Tag "ekologia"

Powrót na stronę główną
Ekologia

Zielona strona mocy

Do dobrego życia w mieście potrzebujemy szpalerów drzew, ale też przypadkowych krzaków i chwastów

My, miastowi, chcemy widzieć drzewa za oknem, słyszeć śpiew ptaków w ich koronach, mieć gdzie wyjść z psem na spacer i móc nacieszyć oko kwietną rabatą na skwerku. Lubimy łąki kwietne, pergole, skalniaki i zielone fasady. Część z nas jest nawet świadoma tego, że w upalny dzień w cieniu drzew jest o 6 st. chłodniej i że zieleń w naszym otoczeniu to nie tylko dom dla wielu tysięcy gatunków istot nieludzkich, ale to także lepsza jakość powietrza, naturalne panele akustyczne, naturalne regulatory wilgoci w gruncie czy zapory przeciwpyłowe. (…)

Jednak mimo tej teoretycznie powszechnej wiedzy na temat dobroczynnego działania roślin w naszym otoczeniu zachowujemy się jak twórcy bonsai (przepiękna japońska sztuka ogrodnictwa w mikroskali), dopuszczając ją tylko w wydaniu przez nas zaakceptowanym, czyli: drzewa – tak, pod warunkiem że nie zabierają nam miejsc parkingowych dla naszych ukochanych samochodów, ptaki – tak, pod warunkiem że nie zanieczyszczają odchodami naszych ukochanych samochodów. (…).

Do dobrego, zdrowego życia w mieście potrzebujemy jego zielonych płuc: szpalerów drzew, zielonych skwerów, a nawet przypadkowych krzaków, chwastów i butwiejących liści. I mamy wiele przykładów metropolii, których zielone rozwiązania możemy naśladować. Miasta, uznawane za najlepsze do życia, zapraszają mieszkańców do licznych parków i ogrodów miejskich, a także na bulwary, zielone dachy czy nawet na ścieżki przyrodnicze, spełniające nie tylko funkcje rekreacyjne, ale i edukacyjne.

Do najbardziej zielonych miast na Starym Kontynencie zalicza się Wiedeń, którego ponad połowę powierzchni zajmują tereny zielone: piękne parki, ogrody i lasy miejskie. Zielony vibe ma także Oslo, otoczone lasami i fiordami, z doskonałym dostępem do przyrody. Lublana – zielona stolica Europy 2016 – słynie z rozbudowanej sieci ścieżek rowerowych i pieszych oraz zjawiskowych nadrzecznych terenów spacerowych, harmonijnie łączących przyrodę z życiem miejskim. Nie mniej popularne są Kopenhaga – miasto zielonych skwerów i nadrzecznych promenad, przyjazne rowerzystom i pieszym oraz Helsinki – stolica otoczona lasami i archipelagiem wysp, z pięknymi parkami i ogrodami botanicznymi. Uniwersyteckie miasto Växjö (Szwecja), znane z ambitnych celów w zakresie zrównoważonego rozwoju i ekologii, nie bez przyczyny otrzymało tytuł „Najzieleńszego Miasta w Europie” – połowa jego powierzchni jest pokryta lasem. To także pierwsze nowoczesne miasto, w którym niemal 50% nowych budynków komunalnych zostało wykonanych… z drewna.

W wielu krajach wdrażane są badania wokół wykorzystania dźwięków natury, takich jak szum płynącej wody, do zagłuszania miejskiego hałasu, np. rozmów czy zgiełku ulicy. Dowiedziono już, że maskowanie dźwięków wpływa na uczucie ulgi akustycznej. Dobrym przykładem jest tu Paley Park w Nowym Jorku, który w elegancki sposób rozwiązuje problem braku dostępu do zieleni i hałasu w miejskiej dżungli. W 1967 roku pustą działkę na Manhattanie przekształcono w niewielki park publiczny (tzw. park kieszonkowy). W tym przypadku przestrzeń została zaprojektowana przez studio Zion & Breen tak, aby hałas ulicy był zagłuszany przez szum wody z wodospadu na drugim końcu działki. Co więcej, wolno stojące krzesła pozwalają zbliżyć się do wodospadu i dowolnie regulować poziom słyszalnego hałasu, w sposób naturalny sprzyjają też interakcjom społecznym. (…)

Na architektoniczne salony na trwałe wprowadziła roślinność biofilia. Za pioniera i głównego propagatora tego podejścia uważa się Edwarda O. Wilsona. Ten amerykański biolog i myśliciel w 1984 r. opublikował pracę „Biophilia”, w której zdefiniował to pojęcie jako wrodzoną

Fragmenty książki Joanny Jurgi Hotel Ziemia. Żyć i mieszkać dobrze, Powergraph, Warszawa 2025

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Górki dla dewelopera

Władze miasta oddały ostatni półnaturalny teren Lublina w ręce TBV Investment

Górki Czechowskie – ostatni dziki, zielony teren w centrum Lublina – zostały oddane deweloperowi, TBV Investment, w ramach kontrowersyjnego planu inwestycyjnego, który firmie przynosi milionowe korzyści finansowe, a miastu nieodwracalne straty przyrodnicze, urbanistyczne i społeczne. Decyzja władz miejskich, zdominowanych przez radnych Platformy Obywatelskiej, nie tylko ignoruje głos mieszkańców i ekspertów, ale też podważa wiarygodność partii, która na szczeblu krajowym deklaruje przywiązanie do wartości ekologicznych i demokratycznych.

Górki Czechowskie to nie tylko 105 ha półnaturalnego terenu zielonego w sercu Lublina. To dziedzictwo urbanistyczne, przyrodnicze i społeczne, które przez dekady miało służyć mieszkańcom jako rezerwuar świeżego powietrza, przestrzeń rekreacyjna i naturalna bariera przed betonozą. Dziś ten teren staje się symbolem politycznej zdrady, triumfu kapitału nad wspólnotą i bezprecedensowego układu między władzą a deweloperem.

