środowiskami dla licznych gatunków, ponieważ można tu znaleźć coraz bardziej zarośnięte parki, coraz więcej koron drzew i coraz dziksze mokradła oraz rzeki. Sytuacja zmienia się też poza granicami metropolii.
Miejska ekspansja, intensyfikacja rolnictwa, deforestacja, fale upałów, susze i pożary zmuszają wiele gatunków do szukania schronienia w miastach i przystosowania się do nowego otoczenia. Co możemy zrobić, żeby centra stały się gościnne dla stworzeń uciekających przed zgubnymi skutkami naszych działań? Jaki los czeka te gatunki? Współistnienie zwierząt i ludzi nigdy nie było pozbawione trudności.
Wróćmy do Elsy i dzików w Berlinie. Dzikie zwierzęta – podobnie jak chciwa Elsa – szybko przestały być ciekawostką, a zaczęły przeszkadzać ludziom, dlatego że przewracają śmietniki i ryją w ogródkach, parkach i na cmentarzach. Miasto musi dokonywać odstrzału 2 tys. okazów rocznie.
Po tym, jak podczas lockdownu w 2020 r. wydry zrobiły nalot na staw w Singapurze i urządziły sobie ucztę z drogich ryb hodowlanych, odezwały się głosy nawołujące do trzebieży. Singapurczycy jednak zażarcie bronili zwierząt – premier opublikował tweet z poparciem dla wodnych futrzaków.
The Twin Cities, czyli obszar metropolitalny Saint Paul-Minneapolis, płaci eksterminatorom 250 dol. za zlikwidowanie jelenia i 700 dol. za wstrzyknięcie sarnie środków antykoncepcyjnych. Peryferia miasta są dobrym środowiskiem dla jeleni (i dzików), dlatego ich liczba gwałtownie rośnie, choć oznacza to sporo problemów, w tym boreliozę. Ogródki na tyłach podmiejskich domów stały się zapleczem terenów łowieckich, służą legalnej i wspieranej kontroli populacji. Coraz częściej słychać skargi na miejskie borsuki w Wielkiej Brytanii – coraz liczniejszą obecność nieuchwytnych gatunków zauważają także mieszkańcy miasta Sherlocka Holmesa.
Musiało minąć nieco ponad 100 lat, żebyśmy przestali patrzeć na miasto jak na miejsce jałowe i zdegradowane, a zaczęli skarżyć się na nadmierną obfitość dzikiej przyrody. Bez względu na to, czy zwierzęta kochamy, czy je nienawidzimy, czy się ich boimy, będziemy musieli przywyknąć do współżycia z rosnącymi populacjami dzikich gatunków. (…)
Osobniki tego gatunku robią niezłe widowisko, gdy lecą nad miastem w zbitych chmarach na tle zapadającego zmierzchu. Rudawka szarogłowa to australijski zwierz z rzędu nietoperzy. Ma skrzydła o rozpiętości ponad metr, pomarańczowy futrzany kołnierz i świdrujące, ciemne oczy osadzone w szarym pyszczku. Za dnia ten ogromny ssak śpi głową w dół, obejmując swoje ciało gigantycznymi skrzydłami. Nocą lata w poszukiwaniu nektaru z kwiatów eukaliptusa, owoców z lasu deszczowego i 100 gatunków rodzimych roślin. To najważniejszy lokalny gatunek, odgrywający zasadniczą rolę w ekosystemie południowo-wschodniej Australii. Kiedy szuka pożywienia
Fragmenty książki Bena Wilsona Miasto i dżungla. Jak natura wrosła w cywilizację, przeł. Monika Skowron, Znak Horyzont, Kraków 2025
Jak salamandra z podkowcem
Polskie góry to nie tylko Zakopane, no i niestety Zakopane to nie tylko góry. Jeżeli jednak macie zdrowe kolana i zdecydowanie za dużo czasu, to w górach znajdziecie zwierzęta, o które trudno w innych częściach kraju. Na przykład niedźwiedzie, świstaki, a nawet salamandry plamiste. Z drugiej strony można tam też spotkać górali – sam nie wiem, co gorsze. Od wszystkich stworzeń, również górskich, powinniśmy podczas obserwacji zachować odległość przynajmniej 100 m. Wiadomo, od niedźwiedzi nawet więcej, a od salamandry jednak mniej, bo nic człowiek nie zobaczy. (…)
