Tag "eksmisje"
Burza nad polskim rynkiem mieszkaniowym
Kryzys mieszkaniowy stał się okazją do niekontrolowanej działalności firm eksmiterskich
Reklamy podsuwają wizję świata, w którym nie ma miejsca na starość, niepowodzenie czy zmartwienia. Polska polityka mieszkaniowa to bardziej wytwór sprzedawców marzeń niż przemyślany plan mający zapewnić przeciętnie zarabiającym ludziom bezpieczny dach nad głową. Bilbordy firm deweloperskich reklamują szczęście na kredyt, zielone osiedla i sąsiedzkie arkadie w samym środku miejskiego zgiełku.
Tymczasem niejednego Polaka od bezdomności dzielą dwa miesiące zalegania z czynszem. Oszczędności zgromadzone przez wielu ludzi pracujących na pełnym etacie nie wystarczyłyby nawet na zakup pralki. Większość rodaków uświadamia sobie, że codzienne balansowanie na linie może się skończyć upadkiem, a problemy ze spłatą czynszu pozbawią ich podmiotowości. Policja przestaje odpowiadać na wezwania dotyczące najścia, a dobytek życia – spakowany jak odpady w worki na śmieci – ląduje za oknem lub progiem mieszkania.
Rozbój na telefon
Taka sytuacja zresztą się zdarzyła. Gdańsk-Żabianka, ulica Gospody. To dzielnica bloków mieszkalnych usytuowana między Gdańskiem a Sopotem. W lutym ub.r. w pewien piątek późnym wieczorem niepełnosprawna, starsza kobieta zastaje przed drzwiami swojego mieszkania dwóch postawnych mężczyzn. Osiłkom z działającej w całym kraju firmy Biuro Bezpieczeństwa Nieruchomości towarzyszą dwie kobiety przedstawiające się jako nowe lokatorki. Utrzymują, że wynajęły mieszkanie, bez uprzedniego oglądania nieruchomości, i to wraz z rzeczami osobistymi poprzedniej mieszkanki. Pracownicy BBN pod nieobecność lokatorki rozwiercili zamki i dostali się do lokalu, przekazując jej jedynie pozostającego w nim psa. „Pani już tu nie mieszka, zamki zostały wymienione i pani nie wejdzie już do lokalu”, oznajmili 60-latce.
– Jak się okazało, niespodziewane najście to efekt zadawnionego, niewielkiego długu mojego brata, kiedyś formalnego właściciela mieszkania. Moja matka zgodnie z umową miała prawo dożywotniego użytkowania nieruchomości. Zadłużenie wynosiło 6 tys. zł i gdybyśmy o nim wiedzieli, bez trudu pokrylibyśmy tę należność. W tarapatach znaleźliśmy się, gdy ktoś kupił mieszkanie matki na licytacji komorniczej wraz z lokatorką. Nie mamy wiedzy, na jaki procent udzielono bratu tej pożyczki. Nabywca nie próbował się kontaktować z moją matką, nie zgłosił nawet zamiaru kupna mieszkania. Nie interesowała go sytuacja życiowa mamy. Czteropokojowe mieszkanie kupił po bardzo okazyjnej cenie – opowiada Teresa D., córka pokrzywdzonej.
Ochroniarze mieli aparycję wartowników wojskowych, a rozmowa z nimi przypominała nakłanianie do opuszczenia posterunku wbrew rozkazom. Kilkakrotnie wzywani funkcjonariusze policji wzruszali ramionami, podkreślając bezsilność wobec zaistniałej sytuacji. Ograniczyli się do poinformowania lokatorki, że powinna udać się do sądu. Policjant z następnego patrolu nawet nie ukrywał niechętnego stosunku do lokatorów. Starsza kobieta poinformowała go, że w mieszkaniu pozostawiła dobytek całego życia, łącznie z lekarstwami i ubraniami. – Jeśli nie ma pani gdzie spać, to proszę iść do najbliższej noclegowni dla bezdomnych – odpowiedział.
Pierwszą noc kobieta spędziła na klatce schodowej własnego bloku u boku córki. Agresorzy złożyli jej ofertę przyjęcia 5 tys. zł w zamian za zrzeczenie się dochodzenia praw do przebywania w mieszkaniu. Nazajutrz jednak propozycję wycofali. Gdańszczanka była załamana perspektywą raptownej bezdomności.