Mistrz gry planistycznej

Spółka TBV Investment należąca do Wojciecha Dzioby od lat konsekwentnie realizuje strategię maksymalizacji zysków z Górek Czechowskich. W 2024 r. jako pierwszy inwestor w Lublinie skorzystała z procedury zintegrowanego planu inwestycyjnego (ZPI), która pozwala deweloperowi przedstawić gotowy plan zagospodarowania, zamiast czekać na opracowanie go przez miasto. Dziewięć miesięcy później, po serii niejawnych spotkań, TBV wyszła z ratusza z niemal niezmienionym projektem. Kosmetyczne poprawki nie ukryją faktów: na 25 ha mają powstać bloki, akademiki i apartamentowce, a park – ten rzekomy „kompromis” – będzie realizowany przez dekadę, etapami, z możliwością wycofania się ze zobowiązań.

Negocjacje z deweloperem nie były protokołowane, a dokumentacja w formie notatek jest trzymana pod kluczem, jak można było się dowiedzieć już podczas procedowania pkt 23 porządku obrad rady miasta w sprawie uchwalenia zintegrowanego planu inwestycyjnego dla obszarów nr 1 i nr 2 położonych w Lublinie w rejonie ulic: Bohaterów Września, Poligonowej, gen. Bolesława Ducha, Północnej, Koncertowej i Zelwerowicza. Protestujący nie zostali podczas sesji rady miasta dopuszczeni do głosu.

W ramach umowy urbanistycznej TBV ma przekazać miastu 75 ha terenu „pod park” za symboliczną złotówkę. Wygląda jak gest hojności? Nic bardziej mylnego. To sprytna operacja finansowa, która pozwala deweloperowi uniknąć podatku. Zgodnie z aktami sprawy sądowej przekazanie tych 75 ha pozwoliło TBV Investment zaoszczędzić ponad 2,5 mln zł na podatku od nieruchomości. To nie darowizna, lecz optymalizacja kosztów. Co więcej, przekazanie terenu nastąpi dopiero po zakończeniu ostatniego etapu budowy parku, czyli nawet za 9-10 lat. Do tego czasu TBV nie tylko nie zapłaci podatku, ale też zachowa pełną kontrolę nad tym, co i kiedy zostanie przekazane. Umowa zawiera także klauzulę pierwokupu: jeśli miasto zechce sprzedać teren, TBV ma pierwszeństwo w zakupie. To nie darowizna, ale po prostu zabezpieczenie interesów inwestora.

Park jako pretekst

Park naturalistyczny, który ma powstać na przekazanym terenie, to w rzeczywistości przestrzeń podporządkowana potrzebom nowego osiedla. Ścieżki, alejki, place zabaw, parkingi – wszystko zaprojektowane z myślą o mieszkańcach bloków, nie o ochronie przyrody.

Park z latarniami i leżakami nie zastąpi naturalnego siedliska ściśle chronionemu gatunkowi – chomikowi europejskiemu, który występuje na tym terenie. Zdaniem ekspertów gatunek nie przetrwa w zmienionym środowisku. „Przesiedlenia chomika europejskiego kończą się najczęściej śmiercią osobników. To nie jest działanie ochronne, to likwidacja siedliska”, ostrzega dr inż. Weronika Maślanko, biolog z Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie.

Miasto nie przedstawiło żadnego przekonującego uzasadnienia dla zabudowy Górek. Argumenty o „misji zwiększania średniego metrażu mieszkań” czy „rosnącej liczbie mieszkańców” są łatwe do obalenia. W dodatku podczas referendum w 2018 r. urząd miasta zmienił legendę mapy, usuwając zapis o „ochronie przed urbanizacją”, co było jawnym manipulowaniem przekazem. Głos mieszkańców został zignorowany – z 567 zgłoszonych przez nich uwag przyjęto tylko jedną, popierającą projekt.

Konsultacje społeczne były prowadzone równolegle z panelem obywatelskim, którego rekomendacje, w tym pełna ochrona Górek, zostały odrzucone z powodów formalnych. Miasto tak zaplanowało harmonogram, by rekomendacje panelu nie mogły wpłynąć na treść nowego studium. To nie błąd

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Ekspresowa moda, trwałe szkody

Francuzi coraz ostrzej reagują na zalew branży tekstylnej produktami z Chin

Korespondencja z Francji

Fast fashion, czyli moda ekspresowa, zalewa rynki europejskie tanimi i nietrwałymi produktami odzieżowymi. Firmy takie jak Shein, Temu czy AliExpress oferują ogromny wybór ubrań, często znacznie większy niż tradycyjne sklepy (niejednokrotnie przy tym kradnąc projekty innych firm odzieżowych), i stosują bardzo agresywną reklamę. Model ten opiera się na szybkim obrocie towarem bardzo niskiej jakości, co ma poważne skutki ekologiczne. Przemysł tekstylny odpowiada za ok. 10% światowej emisji gazów cieplarnianych i zużywa ogromne ilości wody.

Nieakceptowalne są ponadto warunki pracy w krajach produkcji fast fashion – mówi się o pracy przymusowej i dziecięcej. Moda ekspresowa osłabia też francuski (i europejski) przemysł odzieżowy: liczba miejsc pracy od 1990 r. spadła w nim trzykrotnie, obecnie zagrożonych jest kolejne 20 tys. miejsc pracy, a w przyszłości nawet 50 tys.

Francja wprowadziła już środki zaradcze, m.in. premię za naprawę ubrań i obowiązek oznaczania produktów tzw. eko-score’ami (system oceny wpływu produktów na środowisko). Nowe przepisy mają iść jeszcze dalej.

