Lokatorzy na froncie

Lokatorzy na froncie

fot Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorow

Na początku wierzyliśmy w sprawiedliwość. Aż zetknęliśmy się z instytucjami, które powinny jej strzec Do mieszkania rodziny Brzeskich podczas niedzielnego obiadu wchodzi grupa ludzi, radośnie oświadczają, że właśnie je odzyskali. Rozchodzą się po pokojach, zaglądają we wszystkie kąty, oglądają meble i inne sprzęty. Opowiadają, że tam, gdzie jest pokój, była przed wojną kuchnia. Wszyscy mają po ok. 30-40 lat, z wyjątkiem jednego pana – spadkobiercy. Brzescy są w szoku, wpuścili ich nieświadomie. Nikt ich nie informował, że są zwracani razem z kamienicą i idą w prywatne ręce. – Jola w tym mieszkaniu się wychowała. Jej rodzice odbudowywali kamienicę, po wojnie stała tu jedna ściana. Spadkobierca usiadł z nimi przy stole i zapytał: „Jak się państwu mieszka w moim mieszkaniu?” – opowiada Ewa, najbliższa koleżanka Jolanty Brzeskiej. Najście Reprywatyzacyjna historia małżeństwa Janusza i Bożeny zaczęła się 4 stycznia 2007 r. Do Janusza po godz. 22 zadzwonił sąsiad i poprosił, żeby zszedł na dół, bo dwóch młodych ludzi nakleiło na drzwiach kamienicy jakieś ogłoszenie. Wynikało z niego, że zgodnie z decyzją prezydenta m.st. Warszawy prawa użytkowania wieczystego do gruntu położonego przy ul. Dahlberga stanowią własność osób prywatnych. Udali się do Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami w Dzielnicy Wola, gdzie usłyszeli od urzędników, że nowym właścicielem jest Marek M. i że bardzo im współczują. Pod koniec lutego 2007 r. nowy właściciel podwyższa im czynsz z 2,39 zł do 16 zł za metr. Po kolejnej podwyżce płacą już 32 zł za metr. W kamienicy mieszkało wtedy dziewięć rodzin. – Pomagaliśmy sobie, nasze dzieci chodziły razem do szkoły. Wspólnie spędzaliśmy Boże Narodzenie. Byliśmy jak jedna wielka rodzina. Wszystko skończyło się po drugiej podwyżce – wspomina Bożena. Lokatorzy nie wytrzymywali psychicznie i finansowo. Zaczęli się wyprowadzać. Dzisiaj z dziewięciu mieszkań tylko dwa są zajęte. W jednym mieszkają Janusz z Bożeną. Ewę spadkobiercy pierwszy raz nachodzą w 2005 r. Minęły trzy miesiące od śmierci jej męża. Mecenas, który ją „odwiedza”, patrzy najpierw pełnym obrzydzenia wzrokiem na psa Majorka i żąda, żeby go wyprowadziła z pokoju. Zaraz potem proponuje jej 20 tys. zł za dobrowolne opuszczenie mieszkania. – Ja nie potrzebowałam 20 tys., tylko domu – mówi Ewa. Kobieta dostaje też propozycję wykupienia mieszkania za 200 tys. Mecenas nie chce wziąć pod uwagę poniesionych przez nią dotychczas nakładów. Oczyszczanie zaczyna się od poddasza. Ewa wynajmowała tam ośmiometrowe pomieszczenie. Dostaje tydzień na wyprowadzkę. Jej pokoik obiecano krawcowi, któremu zabrano dwa lokale. Krawiec zaczyna ją nachodzić, każe oddać klucze. Wreszcie goni ją w drodze do samochodu, wali pięściami w dach. – To była jedna z ich metod, napuszczanie ludzi na siebie – wskazuje Ewa. Eksmisja Eksmisja oznaczała dla niej podwójną wyprowadzkę. Opuszczała mieszkanie i zdrową część społeczeństwa. Niewielu znajomych wierzyło, że jest niewinna. Przecież normalnych ludzi nikt nie wyrzuca z domu. Umówiła się z komornikiem, że sama opróżni mieszkanie, a klucze odda właścicielowi. – To jest taki moment, kiedy człowiek łaknie wsparcia innych, ale nie chce, żeby było ich wielu – tłumaczy Ewa. Poprosiła o pomoc Janusza. Mieszkanie opuszczała z synem, który właśnie przyleciał z Anglii. Pamięta, jak usiadł przy biurku w swoim pokoju i zaczął wyć. Wydusił z siebie, że nie da rady. To był jego świat. Tutaj się wychował i chodził do szkoły. Dostał od niej młotek, łom i miał to wszystko rozwalić. Pomogło. Ostatecznie nie oddała kluczy, bo nowy właściciel mieszkania przyszedł ze ślusarzem. Za tę usługę musiała zapłacić 350 zł. Mogła też się bronić. Piotr Ikonowicz chciał zrobić blokadę. – Eksmisja była zaplanowana na 15 września, więc w październiku komornik przyszedłby z grupą antyterrorystów i tak czy siak by mnie wyrzucili – stwierdza. Mogłoby się udać, gdyby eksmisja odbywała się w październiku, bo w listopadzie rozpoczyna się okres ochronny. Dzisiaj Ewa mieszka 50 km od Warszawy, w niewielkim domku w Wildze. W 2003 r. zaczyna się złota era reprywatyzacji. Handel roszczeniami kwitnie. Kamienice przechodzą w ręce osób, które z właścicielami i ich spadkobiercami nie mają nic wspólnego. Lokatorzy dowiadują się, że dotychczasowe umowy są bezwartościowe. Nie liczy się, ile

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 40/2016

Kategorie: Kraj