Tag "Gdańsk"

Powrót na stronę główną
Kraj

Tu chodzi o pamięć

Wystawa „Nasi chłopcy” ośmieliła Pomorzan. Po latach ukrywania przeszłości chcą o niej mówić

Zaraz po wejściu na salę wystawową widzimy na czterech stołach kilkadziesiąt zdjęć chłopięcych twarzy. Twarze są radosne lub poważne, smutne lub z szerokim uśmiechem, są ciemne i jasne oczy, bruneci i blondyni. Wszyscy młodzi. Młodość to marzenia, nadzieje, szaleństwo, pragnienie przygody, ciekawość świata i strach przed nieznanym. Te młode twarze mogłyby należeć do wielu: do rozpoczynających karierę sportowców, do gitarzystów garażowych bandów, do studentów medycyny czy polonistyki, do szkolnych łobuzów lub szkolnych amantów, do młodych gniewnych punków, hipisów czy bitników.

Myślenie o historii

– Wystawa „Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy” jest konsekwencją wystawy „Wolę o tym nie mówić. Tożsamość gdańszczan a powojenna rzeczywistość” z lat 2022-2023, o tym, jak tworzyło się nowe społeczeństwo w powojennym Gdańsku – mówi dr Janusz Marszalec, jeden z kuratorów wystawy i zastępca dyrektora ds. badań i rozwoju w Muzeum II Wojny Światowej. – Tamta wystawa pokazała, że wojskowa służba gdańszczan i Pomorzan w Wehrmachcie jest ważnym i nieopowiedzianym, wstydliwym oraz wywołującym lęki elementem naszej historii.

„Nasza historia zaczęła się 1 września…”, brzmi pierwsze zdanie na pierwszej tablicy wystawy i jest to faktycznie chronologiczna historia od dnia rozpoczęcia wojny, przez jej kolejne lata, momenty, wydarzenia, aż do 1945 r. A potem są czasy powojenne i tak do dziś. Na dziś jednak się nie kończy. Otwiera się przyszłość, ale o tym później.

Tymczasem losy wojenne (i w niektórych przypadkach powojenne) chłopców poznajemy na przykładach kilkunastu mężczyzn, reprezentatywnych dla swojego pokolenia. Jest urodzony w Wolnym Mieście Gdańsku Stanisław Szuca, którego ojciec Michał za propolską działalność został rozstrzelany w 1940 r. Są Jan Bolda z Władysławowa i Henryk Olszewski z Grudziądza. Oraz Edmund Tyborski ze Swornegaci, który zdecydował się na dezercję. Są konkretne chłopaki w lasach i na froncie, ich zdjęcia, listy, dokumenty, menażki i niezbędniki, ich pożegnania z rodzinami na dworcach, czemu – jak piszą twórcy wystawy – „towarzyszyła podniosła atmosfera. (…) Swój opór wobec zaistniałej sytuacji wyrażali poprzez śpiew polskich pieśni religijnych, a nawet hymnu państwa polskiego”.

Na wystawę składają się przedmioty, dokumenty i historie pochodzące z kwerend muzealnych, ale przede wszystkim od ludzi, którzy zgodzili się przekazać rodzinne pamiątki, mimo niepokoju o to, jak ich dziadkowie zostaną pokazani i odebrani. To wszystko tworzy rzetelną, staranną i bardzo ludzką opowieść.

– Myślenie o naszej historii najnowszej ukształtowały trzy szkoły dotyczące drogi do niepodległości – tłumaczy dr Andrzej Gierszewski, rzecznik prasowy Muzeum Gdańska. – Są to: kongresowa tradycja powstańcza, wielkopolska tradycja pracy u podstaw i galicyjska tradycja współpracy dążącej do uzyskania autonomii w ramach systemu. Jednak na Pomorzu sytuacja wyglądała inaczej. W 1919 r. ludzie tu wiwatowali i witali Polskę, a potem się okazało, że ta Polska traktuje Pomorze jako region „drugiej kategorii”. W okresie międzywojnia tutejsza ludność musiała znieść wiele upokorzeń od urzędników z centralnej Polski, a mimo to pozostawała Polsce wierna.