Jeżeli w górach – czy gdziekolwiek indziej – spotkamy zwierzaka, np. jelenia, a nawet niedźwiedzia, to oczywiście nie wolno do niego podchodzić. Jeżeli zwierzak podejdzie do nas, trzeba powoli się wycofać. Nie powinniśmy krzyczeć, ale można zacząć mówić spokojnie, żeby stwór zakumał, z kim ma do czynienia. Jeżeli do nas podszedł, to zrobił to z jednego z dwóch powodów. Albo nie wie, że jesteśmy ludźmi, i trzeba mu to uświadomić, albo wie – i to jest ta gorsza ewentualność. W takim wypadku ktoś wcześniej musiał go przyzwyczaić do ludzkiej obecności. (…)
Kozica Bachleda-Curuś
kozica tatrzańska
Kozica to najbardziej znany symbol Tatr, zaraz po korkach na Zakopiance, kiblach po 10 zł i pobudkach na kacu w schronisku pośrodku niczego. To żywa legenda i niewyczerpane źródło inspiracji dla pokoleń tamtejszych geografów. Kozi Wierch, Kozia Dolina, Kozi Grzbiet. Może gdybyście nie mieszkali w koziej dupie, to mielibyście trochę więcej wyobraźni. (…)
Kozice mimo niesprzyjających wzorców środowiskowych (to znowu o was, górale) są całkiem towarzyskie. Żyją w grupach rodzinnych po 5-15 osobników. Ktoś uznał, że dobrą nazwą dla tych kozich spędów będzie słowo „kierdele”. (…) Kozice mają rogi. I to wszystkie – zarówno żeńskie, jak i męskie. Rogi kozicy nazywa się hakami, bo są hakowato odgięte do tyłu. Ten odświeżający powiew rozsądku etymologicznego od razu sprawia, że człowiek staje się podejrzliwy. Na szczęście i górale, i kozice to solidne firmy i zawsze możemy liczyć na jakąś krzywą akcję w ich wykonaniu. Na przykład na to, że te rogate zarazy prawie zostały wytępione, bo góralskim myśliwym, czyli polowacom (serio?), bardzo przypadł do gustu zlepek niestrawionego jedzenia, wylizanych włosów i czystego zła, który powstaje w żołądku kozicy. Mowa o bezoarze, rzekomym kamieniu jelitowym, który mieszkańcy gór w swojej mądrości uznali za lek na całe zło. (…)
Owca z Erasmusa
muflon śródziemnomorski
Muflon to taka dzika owca z Korsyki. To znaczy – technicznie rzecz biorąc – jest odmianą owcy domowej, którą wcześniej ściągnięto na tę wyspę z Azji (istnieje również teoria, że muflon jest reliktem dawnego większego obszaru występowania dzikiej owcy w Europie). U nas w każdym razie hasa sobie na wolności. Skoro sobie hasa, to zgadnijcie, kto się nim interesuje? Tak jest, myśliwi, którzy od października do lutego walą do muflonów jak do kaczek. Z jednej strony muflony, sprowadzone do Polski, niszczą runo leśne i mogą naruszać rumowiska skalne, co z kolei szkodzi różnym górskim chabaziom. Z drugiej można było o tym pomyśleć, zanim ściągnęliśmy je sobie na habitat, i to w celach łowieckich.
Poza Polską różne muflony żyją np. na Hawajach i Wyspach Kanaryjskich. (…) Muflony najchętniej siedzą na niskich terenach górskich, takich do 2000 m nad poziomem morza, i żrą tam rośliny zielone, owoce, żołędzie i bukiew. Typowa dieta góralska, zanim wynaleziono płatne parkingi w Zakopanem. Zwykle muflony trzymają się w grupach zwanych kierdelami. Wyjątkiem są stare tryki, które często żyją samotnie oraz w milczeniu. Nie dotyczy to owiec, które beczą, a najstarsza z nich przewodzi stadu.
Statystyczny muflon osiąga ok. 90 cm długości i waży do 40 kg. Ma też fikuśnie pozawijane rogi. Gdyby je rozprostować, to dostalibyśmy nawet 80 cm rogu i bardzo wkurzonego muflona. (…)
Niedźwiedź brutalny
niedźwiedź brunatny
Dzieci lubią misie, misie lubią dzieci, ale do zwyczajów żywieniowych niedźwiedzi brunatnych wrócimy za chwilę. Jeżeli chodzi o misiowe potomstwo, to występuje ono najczęściej w liczbie sztuk dwie. Zanim jednak dojdzie do porodu, który najczęściej ma miejsce w lutym, niedźwiedzica przez ok. 6-9 miesięcy nosi maluchy pod sercem, tuż obok na wpół przetrawionego turysty. Jeżeli cofniemy się jeszcze odrobinę, to popełnimy grube faux pas, bo władujemy się misiom w środek okresu godowego, który trwa od 10 do 30 dni i obejmuje niedźwiedzenie się z tak dużą liczbą partnerów, jak to tylko możliwe. I tak to właśnie jest w tym Ciechocinku.