Tymczasem w Polsce w czerwcu br. Poczta Polska podpisała umowę z Temu, chińskim gigantem handlu elektronicznego, i mimo licznych głosów krytyki decyzja ta wciąż jest usprawiedliwiana przez neoliberałów, wedle zasady, że każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę na wolny rynkek, ma być pewny, że mu tę rękę wolny rynek odrąbie.

Świadomość społeczna i naciski

Zmiany prawne są bardzo często rezultatem presji społecznej. Nie inaczej było z ograniczeniami wobec chińskich gigantów odzieżowych. Firmy te oprócz ogromnego wpływu na degradację środowiska mają na sumieniu praktyki ocierające się o przestępczość systemową, w tym przypadku pracę przymusową i wykorzystywanie dzieci.

Mało przy tym się mówi o dramacie lokalnych przedsiębiorców, którzy, nawet jeśli chcieliby produkować w swoich krajach, napotykają wiele problemów, ponieważ ich koszty produkcji zawsze będą wyższe niż koszty towarów importowanych z Chin. Dlatego tanie, nietrwałe, do tego szkodliwe dla zdrowia ubrania stały się prawdziwą plagą współczesności.

Na szczęście problem ten jest bardzo zauważalny we Francji, gdzie w szczególności młode pokolenie pomnaża wysiłki w celu ograniczania własnej konsumpcji. Temat jest szeroko nagłaśniany poprzez działania influencerów, mówiących o katastrofie klimatycznej, zapraszanie do telewizji rzetelnych ekspertów zajmujących się tym tematem czy różnorakie akcje społeczne, a ludzie regularnie mobilizują się na rzecz działalności ekologicznej.

Ważny jest także w tym kontekście patriotyzm gospodarczy. Oddolne inicjatywy, takie jak bojkot nieetycznych producentów, przynoszą wymierne skutki. W sondażu organizacji Max Havelaar 60% Francuzów opowiada się za gotowością do bojkotu fast fashion. Szczególnie dotyczy to dużych sieci modowych (22%) oraz marek wielkiej dystrybucji (16%).

Dla Francuzów bardzo istotne jest wspieranie lokalnych producentów i manufaktur – pozwala to krok po kroku uwalniać się od globalnej ekspansji marek typu Zara, H&M, Topshop, Forever 21 itd., która nastąpiła w pierwszej dekadzie obecnego wieku. Według badań przedstawionych przez Statkraft i OnePoll 80% Francuzów odczuwa niepokój związany z następstwami zmian klimatycznych, co sprzyja wspomnianemu już ograniczaniu konsumpcji i wywieraniu presji na rządzących w celu wzmożenia wysiłków np. na rzecz hamowania rozwoju firm, które najbardziej zanieczyszczają środowisko.

Droga legislacyjna

W Polsce propozycja nałożenia kar na chińskie firmy spotyka się nie tylko ze sprzeciwem, lecz nawet z oburzeniem liberalnych polityków, którzy powołują się na argument o „ograniczaniu wolnego rynku”. Ze względu na tak dogmatyczny tok myślenia o systemie kapitalistycznym niemożliwe stają się jakiekolwiek konsultacje międzypartyjne w tym zakresie.

Tymczasem we Francji propozycję ustawy ograniczającej tzw. szybką modę złożył nie polityk lewicowej proweniencji, lecz deputowany Republikanów Antoine Vermorel-Marques, który zauważa rosnący problem marginalizacji francuskich producentów w obliczu zalewu chińskich

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Ekologia Wywiady

Drzewa w stresie

Susza hydrologiczna powoduje, że liście nabierają jesiennych barw już latem

Prof. Marcin Zych – botanik i ekolog, członek wielu rad naukowych, m.in. rady redakcyjnej czasopisma „Acta Agrobotanica”, Rady Naukowej PAN Ogrodu Botanicznego – Centrum Zachowania Różnorodności Biologicznej w Powsinie, Państwowej Rady Ochrony Przyrody oraz Komitetu Biologii Organizmalnej PAN.

Z obserwacji może wynikać, że już od połowy sierpnia panuje w Polsce jesień. Choć ta kalendarzowa ma przyjść dopiero 22 września. Czas zrewidować pojęcie jesieni?
– To jeszcze nie jesień. Wzmożone opadanie liści wynika ze… stresu i, obrazowo mówiąc, jest wyrazem desperacji roślin. Liście zawierają wodę, ale gdy zachodzi wymiana gazowa poprzez aparaty szparkowe, maleńkie pory w liściach otwierają się i dochodzi do częściowej utraty wody. Przedłużająca się susza sprawia, że wody ucieka coraz więcej. Aż dochodzi do momentu, gdy organizm wysycha. Aby temu zapobiec, roślina zrzuca liście. Proces wydaje się podobny do tych, które mają miejsce jesienią, jest jednak wynikiem stresu wodnego.

Mamy do czynienia ze strajkiem liści? Nowe już nie odrosną.
– Nie odrosną. Trzeba czekać do wiosny. Praprzyczyną kłopotów jest susza hydrologiczna. Deficyt wody jest ogromny. Niektórzy są zdziwieni, bo przecież mieliśmy mokre wakacje, ale badanie wilgotności gleby pokazuje smutną prawdę. Nawet po ulewnym deszczu praktycznie nie ma kałuż. Woda nie pozostaje w wysuszonej glebie, nie jest wchłaniana, szybko spływa do rzek, a w mieście do kanałów. Tak się dzieje nawet po kilkudniowym opadzie, gdy górna warstwa gleby jest lekko wilgotna, a dolna wciąż sucha. Hydrolodzy badający wody podziemne już od 10 lat mówią o suszy panującej w dużej części kraju. Nieco lepiej jest na Pomorzu i w górach, ale środkowa część Polski jest w opłakanym stanie.