We wrześniu 1939 r. wkroczyli Niemcy, którzy na Pomorzu mieli gotowe listy proskrypcyjne. Zaczęło się mordowanie lokalnych elit. Ludzie po prostu się bali i zastanawiali, co robić.

– Od października byli już mieszkańcami Rzeszy – kontynuuje Andrzej Gierszewski. – Jednak przypadki, gdy ktoś szedł do niemieckiej armii na ochotnika, były nieliczne. Większość Pomorzan została wcielona do niej przymusowo, gdy Niemcy w wyniku ataku na ZSRR potrzebowali nowych żołnierzy. Ludzie mieli do wyboru to albo represje lub śmierć rodziny i najbliższych.

O tych trudnych wyborach pisze 101-letni komandor w stanie spoczynku Roman Rakowski w liście otwartym: „(…) Łatwiej jest pisać piórem niż własną krwią, łatwiej jest się przechwalać i wystawiać oceny, niż być w zagrożeniu życia swego i bliskich. Łatwo, siedząc w wygodnym fotelu przy herbacie, szermować czyimiś życiem i krwią niż własną, mówiąc, jak z perspektywy lat trzeba było się zachować”.

Oceny te są pochodną głównie pierwszej z wymienionych przez Andrzeja Gierszewskiego szkół, czyli tradycji powstańczej. Ona jest podwaliną perspektywy – Janusz Marszalec nazywa ją warszawską – rządzącej dziś w naszym kraju spojrzeniem na historię. – W Polsce istnieje imperatyw

Wystawę można oglądać w Muzeum Gdańska, w Galerii Palowej w Ratuszu Głównego Miasta, do 10 maja 2026 r.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Osiedla grozy

Polityka mieszkaniowa jest odbiciem systemu wartości, jakim kieruje się każda władza

Przez każde większe polskie miasto biegną niewidzialne granice odgradzające coraz szczelniej bogatych od biednych. Nieformalne, ale odczuwalne dla tysięcy ludzi linie podziałów często są kreślone rękami i samorządowców, kierujących się jak najbardziej ideologicznymi pobudkami. Powstawanie tzw. osiedli grozy to często efekt traktowania lokatorów komunalnych jako grupy, którą z zasady należy zakwaterować w miejscach, gdzie nie zamieszkałby nikt, kto nie został do tego zmuszony.

W Polsce nie brakuje miast, których włodarze alergicznie reagują na takie hasła jak odpowiedzialność społeczna czy interes społeczny. Przykładem myślenia o społecznej polityce mieszkaniowej jako o narzędziu represjonowania najuboższych lokatorów było opuszczone już osiedle grozy Dudziarska na obrzeżach Warszawy. Kilkanaście lat temu, tuż przed Euro 2012, o krok dalej posunęły się władze Gdańska, oddając do użytku budynek mieszkalny kojarzący się z więzieniem i gettem.

Ulica Ubocze. Blok ufundowany dzięki partnerstwu publiczno-prywatnemu ulokowano na obrzeżach – tak jakby samo istnienie lokali socjalnych było plamą na obrazie miasta. Z zewnątrz budynek łatwo pomylić z hotelem robotniczym z końca lat 60. Ci, którzy stają przed nim po raz pierwszy, często nie mogą uwierzyć, że budowla powstała zaledwie 12 lat temu. Wybite szyby licznych opuszczonych lokali, zabezpieczone jedynie folią, kojarzą się z mrocznymi ulicami nowojorskiego Bronksu z końca lat 70. Jednak w przeciwieństwie do metropolii zza oceanu Gdańsk nie zmaga się z ostrym kryzysem finansowym, a nawet znajduje się w czołówce najlepszych miejsc do życia i pracy w Polsce.

Bloku nie zbudowano w ramach oszczędności, założeniem porozumienia między władzami miejskimi a dużą firmą deweloperską było pokazanie, że rozwijające się miasto może łączyć interesy prywatnych podmiotów deweloperskich z wrażliwością społeczną. W zamian za przekazanie gruntów pod budowę nowoczesnego kompleksu wieżowców Olivia Centre deweloper w ciągu półtora roku postawił blok mieszkalny z prefabrykatów, przeznaczony dla lokatorów oczekujących na przydział mieszkania komunalnego. Inwestor miał w tym przypadku wolną rękę. Każde jego działanie prezentowano w mediach jako dowód niesłychanej hojności. Firma deweloperska jako podmiot prywatny ma przede wszystkim generować przychód i utrzymywać się na rynku nieruchomości. Jej funkcją nie jest realizowanie polityki społecznej. Zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych to konstytucyjny obowiązek każdego samorządu terytorialnego.