Maluchy po urodzeniu ważą jedynie pół kilo, czyli tyle, ile przeciętny kebab na cienkim, i mniej więcej tak samo trzymają temperaturę, więc mama musi je przez jakiś czas ogrzewać całą wielką niedźwiedzicą. Po sześciu miesiącach nie taki mały miś waży już nawet 30 kg, ale nie myśli o odejściu od maminej piersi. Będzie ją eksploatował jeszcze przez kolejne dwa lata, zanim przerzuci się na jagódki oraz turystów. No dobrze, niedźwiedzie brunatne tak naprawdę rzadko jedzą turystów, i całe szczęście, bo antybiotyki i inne kancerogeny w naszych organizmach ubranych w trekkingowe ciuchy mogłyby im poważnie zaszkodzić. Misie w Polsce jedzą przede wszystkim korzonki, jagody i mięso
Fragmenty książki Marka Maruszczaka Głupie zwierzęta Polski i jak je znaleźć, Znak Koncept, Kraków 2025
Tamtego roku zima znów była zimą
Wieś nie jest idealna, a raj na ziemi nie istnieje. Nie ma tu też żadnej magii. Jest zwyczajne życie
Nastał najbardziej ponury moment w roku. Zmierzch zapadał już około trzeciej po południu. Kiedy kończyłam pracę, było już zupełnie ciemno. Psa wyprowadzałam na drogę tylko do miejsca, do którego docierało wątłe światło trzech latarni stojących przy szosie wiodącej ze wsi do wsi. Poza kręgiem ich światła ciemność gęsta i zupełnie nieprzenikniona, chociaż przez śnieg raczej szara niż czarna, sprawiała, że nawet pies, który może zastąpić patrzenie węszeniem i słuchaniem, nie miał odwagi, by tę granicę światła i ciemności przekroczyć. Ciągnął do domu, jakby wyczuwał, że w tej welurowej szarości czai się coś niebezpiecznego. Wolałam zaufać jego instynktowi. Chowaliśmy się szybko w cieple, chronieni bezpiecznymi ścianami. Tymczasem na zewnątrz też toczyło się życie.
Obfity śnieg i mrozy to ciężki czas dla naszych sąsiadów. Ale to też moment, w którym te dwa światy bardzo się do siebie zbliżają. Codzienne karmienie przywiązuje ptaki do miejsca i zachęca do regularnych odwiedzin w naszym sadzie. W krótkim czasie doczekaliśmy się wiernego skrzydlatego stadka korzystającego z obfitej stołówki. Na orzechy przylatują dzięcioły i sójki. Kalinę i berberys podjadają kwiczoły. Do karmników sypiemy ziarno, którym zajadają się mazurki, zięby, jery, dzwońce, grubodzioby i cała masa innych skrzydlatych stworków, które z kolei stają się pożywieniem dla drapoli. Na sikorki wpada do nas para krogulców. Pod ręką zawsze trzymam lornetkę, żebym mogła przyjrzeć się z bliska np. takiej scenie: Stanisława siedzi pod świerkiem i oskubuje. Niestety nie widzę, co złapała. Jest za daleko, schowana pod świerkiem, a zapada już zmrok. Widoczność słabnie, zacierają się kontrasty. Ale najpewniej pożera mazurka albo sikorę.
Sypaliśmy słonecznik i kukurydzę, a ptaków przylatywało coraz więcej. I nagle poszczególne ptaszydła postanowiły mi się przedstawić. Myszołów, bujający się jak sierota na gałęzi zbyt wiotkiej jak na jego ciężar, okazał się Zbyniem. Dzięcioł – Janem, krogulec – Stanisławą. Oczywiście mogłam się mylić, może była Stanisławem, ale nie miałam porównania, bo wspólnie zajrzeli do nas chyba tylko raz. A i tak wiadomo, że nie usiądą spokojnie jedno koło drugiego, żeby dać się zmierzyć. Strasznie ruchliwe są te krogulce. Wpadają do sadu nagle, nie wiadomo skąd, i nurkują w żywopłot. Gęste gałęzie nie stanowią dla nich żadnego problemu. Śmigają tak, że wzrok nie nadąża z uchwyceniem ich błyskawicznych ruchów.