Każdy z nas pamięta tzw. kapuśniaczek, lekki deszczyk, którego efekt był zbawienny dla roślin i gleby, bo powoli je nawilgocał. Teraz mocne, ale krótkotrwałe deszcze spływają błyskawicznie, powodując lokalne powodzie i podtopienia, ale gleba po nich pozostaje sucha. Czy rośliny, zrzucając liście, robią to niejako instynktownie, „przewidując” deficyt wody?
– To nie instynkt ani rodzaj adaptacji, ale – jak powiedziałem – raczej desperacja. Wiele roślin, z wyjątkiem np. sukulentów, nie ma żadnego mechanizmu kontrolowania utraty wody. Zagęszczenia aparatów szparkowych na liściach drzewo nie może zmienić ani np. części wyłączyć, więc broni się przed ostatecznym wysychaniem, zrzucając liście. Fizjologicznie przygotowuje się do spoczynku jesiennego, ogranicza wydajność. W miastach widać to doskonale po kasztanowcach, które źle znoszą suszę. Fotosynteza następuje pod wpływem światła, temperatury i wody. Bez niej nie będzie zachodzić.

Czyli rośliny będą produkowały mniej niezbędnego do życia tlenu?
– Na szczęście za bilans tlenowy odpowiada cała biosfera, choć oczywiście w skali lokalnej dochodzi do niewielkiego ograniczenia produkcji tlenu. Na obszarze naszego kraju widać po drzewach, które źle znoszą suszę, jak wspomniane kasztanowce, że ich pączki spoczynkowe, które normalnie czekałyby na wiosnę, mogą się rozwijać jeszcze jesienią, pod koniec sezonu, gdy są w zasadzie bezużyteczne, ponieważ za chwilę opadną z uwagi na niską temperaturę. Taka nieprzewidziana aktywność wzrostowa osłabia roślinę.

Nie wszystkie rośliny równie źle znoszą wzrost temperatury, niską wilgotność i suszę.
– Istnieje grupa gatunków, która radzi sobie coraz lepiej, ale charakteryzuje się nieco innymi preferencjami klimatycznymi. Do tej pory w naszej części Europy dominował klimat umiarkowanie chłodny – teraz zmienia się na bardziej ciepły i suchy. Część typowych dla nas gatunków drzew przestaje sobie radzić z suchymi, ciepłymi wiosnami i upałami w lecie. One nie przeniosą się w inne obszary. Słabsze wymrą. Kilka gatunków drzewiastych, np. świerk, sosna i brzoza, już się poddaje temu procesowi. Śmiertelność świerków widać było w Białowieży – osłabione suszą ostatecznie były zabijane przez korniki. Warto więc jak najszybciej zacząć modelować zasięgi drzew, biorąc pod uwagę zmiany klimatu i warunki glebowe. Nowe warunki klimatyczne wpłyną na stan przyrody i gospodarki. Dotychczasowy drzewostan gospodarczy, w którym dominowały sosny i świerki, w perspektywie najbliższych 20-50 lat bardzo się zmieni. Wiele zależy od dynamiki zmian klimatycznych, ale z uwagi na długość życia drzew już teraz powinniśmy się zastanawiać, co wprowadzimy zamiast świerków, sosen i brzóz.

Jakie drzewa trzeba będzie sadzić na potrzeby budownictwa i meblarstwa? Może skorzystamy z typowej dla polskiego krajobrazu wierzby?
– Wierzba nie ma zastosowania gospodarczego. Lepszy jest buk. Do tej pory Mazowsze z uwagi na surowy klimat nie miało buków, ale w ocieplającym się klimacie radzą sobie lepiej. W ogóle przeciwwagę dla drzew iglastych będą stanowić raczej drzewa liściaste. Lepiej w suszy radzi sobie też grab. Leśnicy go nie lubią, bo nie nadaje się na deski.

A nasze podobno najstarsze drzewo, dąb?
– Najstarsze polskie drzewo to cis. Lepiej niż świerki radzą sobie jodły. Czeka nas dyskusja na ten temat. Paradoksalnie może się okazać, że powinniśmy wprowadzić w kraju nawet gatunki inwazyjne, przed którymi do tej pory się broniliśmy. Zmiany klimatyczne dałaby radę przetrzymać np. robinia akacjowa. Pochodzi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zwierzęta

Fascynujący świat owadów

Opanowały wszystkie środowiska z wyjątkiem oceanów

Owady pojawiły się na ziemi kilkaset milionów lat temu. Dla porównania gatunek Homo sapiens żyje ok. 300 tys. lat, a gatunek, który jest naszym przodkiem (Pithecantropus erectus) i umiał rozpalić ogień – czyli wyróżniał się ze świata zwierząt, bo nie znamy przypadku rozpalania ognia przez inne gatunki niż nasi przodkowie – żył ok. 2 mln lat temu. Owady są więc jednymi z najstarszych żyjących obecnie zwierząt na ziemi.

Wiele gatunków owadów wykazało zdumiewającą odporność na zmieniające się warunki. Przetrwały prawie niezmienione od setek milionów lat, np. owady bezskrzydłe – skoczogony (Collembola), ważki, jętki czy widelnice. W bursztynie, który formował się ok. 40 mln lat temu, zachowało się bardzo wiele gatunków owadów prawie identycznych jak żyjące obecnie.

Owady to jedyne bezkręgowce zdolne do lotu, wykształciły też najliczniejszą liczbę gatunków na Ziemi i stanowią ok. 75% istniejących gatunków. Opanowały też wszystkie, z wyjątkiem oceanów, środowiska, co doprowadziło do ich dużej różnorodności. Obok mikroskopijnych bleskotek wielkości setnych części milimetra mamy największe na świecie chrząszcze, motyle i patyczaki, dochodzące do 30 cm długości.