Hojność to waluta chętnie wydawana przed kamerami, na konferencjach prasowych. Jednak deweloper, kierując się czysto wolnorynkową logiką, najwyraźniej po cichu postanowił z nią nie przesadzać, oszczędzając zarówno włożone w inwestycję pieniądze, jak i materiały budowlane.

Zbudowana tanim kosztem konstrukcja dość szybko zaczęła ulegać dewastacji, a brak udogodnień dla osób z niepełnosprawnościami uwięził w mieszkaniach najstarszych i zniedołężniałych lokatorów.

Młotkiem trudno pomalować ścianę, do realizacji określonych zadań służą odpowiednie narzędzia. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku zadań miasta i firm prywatnych. W Gdańsku miejska polityka upychania ubogich i niekiedy problematycznych lokatorów w jednym budynku, w połączeniu z powierzaniem nienadzorowanej firmie prywatnej zadań należących do obowiązków gminy stała się potwierdzeniem neoliberalnej tezy o patologiach cechujących państwowe i komunalne inwestycje mieszkaniowe.

Ruina w prezencie

Plecy około dwudziestoletniego chłopaka pokryły się bąblami po jednej nocy we własnym łóżku. To ślady po ugryzieniach pluskiew. W kuchni dość regularnie można zobaczyć sporych rozmiarów karaluchy. By ograniczyć inwazję, mieszkańcy zalepiają kratki przewodów wentylacyjnych, jednak niewiele to pomaga. Latem, gdy temperatura dochodzi do 30 st. C, pani Bożena woli duchotę szczelnie zamkniętego mieszkania niż niechciane towarzystwo. Karaluchy łatwo znaleźć w zmywarce i kuchence mikrofalowej, która w środku nocy włącza się samoczynnie w wyniku takich odwiedzin.

– Pamiętam, kiedy wprowadziłam się do bloku przy ulicy Ubocze. Jechałam samochodem pod wówczas jeszcze ogrodzony budynek. Byłam przerażona. Co prawda, blok był wówczas nowy i w dobrym stanie technicznym, ale z zewnątrz wyglądał jak hotel robotniczy. Chciało mi się płakać. Moja sąsiadka mieszkała z nastoletnią córką. Sąsiedzi potrafili co tydzień urządzać huczne imprezy. W 2011 r. w same Święta Wielkanocne podpalili jeden bok

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Pustostany do zajęcia

Niekiedy nawet wyremontowane mieszkania latami czekają na przydzielenie lokatora

Pustostany są stałym elementem krajobrazu każdego większego miasta. Jednak w Polsce bezwład administracyjny i świadoma rezygnacja państwa oraz samorządów z zaspokajania podstawowych potrzeb mieszkaniowych zmuszają tysiące ludzi do zajmowania pustostanów. W warunkach zaostrzającego się kryzysu mieszkaniowego niekompetencja i znieczulica społeczna to gotowy przepis na spekulacyjny wzrost kosztów wynajmu. Nie inaczej jest w Gdańsku, mateczniku nadwiślańskiego neoliberalizmu.

Śródmieście dużego miasta powinno się kojarzyć z gwarem tłumu i dziesiątkami otwartych do późna kawiarni czy sklepów. Tymczasem 10 minut od ścisłego centrum nie brakuje ulic, gdzie po zmroku światła palą się tylko w oknach mieszkań przeznaczonych na wynajem krótkoterminowy w sezonie turystycznym. Identycznie wyglądające apartamentowce sąsiadują z opuszczonymi i zrujnowanymi kamienicami. Muzyka puszczana z głośników aut i krzyki złotej młodzieży są wieczorem jedynymi oznakami życia. Wyludniające się fragmenty centrum w Trójmieście i kolejne zaułki z kamienicami pozbawionymi okien to efekt uboczny polityki krótkiego trwania, nastawionej na zaspokojenie doraźnych potrzeb deweloperów zainteresowanych wyłącznie zarabianiem dużych i szybkich pieniędzy, bez troski o strukturę miasta i warunki życia jego stałych mieszkańców. Papierkiem lakmusowym krótkowzrocznej polityki mieszkaniowej jest stosunek miejskich włodarzy do remontów i ponownego zasiedlania pustostanów.