Pewnego dnia pod wieczór mokry i ciężki śnieg przykrył błocko, w które zdążył się właśnie zamienić śnieg sprzed kilku dni. Zrobiło się ładniej, jaśniej, ale ptakom jeszcze ciężej. Nie nadążaliśmy z sypaniem
Fragmenty książki Doroty Filipiak Bug z tobą. Historie o życiu i śmierci na wsi podbużańskiego Podlasia, Paśny Buriat, Suwałki 2024
Dziewczyna z krukiem
Przytłaczająca większość dzikich pacjentów jest tu z winy człowieka.
Drobna kobieta z warkoczem wsiada do auta z naklejką „Raven on board”. Na specjalnym drążku, pośród zabezpieczeń na fotelach, „kruk na pokładzie” – Echo. Jeśli jest w dobrym humorze, woła: „Co masz? Pokaż! Echo, super Echo!”. Innym razem rozrabia, dziobie, spada z kijka, brudzi. – Marzyłam o kruku, ale nie wyobrażałam sobie zniewolenia któregoś ze swoich pacjentów. To, co dzikie, ma wrócić na wolność. Echo jest krukiem hodowlanym, kupiłam go ponad dwa lata temu – mówi Marta Węgrzyn, techniczka weterynarii. Kruk jest monogamiczny, wybiera sobie jednego partnera. Echo ma Martę. Wracają z codziennego porannego spaceru, to ich wspólne dwie godziny w lasach, na łąkach.
Aktualnie Marta ma pod opieką około setki zwierząt.
Jeże w garażu.
Nie chciała studiować weterynarii, wolała od razu zaangażować się w pomoc zwierzętom, dlatego stworzyła kilka lat temu Opolskie Centrum Leczenia i Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Avi. Drobne, wytatuowane ręce pokrywa siateczka blizn różnych rozmiarów – po pazurach, zębach, dziobach. – Jak pracowałam w lecznicy, to zwierzęta mnie nie lubiły – uśmiecha się.
Avi, własną fundację i ośrodek, zbudowała od zera. Nie od razu udało się przekonać innych do pomysłu ratowania dzikich zwierząt. Pierwszym wsparciem był tata, który niestrudzenie pomaga jej od początku. – „Dzikie” pochłonęły mnie całkowicie. Robię to od 12 lat – przyznaje Marta. – Dzięki pomocy nadleśniczego Marka Cholewy i Nadleśnictwa Opole udało się stworzyć bezpieczne miejsce na tych terenach, a dzięki Generalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach napłynęły darowizny. Wsparł nas też urząd marszałkowski z Opola, stale pomagają ludzie prywatni. Mamy pieniądze na leczenie, wyżywienie, po raz pierwszy czujemy się bezpiecznie. Nadleśnictwa, Zespół Opolskich Parków Krajobrazowych i wolontariusze widzą w tym sens – podkreśla.
Polemizuje z tymi, którzy nie uznają ratowania rannych dzikich zwierząt. – Zaczęłam kiedyś liczyć. Selekcja naturalna, choroby, grzyby, bójki… I czynniki sztuczne, związane z ludźmi, czyli samochody, powierzchnie szklane, których nie widzą ptaki, linie energetyczne, trucie, koty, psy, nieumyślne zabieranie dzikich zwierząt – 90% moich pacjentów jest tu z winy człowieka. Tłumaczę to w szkołach uczniom i uczennicom, w nich nadzieja. Liczę na to, że jak dziecko opowie o tym rodzicom, to będą wiedzieli, czego nie robić z małą sarenką, zajączkiem. Dzisiaj miałam zgłoszenie od pani, która znalazła takiego u siebie. On ma być sam, właśnie na tym polega genialna opieka, że mama zostawia to młode, zajmuje się nim, ale nie przywołuje do niego zapachem drapieżników, bo ono jest bezbronne, sama też nie jest superbohaterką – wyjaśnia Marta.