Związki łączące owady z innymi organizmami są różnorodne i często skomplikowane, a ich wpływ na równowagę biologiczną na planecie oraz obieg materii i energii w przyrodzie jest bardzo duży. Panuje opinia, że bez owadów nie przetrwałoby życie na Ziemi. Odpowiadają one także za produkcję żywności, poprzez włączanie wielu związków organicznych do obiegu materii, a przede wszystkim dzięki zapylaniu kwiatów.

Świat owadów poznany jest w niewielkim stopniu. O wielu gatunkach wiemy bardzo mało, nie znamy ich biologii, warunków życia ani rozwoju, zwłaszcza stadiów larwalnych. Mamy trudności z ich taksonomią i identyfikacją. Zwykle kojarzymy tylko najłatwiejsze do poznania stadia uskrzydlone, które często żyją krótko, nie pobierają pokarmu, a mają na celu w zasadzie jedynie przekazanie życia kolejnej generacji. Tak jest nie tylko u osławionej jętki jednodniówki, która nie pobiera pokarmu, wylatuje z wody (czasami w gigantycznych ilościach, co robi takie wrażenie, jakby nad rzeką czy jeziorem w środku lata spadł śnieg), odbywa lot godowy, składa jaja i ginie. Tak dzieje się u bardzo wielu gatunków ważek, chrząszczy, motyli i chruścików, u których stadia larwalne żyją ponad rok, czasami nawet kilka lat, a stadium imaginalne (uskrzydlone) kilka dni.

Wpływ owadów na ludzi jest w wielu regionach ogromny, często negatywny. Przenoszony przez komara widliszka (Anopheles maculipennis) pierwotniak – zarodziec malaryczny (Plasmodium vivax) w krajach tropikalnych i subtropikalnych, z uwagi na ocieplenie klimatyczne żyjący coraz bliżej naszych granic, wywołuje malarię. Umiera na nią więcej ludzi, niż ginie we wszystkich wojnach i konfliktach. Rozpowszechniona w Afryce i Azji szarańcza (Locusta migratoria) powoduje tak wielkie straty w uprawach, że prowadzą one do śmierci głodowej i niedożywienia tysięcy ludzi. Wielkie straty wywoływane są przez termity i wiele gatunków mrówek, a takie owady jak gzy, meszki, moskity, bąki, wszy, pchły, komary, pluskwy, przynoszą wiele groźnych, a czasami śmiertelnych chorób ludzi i zwierząt.

Wymienianie nawet w przybliżeniu strat i generalnie wpływu owadów na rolnictwo, leśnictwo, hodowlę i gospodarkę przekracza rozmiary nawet najbardziej pobieżnego omówienia. Warto jednak podkreślić, że każda roślina – dzika, a zwłaszcza uprawiana przez człowieka, czemu sprzyja monokultura i łatwa dostępność szkodników – jest atakowana przez określone gatunki owadów. Na przykład masa żywych mszyc żyjących na plantacji buraka cukrowego o powierzchni 1 ara wynosi 45 kg. Słodyszek rzepakowy (Melighetes aeneus), niewielki chrząszcz żerujący na pączkach kwiatowych rzepaku, powoduje straty wynoszące ok. 15% upraw, a na południu Polski 50%, czyli bardzo duże szkody.

Do historii polskiego leśnictwa przeszły zniszczenia setek hektarów lasów przez takie motyle jak strzygonia chojnówka (Panolis flammea), brudnica nieparka (Lymantria dispar) czy przez chrząszcza kornika drukarza (Ips typographus).

Bardzo znana, i to nawet w jakimś sensie także od strony politycznej, jest stonka ziemniaczana (Leptinotarsa decemlineata), zawleczona w XIX w. z Ameryki Północnej do Europy, gdzie stała się w XX w. przyczyną masowych zniszczeń upraw ziemniaków. W latach 50. zeszłego wieku w Polsce i innych krajach podległych Związkowi Radzieckiemu odbywały się akcje zbierania stonki rzekomo zrzucanej u nas na spadochronach przez wrogie siły z Zachodu. Także prasa i radio apelowały do młodzieży na letnich obozach i mieszkańców osad

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Zagadki gleby

Czyli o tym, gdzie wszystko się kończy i zaczyna

Idąc przez las, podziwiamy majestatyczne drzewa, snującą się między nimi mgłę, rozproszone przez liście, nieśmiałe światło, śpiew ptaków, szum koron, dudniący galop stada jeleni… zupełnie zapominamy zaś o glebie, po której stąpamy! A to ona decyduje o wszystkim, na co w tym lesie patrzymy i czego słuchamy. To właśnie tam rodzi się i rozkwita wszelkie leśne życie, które zresztą nigdy do końca nie umiera, a za pośrednictwem ziemi tylko nieustannie zmienia formy. Może więc warto i nad nią zadumać się przez chwilę na spacerze?

Ciało tęgie, suche i bez smaku

Czym właściwie jest gleba? Można oczywiście szybko sięgnąć po jakąś encyklopedyczną definicję o trójfazowej warstwie skorupy ziemskiej, ale nawet w przybliżeniu nie odda ona skomplikowanej natury i znaczenia tego przedziwnego tworu. Jak chyba nad wszystkim, z czego ten świat się składa, tak i nad nią zastanawiał się mój ulubiony polski przyrodnik Jan Krzysztof Kluk i w 1797 r. opisał ją tak:

„Przez ziemię w tym szczególnym rozumieniu, jak tu biorę, rozumieją Mineralogistowie tęgie, suche i bez smaku ciało, którego części słabo się ze sobą łączą, tak iż w palcach rozstarte, albo przynaymniey nożem skrobane bydź mogą; które samo w żadney płynney rzeczy się zupełnie nie rozpływa, ale tylko rozpuszcza swe sząstki; które się samo przez się w ogniu nie pali, nie topi; rozbierzmy to. Nic pewnieyszego, iako że żadne ciało pod zmysły podpadające nie jest bez ziemi, i że ziemia iest fundamentem wszystkich ciał, oraz przyczyną ich suchości, tęgości, gęstości, ciężkości i w ogniu trwałości”.