Kult świętego pustostanu

Każdy opuszczony lokal mieszkaniowy można porównać do martwej komórki w ludzkim ciele. Gdyby z miejskiego budżetu przeznaczać miliony złotych na pilnowanie celowo nieremontowanych dziur w jezdniach, pomysł szybko spodobałby się autorom takich powieści jak „Paragraf 22”. Tymczasem miejska polityka mieszkaniowa niewiele odbiega od absurdów z książki Josepha Hellera. Władze Gdańska orzekły specjalną uchwałą, że pozostawienie pustostanów własnemu losowi jest finansowo bardziej opłacalne niż ich przywracanie do użytku. Na utrzymywanie ponad 3 tys. należących do Gdańskich Nieruchomości pustostanów – zarówno urzędnicy ratusza, jak i aktywiści miejscy określają tak lokale przeznaczone do remontu, rozbiórki oraz te z nieuregulowanym stanem prawnym – budżet miasta wykłada sumę przekraczającą 1 mln zł w skali roku.

Odpowiedzialni za zagospodarowanie pustostanów gdańscy urzędnicy nie wiedzą, w jakim stanie jest większość tych nieruchomości ani nie chcą podać aktywistom ich dokładnej lokalizacji. Jakiekolwiek plany remontowe dotyczą tylko 1,2 tys. opuszczonych i nieużywanych lokali miejskich. Z tej liczby raptem w 150 zapieczętowanych mieszkaniach ekipy budowlane rozpoczną w nadchodzącym roku prace remontowe. – Reszta nieruchomości może się nadawać do rozbiórki, nim ktokolwiek przekaże je lokatorom – martwi się Michał Dziarski z Pomorskiej Akcji

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Biskupia Górka – miejskie laboratorium

Gdańska dzielnica tkwi w zawieszeniu. Niektóre odnowione budynki są puste od ponad dwóch lat.

By dostać się z gdańskiego Dworca Głównego na Biskupią Górkę, wystarczy kilkuminutowa podróż tramwajem. Dzielnica w paradoksalny sposób łączy w sobie wszystkie cechy małej wspólnoty i obszaru poddawanego coraz intensywniejszej eksploracji turystycznej.

Kilka lat przed tragiczną śmiercią prezydent Paweł Adamowicz zapewniał dziennikarzy i inwestorów, że Biskupia Górka niedługo przeobrazi się z leżącego na uboczu, biednego, zapomnianego przez miejskich urzędników przedmieścia Głównego Miasta w „perłę w koronie”. Obecnie Biskupia Górka przypomina laboratorium. I choć aparatura jest jeszcze w fazie instalacji, już wiadomo, że celem procesów, w które zainwestowano dziesiątki milionów złotych, będzie stworzenie zupełnie nowej dzielnicy. Dobre inwestycje muszą nie tylko się zwracać, ale też na siebie zarabiać. Lawinowo rosnące czynsze oraz sprzeczność interesów ekonomicznych różnych grup unoszą się nad wzgórzem jak trujące opary rtęci.

Wyspa w morzu ruin.

Wchodzącemu do siedziby Domu Sąsiedzkiego przy Biskupiej 4 od razu rzucają się w oczy rzędy szklanych gablot, w których zgromadzono dziesiątki porcelanowych naczyń, rodzinnych pamiątek, przedmiotów osobistych, a nawet podziurawionych karabinowymi kulami niemieckich hełmów. Wszystko to zostało po dawnych mieszkańcach wzgórza, gdy w kwietniu 1945 r. uciekali przed żołnierzami Armii Czerwonej. Zrujnowane, opuszczone lub częściowo zamieszkane niskie domki, często z oknami zabitymi dyktą i płytą pilśniową, kontrastują z fasadami kamienic pamiętających panowanie cesarza Fryderyka Wilhelma II, na których widnieją starannie odnowione niemieckie napisy. Biskupia Górka, przyciągająca zorganizowane wycieczki wyjątkową atmosferą i punktami widokowymi, wita przybyszów kontrastami. Turystę nawykłego do gwarnego i skomercjalizowanego Śródmieścia uderzy zwłaszcza cisza.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Gdy wszystko się łączy