Zwykle nie wiemy, jak prawidłowo reagować na dzikie zwierzęta, np. kobieta przeniosła z garażu na zewnątrz gniazdo z jeżycą i różowymi jeszcze oseskami, po kilku dniach zgłosiła, że samicy nie ma, a maluchy są niedogrzewane. – Tacy pacjenci przyjadą, żeby umrzeć. Wśród nich są też ofiary zwierząt domowych. Ich śmiertelność w wyniku zaatakowania przez kota domowego jest ogromna. Wystarczy, że taki kot przekaże ślinę i swoje bakterie przez zadrapanie, dochodzi do sepsy i koniec – mówi ze smutkiem Węgrzyn.
Nie jest w stanie zająć się wszystkimi zwierzętami. Weryfikuje zgłoszenia, bo miałaby dziennie ze 40 przyjęć podlotów, sarenek, zajączków. Dwie doby by nie starczyły, żeby jeździć do każdego zwierzaka, dlatego opowiada o sieci współpracowników, w tym o lekarce weterynarii Karolinie Pason i załodze przychodni w Opolu: – Odbiera pacjenta i wypisuje mu kartę leczenia, a ja przejmuję go już po badaniach, to ogromne wsparcie. Pomaga też techniczka weterynarii Sara Tarnawska, w Głubczycach małżeństwo Ewelina z Krzysztofem, w Nysie Damian i Siwy, a w Krapkowicach Patrycja Krawiec. Regularnie odławiają i dowożą zwierzęta ze swoich terenów prosto do Avi.
Eksplozja energii, wybuch agresji
Rykowisko to ciągły ruch zwierząt, a także moment, który pozwala określić stan liczebny jeleni.
Co roku na rykowisku jestem świadkiem byczych sporów. To najbardziej emocjonujący moment widowiska. Samce, podniecone obecnością konkurentów, krążą po lasach i polach. Poszukują samotnych chmar czy choćby pojedynczych łań – a o te ostatnie nie jest w tym czasie łatwo. Gdy jednak uda się im nawiązać znajomość z samicą, strzegą wybranki za cenę zdrowia, a nawet życia. Obecność innego byka w pobliżu rozpala nerwy i wznieca gniew włodarza stada.
Niemal każdego roku podczas rykowiska są znajdywane byki zrogowane w walce. Zrogowane, czyli zabite podczas pojedynków. W szczycie rykowiska chuć i rozdrażnienie dorosłych samców są tak wielkie, że równi sobie rywale nierzadko ścierają się w bitwach, okaleczając się wzajemnie. Bywa, że rany są śmiertelne. W Puszczy Augustowskiej znajdowano dorodne byki z kompletnie zmiażdżonymi bokami, połamanymi żebrami czy czaszkami przebitymi przez poroża przeciwników. Giną głównie dojrzałe zwierzęta. Starcia młodych byków to ledwie drobne potyczki. Młodzieńcy trykają się łepetynami dla treningu i zabawy. Pojedynki dorosłych samców to zaś prawdziwe wojny, których rozstrzygnięcia bywają zabójcze – czasem dla obu walczących. Znaleziono np. dwa martwe byki splecione ze sobą wieńcami.
Zdarza się też, że jelenie podczas walki nawijają na wieńce rozmaite śmieci, najczęściej porzucone przez ludzi druty lub polne pastuchy. Byki, walcząc, zaczepiają takie druciane sidła o swój oręż, oplątują się nimi wzajemnie i łączą ze sobą – aż do śmierci. Unieruchomione w ten sposób jelenie konają w powolnych męczarniach. Gasną z wysiłku, wyczerpania i głodu. Czasem leśnicy i myśliwi odnajdywali w Puszczy Augustowskiej nieszczęsne zwierzęta i oswobadzali je z tej pułapki. Bywało, że na wpół żywy byk wlókł truchło padłego przeciwnika aż do momentu, gdy odnaleźli go ludzie. Wówczas rozłączano wieńce i ratowano choć jednego nieszczęśnika od niechybnej śmierci.