Ziemia Kluka nie jest do końca tym, co nazwalibyśmy dziś glebą. Choćby dlatego że torfy, czyli organiczne podłoża setkami lat budowane przez martwe szczątki roślin, jak najbardziej się palą. Przez długi zresztą czas także i w Polsce funkcjonowały kopalnie torfu, w których po prostu wycinano kostki takiej gleby, suszono i wykorzystywano następnie jako opał. Na naszych torfowiskach do dziś zdarzają się również bardzo niebezpieczne podziemne pożary, których właściwie nie daje się ugasić. Walczący z nimi strażacy całymi tygodniami czekają na ich samoistne wypalenie, stale jednak pilnując, by ogień z takiej gorejącej dziury się nie wydostał i nie rozniósł po powierzchni.

W XVIII w. nieco inaczej patrzono na świat i klasyfikowano go często przez wzgląd na właściwości użytkowe opisywanej rzeczy, stąd taki, a nie inny podział u Kluka. Sam zresztą wspomina dalej o palącym się torfie, ale zaznacza przy tym, że to nie płonie ziemia, lecz zawarta w niej „tłustość”, ewidentnie oddziela więc część mineralną i organiczną gleby.

Mimo wszystko bardzo zgrabnie udało mu się uchwycić jej znaczenie, bo w istocie jest ona „fundamentem wszystkich ciał”. Choć na pierwszy rzut oka wydaje się ciałem stałym, mieszaniną resztek roślinnych i drobnych cząstek zwietrzałej, głębiej zalegającej skały macierzystej, to w rzeczywistości równie ważny jest jej wodny i powietrzny komponent. Stąd mowa o wspomnianej wcześniej „trójfazowości”. Do tego dochodzi jednak jeszcze jeden tajemniczy składnik.

Golem

Jest coś, co niczym poruszanego magią, fantastycznego golema dosłownie wprawia glebę w ruch. Nakazuje jej się mieszać, wzbogacać i zmieniać. Życie. Każda szczypta ziemi jest nim przesiąknięta.

W szerokiej na centymetr kosteczce gleby może się kryć nawet 5 mld bakterii i niemal 6 metrów spajających ją strzępek grzybni. Na każdym metrze kwadratowym ziemi żyją nieraz setki tysięcy maleńkich skoczogonków, a podłoże ryją dziesiątki dżdżownic. Może się nam wydawać, że życie toczy się na powierzchni, ale w rzeczywistości jest inaczej. Na każdym hektarze pola, łąki czy lasu w glebie znajdziemy nawet kilkanaście ton organizmów. Niektóre, jak dżdżownice, drążą napowietrzające ziemię korytarze, do których niekiedy wciągają opadłe na ściółkę liście. Zdarza się, że widać, jak takie niewielkie żagle wystają z zielonego morza przystrzyżonej w ogródku trawy. To swego rodzaju spiżarnia i jednocześnie sposób na przygotowanie posiłku – liść w wilgotnej glebie rozkłada się szybciej, co czyni go zjadliwszym dla żyjących tam zwierząt.

Skoczogonki, maleńkie, przypominające owady stawonogi, większość z nas najpewniej kojarzy. Bywa, że pojawiają się w doniczkach roślin w naszych domach, ale najłatwiej spotkać je na wilgotnej, leśnej ściółce. Uciekające przed butami, skaczące przecineczki stają się wtedy lepiej widoczne. Gdy robi się sucho, szybko kierują się jednak w głąb profilu glebowego, a gdy wyczują poprawę warunków – wracają. Ich podróże sprawiają, że ziemia staje się luźniejsza, bardziej przepuszczalna dla wody i powietrza. Podobną rolę odgrywają wazonkowce, te przypominające maleńkie dżdżownice bezkręgowce dbają bowiem o odpowiednie stosunki hydrologiczne w podłożu. W eksperymentach

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Ekologia

Recykling z klasą

Ekomłodzież z Andrychowa testuje butelkomaty, które od października na stałe wpiszą się w polski krajobraz

– Na parterze naszej szkoły stanął automat, do którego można wrzucać niezgniecione, puste butelki plastikowe oraz puszki aluminiowe – mówi Piotr, uczeń pierwszej klasy I Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Skłodowskiej-Curie w Andrychowie. Rzeczywiście, pokaźnych rozmiarów butelkomat typu Splask Collect PET/CAN pojawił się w obszernym holu szkoły. Obok niego tablica z zachętą: „Chcesz wygrać super nagrody dla swojej klasy, a przy okazji zrobić coś dobrego dla planety? Dołącz do konkursu »Recykling z Klasą« organizowanego w naszym liceum we współpracy z firmą, producentem butelkomatów Splask!”.

– Na czym polega konkurs? – pytam.

– To proste. Wrzucamy butelki do automatu, a potem na ekranie dotykowym wybiera się swoją klasę. Każda butelka lub puszka to jeden punkt dla klasy. Naprzeciwko szkoły jest sklep, gdzie kupujemy na przerwach napoje. A jak się uzbiera w miesiącu najwięcej punktów, to klasa otrzymuje kupon do restauracji na 300 zł. Na zakończenie konkursu mają być jeszcze większe pieniądze dla zwycięskich klas – objaśnia Piotr.

I LO w Andrychowie, szkoła z 80-letnią tradycją, uzupełniła rywalizację o dodatkowe kategorie. Uczniowie do tej pory zaprojektowali już plakaty informujące o akcji z hasłem #RecyclingZKlasa do umieszczenia w internecie, nakręcono też rolki na Facebooka. Młodzież zachęcano jeszcze do zbierania śmieci w okolicy, za co również przydziela się punkty. To był już tylko dodatek do wielkiej akcji recyklingowej i postawionego w szkole urządzenia.