Magia pomorskich jarmarków bożonarodzeniowych Wieczorem 25 listopada, w sobotę, na oficjalnie otwartym Jarmarku Bożonarodzeniowym na Targu Węglowym w Gdańsku tłumy. Z dźwiękami kolęd i muzyki świątecznej mieszają się różne języki, bo zagranicznych gości tu wielu. Feeria świateł i szaleństwo zapachów. Choć pogoda nie rozpieszcza i co chwilę zacina krupą śnieżną, nikomu to nie przeszkadza. Śnieg dodaje klimatu drewnianym kramom i stanowiskom do konsumpcji przystrojonym lampkami i świerkowymi gałązkami z czerwonymi kokardami i bombkami. Domki na tle zabytkowej architektury też prezentują

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne

ArchFilmFest w Gdańsku. Pokazy filmów o architekturze i dyskusja

Festiwal Filmów o Architekturze ArchFilmFest zawita tym razem do Wrocławia. Program pokazów i dyskusji dotyczyć będzie m.in. wyzwań środowiskowych, które są jednym z najważniejszych zagadnień, z jakimi musi mierzyć się współczesna architektura i budownictwo. Poruszony zostanie również temat

Felietony Jan Widacki

Populizm a niezawisłość sędziowska

„Po ponad czterech latach od zamachu na życie Pawła Adamowicza sąd w Gdańsku wydał nieprawomocny wyrok. Zabójca prezydenta Stefan Wilmont skazany został na dożywocie”, donosiła nie bez satysfakcji „Gazeta Wyborcza”. Trzeba jednak uściślić. Zabójca prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza skazany został na karę dożywotniego pozbawienia wolności z obostrzeniem, że o warunkowe przedterminowe zwolnienie będzie mógł się starać nie wcześniej niż po upływie 40 lat (normalnie mógłby się starać już po 25 latach). Uwzględniając wiek

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Chcemy parku, nie pustyni

Lokalna społeczność walczy o Trójmiejski Park Krajobrazowy „Stop przemocy wobec lasów”, „Trójmiejski Park Krajobrazowy to nie drewutnia”, „Chcemy ochrony TPK”, „Większe wyręby pełne kasy gęby” – z takimi hasłami protestowali 16 stycznia w Gdańsku pod urzędem wojewódzkim przedstawiciele kilkunastu organizacji oraz inicjatyw społecznych i ekologicznych. Zebrani występowali też przeciw uchyleniu przez wojewodę pomorskiego Dariusza Drelicha Planu Ochrony Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. Złożyli w tej sprawie petycję, którą dotąd podpisało w internecie 4,5 tys.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Jak Lwów przenoszono do Wrocławia

Bez uczonych z Kresów powojenny rozwój naukowy Ziem Odzyskanych byłby niemożliwy Nie tylko uniwersytet i politechnika Szybkie powstanie we Wrocławiu silnego ośrodka medycznego było możliwe dzięki przybyłym w maju 1945 r. lwowskim lekarzom, wśród których znaleźli się: Roman Dzioba, Tadeusz Nowakowski, Tadeusz Owiński i Stanisław Szpilczyński. Samodzielna Akademia Lekarska powstała w 1949 r., a jej pierwszym rektorem został lwowski profesor Zygmunt Albert. W listopadzie 1951 r. rozpoczęła działalność wrocławska Wyższa Szkoła Rolnicza. Jej trzon stanowili

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne

Basia Trzetrzelewska wraca do Polski!

Wielka gratka dla fanów smooth jazzu! W drugiej połowie stycznia 2023 Basia Trzetrzelewska wystąpi w Warszawie, Łodzi oraz Gdańsku. Polska artystka o światowej sławie zaprezentuje swoje najważniejsze utwory, w tym materiał z najnowszego albumu studyjnego „Butterflies”.