Ale sprawa znalazła nieoczekiwany finał. Tam, gdzie zawiodło prawo, zadziałały proste mechanizmy ekonomii. Człowiek, który na licytacji komorniczej nabył nieruchomość starszej kobiety, postanowił zaoszczędzić kilkanaście tysięcy złotych, nie wypłacając czyścicielom umówionego wynagrodzenia. Ci uznali umowę za nieobowiązującą i odstąpili od okupacji lokalu, narzekając na nieodpowiedzialność byłego pracodawcy. „Teraz to wy, dziewczyny, będziecie tego pilnować, tylko od tej pory nikogo już nie wpuszczajcie”, powiedział matce z córką jeden z eksmiterów.
Koszmar trwał ponad dobę. Po tym incydencie poszkodowana wezwała ślusarza, by zmienił zamki, przywracając stan posiadania nieruchomości.
– Obecnie mama żyje na tykającej bombie. Złożyła wniosek o przydział lokalu socjalnego, jednak podanie zostało odrzucone. Mamy związane ręce. Na nic się zdają tłumaczenia, że przecież mieszkanie nie należy już do mojej matki i w każdej chwili może zostać z niego wyrzucona na bruk – zamartwia się Teresa D.
Dialog pięści z nosem
Wszystkie historie przytaczane przez lokatorów bądź interweniujących w ich sprawie aktywistów łączy jedno: kapitulanctwo służb mundurowych, połączone z przesuwaniem przez sprawców granic dozwolonych działań. To stawianie lokatorów przed faktem dokonanym, ustanawianie za każdym razem nowych, korzystnych dla właścicieli interpretacji prawa za pomocą najstarszego argumentu – siły.
– Gdy przyjechałem na gdańską Żabiankę, zastałem pracowników firmy czyścicielskiej w czarnych uniformach i wysokich buta. Nie mieli postury ochroniarzy pracujących w nocnych klubach czy dyskotekach, ale ich ubiór i postawa sugerowały, że specjalizują się w tzw. brudnej robocie. Nie mieli żadnego wcześniejszego związku z mieszkaniem, chyba że na poważnie wziąć uwagę właściciela nieruchomości o nowych lokatorach, którzy zamieszkają tam „od zaraz”. Podstawiony chwilowy „lokator” to jedno z ulubionych zagrań czyścicieli – mówi Adam Szczepański, polityk partii Razem.
– Na nic się zdawały nasze tłumaczenia, że patrol nie został wezwany, by rozstrzygać naturę sporu (bo to jest kompetencją sądu), tylko by zainterweniować w sprawie wtargnięcia oraz by zagwarantować lokatorom prawo do korzystania z mieszkania. Nie pozwolili nawet dokumentować najścia oraz policyjnej interwencji, co samo w sobie stanowiło naruszenie prawa – dodaje Szczepański.
Funkcjonariusze policji byli obecni w każdym przypadku, gdy czyściciele z BBN jawnie łamali prawo lokatorskie. Ani razu nie wyprosili ludzi blokujących lokatorom wejście do mieszkania. Przedstawiciele służb mundurowych pokornie przyjmowali wersję pracowników BBN, niemal przepraszając za to, że zgodnie z prawem mieli obowiązek przyjechać na interwencję.
– Policja sugerowała nawet, by gdańszczanka skorzystała
Lokatorzy na froncie
Na początku wierzyliśmy w sprawiedliwość. Aż zetknęliśmy się z instytucjami, które powinny jej strzec Do mieszkania rodziny Brzeskich podczas niedzielnego obiadu wchodzi grupa ludzi, radośnie oświadczają, że właśnie je odzyskali. Rozchodzą się po pokojach, zaglądają we wszystkie kąty, oglądają meble i inne sprzęty. Opowiadają, że tam, gdzie jest pokój, była przed wojną kuchnia. Wszyscy mają po ok. 30-40 lat, z wyjątkiem jednego pana – spadkobiercy. Brzescy są w szoku, wpuścili ich nieświadomie. Nikt ich nie informował, że są zwracani