Nie ma co ukrywać, do korzystania z butelkomatów młodzież w przeważającej części motywuje czynnik ekonomiczny, tak jak Michała, absolwenta szkoły podstawowej. W jego domu – jak mówi – przygotowuje się za każdym razem „wsad do automatu” stojącego w pobliskim Lidlu. Powody są dwa. Wolniej zapełniają się wtedy żółte worki do opakowań plastikowych – a w jego domu pije się sporo napojów, wody mineralnej i soków, więc butelek jest dużo. No i za każdym razem uzyskuje się z butelkomatu co najmniej 2-3 zł zwrotu kaucji. To wprawdzie wystarczy na niewiele, ale i tak wszyscy są zadowoleni. Czynnik ekologiczny, ratowanie przyrody, jak przyznaje Michał, nie jest motywem wiodącym, chyba że ktoś dłużej nad tym faktem się zastanowi. W jego podstawówce o konieczności zbierania butelek nic nie mówiono, urządzenia nie zamontowano. Chłopak liczy, że może w liceum coś więcej w tej kwestii będzie się działo.

Oprócz liceum w Andrychowie, które postawiło u siebie butelkomat, także inne polskie szkoły, np. trzy sopockie podstawówki, wstawiły urządzenia do odbioru butelek i zorganizowały konkursy dla uczniów. W Sopocie o rozdysponowaniu pieniędzy z nagród zadecydują rady rodziców.

Istnieją szanse, że butelkomaty typu Splask już wkrótce na dobre zagoszczą w naszej najbliższej przestrzeni. Tego typu urządzenia można było niedawno oglądać w Warszawie podczas Wielkiego Zlotu Automatów Kaucyjnych zorganizowanego przez spółkę Polski System Kaucyjny (PSK). Impreza odbyła się w nowoczesnym hotelu Sound Garden blisko lotniska Chopina w Warszawie i była jedyną w swoim rodzaju okazją, aby poznać tak wielu dostawców automatów kaucyjnych/butelkomatów, no i zdobyć wiedzę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Promocja

Czy inwestycja w OZE opłaca się przedsiębiorcom?

Artykuł sponsorowany Inwestycja w odnawialne źródła energii (OZE) staje się coraz ważniejsza dla firm, które szukają sposobów nie tylko na oszczędności. Dzięki nim, jako przedsiębiorca możesz także położyć większy nacisk na dbałość o środowisko naturalne, co pozytywnie

Ekologia

Rowerem ku lepszej przyszłości

Ciche, nie smrodzą, nie wymagają betonowych parkingów, tonują ruch w miastach. Zastąpią auto osobowe, komunikację publiczną i samochód dostawczy

Rowerem można dojechać tam, gdzie za daleko na piechotę, ale zbyt blisko, by jeździł pociąg czy autobus. Do najbliższej stacji, przystanku albo z hubu przeładunkowego prosto pod nasze drzwi, z przesyłką kurierską.

Polityki rowerowej mobilności to przede wszystkim edukacja i pieniądze. We Francji od kilku lat można otrzymać dopłatę do roweru transportowego w wysokości do 3 tys. euro. Paryż z okazji letnich igrzysk olimpijskich chwalił się dofinansowaniem w latach 2018-2024 1,5 tys. cargo bike’ów dla przedsiębiorców. Na ulice Kopenhagi, europejskiego lidera transportu rowerowego, wyjeżdża co dzień ok. 50 tys. rowerów cargo. W europejskiej czołówce obok Paryża i Kopenhagi utrzymują się Amsterdam, Berlin i Barcelona. W USA elektryczne rowery cargo walczą o tytuł mistrza dostaw tzw. ostatniej mili z pojazdami autonomicznymi i dronami. Rowerowa Polska również przyśpiesza, będzie gonić czołówkę dzięki dopłatom z funduszy krajowych i unijnych.

Kurier na rowerze

Dwa lata temu Uniwersytet Westminsterski zbadał usługi transportowe świadczone przez rowery w Londynie. Wyniki pokazały, że elektryczny rower cargo dowozi przesyłki na terenie metropolii 1,6 razy szybciej niż furgonetka, co w ciągu roku daje oszczędność ponad 14,5 tys. kg dwutlenku węgla. To znaczy, że rower zmniejsza emisję dwutlenku węgla o 90% w porównaniu z furgonetką z silnikiem Diesla i o 33% w porównaniu z furgonetką elektryczną. Według brytyjskich naukowców nawet połowa wszystkich realizowanych dotychczas przez pojazdy spalinowe miejskich dostaw w Europie mogłaby być realizowana za pomocą elektrycznych rowerów cargo.

Powoli zapominamy, jak wyglądał świat bez zakupów online i dostaw do domu. Na tętniących życiem ulicach miast pojawienie się kurierów rowerowych zrewolucjonizowało sposób, w jaki przesyłki docierają do miejsc przeznaczenia. Rower pozwala na zwinne przemykanie przez zatłoczone śródmieście, zapewniając terminowe dostawy, z którymi tradycyjne pojazdy mają trudności. Daje radę tam, gdzie furgonetka nie może – w strefach dla pieszych, na wąskich uliczkach i w obszarach czystego transportu. Nie zajmuje tyle miejsca; zamiast budować kolejny parking, miasto może np. zaplanować zieloną przestrzeń.

W Nowym Jorku policzono, że dostarczenie paczek z centralnego magazynu do domu klienta na tzw. ostatniej mili stanowi aż 50% całkowitej emisji dwutlenku węgla z dostaw kurierskich. W godzinach szczytu na Manhattanie kurierzy rowerowi są w stanie dostarczyć paczki dwa razy szybciej niż samochody. Każdego dnia w mieście trafia do rąk klientów ok. 2,4 mln przesyłek. Nowojorski wydział transportu wypuścił w ubiegłym roku swój własny model elektrycznego roweru – Cargi B. Dla tamtejszego przedsiębiorcy wymiana pojazdu ciężarowego na elektryczny rower towarowy to oszczędność nawet 13 tys. dol. rocznie.