Człowiek także może być przyczyną śmiertelnych wypadków jeleni, choć trzeba przyznać, że nad Wigrami kolizje samochodów z tymi zwierzętami należą do wyjątków. Dużo częściej przytrafiają się sarnom, dzikom i łosiom. Śmiertelnym zagrożeniem mogą być natomiast leśne ogrodzenia. W lasach wokół Wigier i w okolicznych nadleśnictwach były znajdowane byki zaplątane porożami w siatki wokół upraw i młodników. Zwykle trafiano na wiszące resztki truchła objedzone z wnętrzności i mięśni przez czworonożne drapieżniki. Trudno dociec, dlaczego zwierzęta wpadają w te zabójcze pułapki. Raczej nie chodzi tu o przypadkowe zawadzenie orężem o płot. (…) Bliższe prawdy może być przypuszczenie wskazujące na celowe wpędzenie ofiary w ten potrzask przez wilki. Te drapieżniki potrafią wykorzystywać naturalne i sztuczne przeszkody do złowienia ofiary. (…)
Czasem przyczyny śmierci jeleni bywają zagadkowe. W lipcu 2009 r. na leśnej drodze pomiędzy Czerwonym Krzyżem a Tobołowem został znaleziony dorodny czternastak, czyli byk, który na każdym porożu miał po siedem odnóg. Martwy zwierz leżał na głównej drodze, zagradzając przejazd. Wstępne oględziny nie wykazały przyczyn jego śmierci. Również pobieżna sekcja zwłok nie wyjaśniła, co mogło być powodem upadku jelenia. Podejrzewano atak serca, lecz to tylko domysły. Zagadkowy zgon zdarzył się też w 2012 r. w Czerwonym Krzyżu na padokach stadniny koni. Na ciele martwego jelenia nie znaleziono ani śladów walki, ani postrzału. Domyślano się, że przyczyną śmierci mógł być pastuch elektryczny – choć napięcie było niewielkie, impuls mógł wywołać szok, który okazał się dla zwierzęcia zabójczy. Ciekawa sytuacja miała też miejsce w 2021 r. na Suchym Bagnie. Fotopułapka zarejestrowała śmierć jelenia, który poraniony podczas rykowiskowej walki podszedł do bagienka, zwalił się w błotnistą maź i tam wyzionął ducha. Bardzo szybko namierzyły to znalezisko wilki, które ochoczo pożywiły się padliną.
Pomimo różnych nieszczęśliwych zdarzeń, jakie spotykają jelenie, najczęstszymi powodami śmierci samców pozostają wilki, myśliwi oraz… inne byki. Te ostatnie podczas rykowiska często reagują impulsywnie na obecność rywali.
Okazuje się, że jelenie bywają też gwałtowne wobec samic. Byłem kiedyś świadkiem przypadkowego poturbowania łani przez rozeźlonego byka. O świcie, wlazłszy na drzewo na ścianie lasu Krusznika, obserwowałem dwie oddalone od siebie chmary. Siedziałem na grubej gałęzi, więc spektakl ten oglądałem wygodnie z góry, a przede mną rozciągała się panorama krusznikowskich pól. Nad każdą chmarą czuwał stadny byk. Samce ubliżały sobie z daleka, nie podejmowały jednak prób konfrontacji. Tak naprawdę do walk pomiędzy jeleniami dochodzi tylko z konieczności. Nie chcą tracić sił ani ryzykować utraty zdrowia, a nawet życia, wybierają więc pyskówkę na odległość. Byki obrażały się więc i wzajemnie prowokowały. Chmary były liczne: w tej bardziej oddalonej było ponad 30 zwierząt, w tej znajdującej się bliżej – kilkanaście. I to właśnie w tej drugiej w pewnym momencie się zakotłowało. Jedna z łań wraz ze swoim tegorocznym przychówkiem odeszła od stada i ruszyła na spotkanie ryczącego sąsiada. Najwyraźniej doceniła wdzięki konkurencyjnego samca. Stadny byk ruszył za nią jednak, zagrodził jej drogę i bezceremonialnym kuksańcem poroża przywołał do porządku. Mimo kolejnych nieporadnych prób ucieczki niewierna łania została ostatecznie zagnana do chmary. Byk tryumfował i oznajmiał to potężnym ryczeniem. (…)
Fragmenty książki Wojciecha Misiukiewicza Wigry, Paśny Buriat, Kielce 2024
Hormon, który przyćmiewa inne
Testosteron obecny jest w naszej krwi w mikroskopijnej ilości. Produkują go wszyscy, ale mężczyźni mają go 10-20 razy więcej niż kobiety.
Małpie harce.
Gdybyśmy nie znajdowali się pod gniazdami szympansów w chwili, gdy się budziły, przegapilibyśmy ich siuśki – a to najważniejsze przy badaniu stężenia testosteronu u tych zwierząt. Dlatego niemal codziennie przez osiem miesięcy, które spędziłam z szympansami, na spacer przez dżunglę wyruszałam jeszcze przed świtem.