Warunki pogodowe, bezpieczeństwo i wysiłek fizyczny to największe wyzwania dla transportu rowerowego. Miasta i firmy wdrażają dobre praktyki, aby wesprzeć kurierów. W Tokio otrzymują oni premie za terminowe wykonanie usługi podczas

z.muszynska@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Ekologia Wywiady

Puszcza Białowieska jak magnes

Ochrona przyrody powinna się opierać przede wszystkim na racjonalnych naukowych przesłankach

Dr hab. Michał Żmihorski – biolog, ekolog, profesor Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży i jego dyrektor

Czym zajmuje się Instytut Biologii Ssaków PAN w Białowieży?
– Celem działalności Instytutu Biologii Ssaków PAN, która trwa już ponad 70 lat, jest zrozumienie mechanizmów determinujących funkcjonowanie populacji zwierząt kręgowych, głównie ssaków, i ekosystemów lądowych. Skupiamy się na Puszczy Białowieskiej, bo to referencyjny las naturalny, w bardzo niedużym stopniu zmieniony przez człowieka. Obserwujemy w nim, powstałe w wyniku milionów lat ewolucji, zależności między środowiskiem a zwierzętami oraz pomiędzy różnymi gatunkami tych zwierząt.

Podam przykład. Badamy relację między wilkami a jeleniami, na które wilki polują. Na podstawie wyników sprawdzamy, jak taka relacja drapieżnik-ofiara wpływa np. na obieg pierwiastków w ekosystemie czy wzrost drzew w lesie. Jelenie zgryzają drzewa, a wilki zabijają jelenie, więc mogą ten proces modyfikować. Obecnie badamy również, jak to wpływa na rozmieszczenie w lesie kleszczy.

Proszę sobie wyobrazić, że ma pan wytłumaczyć przedstawicielowi obcej cywilizacji, czym jest Puszcza Białowieska i jakie ma znaczenie dla Polski i świata.
– Ujmując rzecz przenośnie, można powiedzieć, że puszcza jest dużą książką, poradnikiem, jak przetrwać na planecie Ziemia. Mamy tu ogromne nagromadzenie często rzadkich i unikatowych na skalę światową gatunków organizmów: grzybów, roślin, zwierząt. Każdy z nich w toku ewolucji wypracował swój sposób użytkowania zasobów, obrony przed wrogami i niekorzystnymi warunkami abiotycznymi. Myślę, że przedstawiciel obcej cywilizacji mógłby być zainteresowany tymi strategiami przetrwania.

Czy wciąż jest tu wiele miejsc, w których ingerencja człowieka jest niewidoczna lub widoczna w sposób nieznaczny?
– Zależy, jak zdefiniujemy tę ingerencję. Jeżeli jako opad atmosferyczny plastiku, to cała puszcza podlega tej ingerencji. Jeśli zaś jako odcisk podeszwy buta, to myślę, że w puszczy są miejsca, gdzie ingerencja jest minimalna, a ludzi mogło nie być od lat. Ostatnio spotkałem poszukiwacza poroży jeleni (jelenie co roku zrzucają poroża, ludzie je znajdują i sprzedają), który znalazł poroże z poprzedniego roku. Czyli co najmniej przez półtora roku nikogo w tej lokalizacji nie było.

Które przyrodnicze spotkania w puszczy są dla pana najciekawsze?
– Najciekawsza jest dla mnie niesamowita struktura tego lasu, jego nadzwyczajna gęstość i zmienność. Gdy chodzę po puszczy poza szlakiem, z dala od drogi, spotykam inny, niesamowity świat. Inny kosmos. Czuję się, jakbym szedł przez gęste trzcinowisko, bo są tu miejsca, w których widoczność nie przekracza kilkunastu metrów i co chwilę na drodze pojawia się nowa forma lasu. Mimo że mam dobrą orientację i duże doświadczenie w terenie, wielokrotnie gubiłem się w puszczy i gdyby nie kompas, miałbym problem z powrotem do domu.

Zanim Puszcza Białowieska stała się tematem medialnym z powodu kryzysu na granicy polsko-białoruskiej, była nim z powodu kornika. W 2015 r. rozpoczął się konflikt między tymi, którzy chcieli wycinać drzewa zaatakowane przez kornika, a tymi, który chcieli je zostawiać. Zaangażowani byli mieszkańcy, ekoaktywiści, leśnicy, samorządowcy i politycy. O co chodziło?
– Jak wilk zabija jelenia, a puszczyk zabija mysz leśną, tak kornik drukarz zabija świerki. Jest to naturalne zjawisko, prawdopodobnie zachodzące od milionów lat. W puszczy świerki i korniki koegzystują od tysiącleci i ten proces nie wymaga ludzkiego nadzoru. Ostatnie nasilenie zamierania świerków wiąże się ze zmianami klimatu – świerk wycofuje się z tej części Polski i Europy. Nie odbywa się to tak, że podwija korzenie i idzie na północ, po prostu zmniejsza się jego zagęszczenie na południowym krańcu zasięgu. Z perspektywy naturalnej nie jest to nic nowego.

A z ludzkiej?
– Mogło to wyglądać niepokojąco, bo w puszczy zwiększyła się liczba martwych świerków, tymczasem ludzie są przyzwyczajeni do dominujących w Polsce lasów gospodarczych, w których wszystkie drzewa są proste i zdrowe, a martwych drzew jest jak na lekarstwo. Dynamika ekosystemu generalnie niepokoi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.