Ewolucja opracowała elegancki system motywujący nas do tego, by zaczynać dzień wtedy, gdy zyskamy najwięcej światła (i ciepła) emitowanego przez naszą gwiazdę. Jak wszystkie zwierzęta o dziennym trybie życia dopasowujemy nasz cykl dobowy do obrotu Ziemi wokół własnej osi. Gdy fotoreceptory w siatkówce oka wyczuwają poranne światło, informacja ta zostaje przekazana do szyszynki, gruczołu o niewielkiej masie i kształcie szyszki w głębi naszego mózgu. Szyszynka reaguje zmniejszeniem wydzielania „hormonu snu”, melatoniny, co z kolei popycha nas do konkretnego zachowania – budzenia się.
W każdym razie tak to działało, zanim my, ludzie, przyzwyczailiśmy się do sztucznego światła. Ponieważ jednak szympansy trzymają się starego planu, musiałam zwlec się z łóżka, choć stężenie melatoniny było u mnie jeszcze wysokie. (…) Uzbrojona w kalosze, które miały mnie chronić przed mrówkami, błotem i czarnymi mambami, latarkę oraz maczetę (do przedzierania się przez zarośla) ruszyłam na spotkanie z moimi ugandyjskimi asystentami polowymi. Był to dla mnie kolejny dzień w tropikalnym lesie deszczowym, który spędzałam na wałęsaniu się za szympansami i robieniu notatek o ich życiu i zachowaniu w Parku Narodowym Kibale w zachodniej części Ugandy.
Po jakiejś godzinie wędrówki usiadłam pod jednym z drzew, na których w skonstruowanych wysoko poprzedniego wieczoru gniazdach spały szympansy. Próbowałam chłonąć każdy szczegół olśniewającej przemiany, jaka zachodziła właśnie w nocnym lesie. (…) Wyczekiwałam konkretnego dźwięku – charakterystycznego szelestu w górze, pierwszych ruchów budzących się szympansów.
Pod względem pierwszych porannych potrzeb szympansy niewiele różnią się od ludzi – muszą się załatwić. Ale podczas gdy my wychodzimy z łóżka i wleczemy się do łazienki, szympansy po prostu wystawiają tyłki poza gniazdo. Starałam się, jak mogłam, wyciągnąć rękę tak sprytnie, żeby schować się przed spływającym przez liście z wysokości ok. 10 m moczem, a jednak zebrać próbkę. Nie zawsze mi się to udawało. Moim narzędziem był długi kij z rozwidlonym końcem, do którego dowiązywałam plastikową torebkę. W ten sposób wnosiłam swój skromny wkład w pracę Kibale Chimpanzee Project polegającą na zbieraniu behawioralnych i psychologicznych danych na temat szympansów. Ta skarbnica informacji pozwala naukowcom zrozumieć źródła najróżniejszych zachowań. Najbardziej jednak interesowały nas takie zjawiska, jak seks, agresja i dominacja, czyli zachowania, na które wpływa testosteron, czy też, jak się o nim mówi w branży: T. (…) Pipetką ostrożnie przenosiłam tę odrobinę siuśków, jaką udało mi się złapać, z torebki do probówki, która wracała do naszego obozu, żeby później powędrować do laboratorium endokrynologicznego na Harvardzie. (…)
Ptasie przytulisko
W świecie zwierząt nie ma miejsca na ratowanie za wszelką cenę. To człowiek w tę naturę ingeruje.
Puszcza Knyszyńska jest ważną ptasią ostoją. Szczególnie jeśli spojrzymy na nią szerzej – nie tylko na sam las, lecz także na przylegające do niego łąki, pola, rzeczne doliny, a nawet ludzkie osady. Ptaki w Puszczy Knyszyńskiej są stosunkowo dobrze przebadane. (…)
W Poczopku umawiam się z Arkadiuszem Juszczykiem, pracownikiem Nadleśnictwa Krynki, który już od długiego czasu ma pod opieką Ośrodek Rehabilitacji Dzikich Ptaków i Ssaków „Przytulisko”. Zanim pójdziemy zobaczyć jego pacjentów i stałych rezydentów, pytam Arkadiusza, co sprowadziło go na wschodni kraniec Polski. Pochodzi bowiem z Płocka. Odpowiada bez wahania:
– Bo było zainteresowanie przyrodą. Od dziecka interesowałem się zwierzętami. Moi rodzice byli dentystami, więc z tej strony raczej nie kontynuuję tradycji. Wolałem pomagać zwierzętom. Z pierwszego wykształcenia jestem zootechnikiem po poznańskiej uczelni. Już po tym, jak zatrudniłem się w lasach, skończyłem jeszcze studia leśne. Ówczesny nadleśniczy, Waldemar Sieradzki, dowiedział się od mojego ojca, że mam wykształcenie zootechniczne, i zaproponował mi pracę, bo szukał kogoś, z kim ptaki się „dogadają”. W ten sposób od 2013 r. pracuję w Nadleśnictwie Krynki.
Ośrodek w Poczopku powstał parę lat wcześniej. Na początku zajmował się nim jeden z leśniczych, ale, jak mówi mi Arkadiusz, na kierunkach leśnych nie zawsze przygotowują studentów do dbania o zwierzęta:
– Priorytetem są kwestie związane ze światem flory i hodowlą lasu. Stąd jako zootechnik okazałem się użyteczny do kierowania ptasim szpitalem. Do funkcjonowania ośrodka potrzebny jest również weterynarz. Dlatego mamy umowę z lekarzem weterynarii, który obsługuje nasz ośrodek. To on stawia diagnozę, ocenia, czy pacjent jest rokujący, i przekazuje nam po oględzinach ptaki do rehabilitacji. Te kilka bocianów, które widzisz po prawej, właśnie do nas trafiło w ten sposób. Nasz ośrodek przyjmuje ptaki, które już po pobycie u nas dostają szansę powrotu na wolność. Natomiast mamy też stałych rezydentów niezdolnych do życia w naturze. Nie każda rehabilitacja kończy się wypuszczeniem zwierzęcia na wolność. Mamy pozwolenie na przetrzymywanie ich w celach edukacyjnych i turysta, który odwiedzi Poczopek, może je tutaj zobaczyć w specjalnie przygotowanych w tym celu wolierach. Najbliższe ośrodki rehabilitacji zwierząt znajdują się w Wiejkach w Biebrzańskim Parku Narodowym i w Puszczy Białowieskiej, gdzie jest rezerwat pokazowy żubrów. Ptaki są kierowane najczęściej do nas. Często ludzie wolą nam przywieźć osobiście ptaka, niż dzwonić do urzędu gminy i próbować ustalić, czy ktokolwiek takim potrzebującym ptakiem się zajmie. Jesteśmy wciąż jedną z nielicznych tego typu placówek w regionie. Do tego w rezerwacie pokazowym żubrów Białowieskiego Parku Narodowego przyjmowane są jak dotąd tylko ssaki.
Jak wyjaśnia mi Arkadiusz:
Fragmenty książki Pawła Średzińskiego Puszcza knyszyńska. Tom II, Paśny Buriat. Kielce 2024
Lekcje samotności
Trzy dni z rzędu na górskich bezdrożach i bezścieżach, potężna porcja samotności w dziczy, trafiłem na okienko doskonałe – nie dość, że pogoda jak brzytwa, to jeszcze najdłuższe dni w roku, można było wyjść z bazy nieprzyzwoicie późno. Po 40 latach intensywnej tatromanii coraz trudniej mi znaleźć rejony, do których wcześniej nie zaglądałem, ofertę znakowanych szlaków po obu stronach granicy wyczerpałem jakieś ćwierć wieku temu, taternickie klasyki powierzchniowe jako i podziemne też mi się już skończyły, bo tym, którym nie dałem rady za młodu, tym bardziej już nie podołam. Pozostały mi rewiry najdziksze, najbardziej niedostępne, oddzielone od szlakowych dolin ścieżynami, które wydeptali pasterze i myśliwi jeszcze w XIX w., potem korzystały z nich duże zwierzęta, aby łatwiej się przedrzeć przez gąszcz ku podniebnym pastwiskom.
W ostatnich dekadach srogie wiatrołomy pozawalały każdą nieuczęszczaną drożynę, parkowcy w rezerwatach piłują tylko te zawalidrogi, które im utrudniają dostęp do strażniczówek. Żeby się dostać do miejsc, o których urodzie dotąd tylko słyszałem od najbardziej zaawansowanych fanatyków Tatr, z Andrzejem Marciszem na czele (ten człowiek był na tysiącu wszystkich nazwanych wierzchołków Tatr Wysokich, niektórym dziewiczym turniczkom sam musiał nadać nazwy, bo nikomu wcześniej nie chciało się wdrapywać na kruche igły w bocznych graniach), muszę się naprzedzierać przez wysokogórski busz.









