Tag "górnictwo"
Śląsk to nie region, to światopogląd
Podróż banką po aglomeracji śląskiej
Nie przepracowałeś swojego Śląska. Po nagrodzonej Nike osobistej historii „Kajś” znów zabierasz czytelników na Śląsk, tym razem zapraszasz do podróży banką, tramwajem nr 7, przez kolejne miasta aglomeracji śląskiej. Po co ci ta podróż?
– Lubię podróżopisarstwo, a ciągnąca się przez pół Aglomeracji – przez Katowice, Chorzów, Świętochłowice, Bytom – trasa tramwajowej siódemki to dobra oś opowieści. Kilka lat po „Kajś” znów ruszyłem reportersko w Górny Śląsk, ale już w inny sposób. Poprzednią książkę pisałem, będąc w śląskiej diasporze, mieszkałem całe dorosłe życie w Krakowie, teraz od paru już lat żyję znów w Aglomeracji i widzę region inaczej. To perspektywa tubylcza.
Pewnie też wiele się zmieniło przez ostatnie lata na Śląsku.
– Nie znam regionu w Polsce, który zmieniałby się tak szybko. Trwa tu rewolucja górnośląska. Dotyczy tożsamości i pamięci, wymyślamy siebie na nowo w epoce postindustrialnej. „Aglo” to opowieść o tej teraźniejszości, bo na Górnym Śląsku teraźniejszość stała się ciekawsza niż historia.
Dorastałeś w Gliwicach, więc miałeś jakieś wspomnienie o Śląsku. To, wiadomo, obraz mityczny, a rzeczywistość potrafi zaskoczyć, olśnić, ale i rozczarować.
– Gdy zamieszkałem po powrocie z Krakowa na katowickim Zawodziu – ucieleśnieniu śląskiego stereotypu – nie czułem, że wracam do siebie, to była nowa przygoda. Gliwice są w Aglomeracji osobne, politechniczne, lwowskie, mniej przemysłowe, długo trwały w splendid isolation. Dobrze się tu zarabia, dobrze żyje, do pozostałych miast Aglomeracji poza sąsiednim Zabrzem, w którym były Multikino i Górnik, za mojego dzieciństwa się nie jeździło. Do dziś Gliwice są jednym z okien wystawowych regionu.
Wizytówka Górnego Śląska. Przeciwieństwo Bytomia?
– Bytom do niedawna uchodził za miasto upadłe, wymieniano go obok Radomia czy Wałbrzycha jako polskie Detroit. Ale to przeszłość. Dziś powoli staje się symbolem sukcesu, transformacji w dobre miejsce do życia: rewitalizuje się, dużo się tam dzieje, sprowadza się wiele ciekawych osób. Ma też ciekawą historię, szczyci się tym, że został założony kilka lat przed Krakowem. Tam wraz z Bytomskim Centrum Kultury od paru lat organizuję Aglo Festiwal, na którym dyskutujemy o Górnym Śląsku i innych polskich regionach, rozbijamy opowieść o Polsce monolitycznej. Od festiwalu nazwę wzięła moja najnowsza książka. Bytom jest w Aglomeracji najciekawszym architektonicznie miastem, w połowie XIX w. był naturalnym kandydatem na stolicę Górnego Śląska. I pewnie dziś to najszybciej przeobrażające się miasto Aglo.
Ale po przyjściu tam Polski Bytom rzeczywiście stał się symbolem katastrofy. W PRL miasto skazano na zniknięcie, przedłożono eksploatację surowców nad miasto i jego mieszkańców – dobrą książkę na ten temat, „Balladę o śpiącym lwie”, napisała Agata Listoś-Kostrzewa. Z kolei wielkim bestsellerem w Czechach jest znakomita powieść Karin Lednickiej „Krzywy kościół”. Karin opisuje w niej los zaolziańskiej, śląsko-czeskiej Karwiny, czyli historię alternatywną Bytomia. Karwina dziś już nie istnieje, przeszło 20-tysięczne miasto zniknęło, został po nim jedynie krzywy kościół św. Piotra z Alkantary, który sam zapadł się o 40 m. Tak mógł skończyć Bytom. Dzisiaj się odradza, ale kopalnictwo i transformacja potężnie go doświadczyły. Wystarczy przejechać się tramwajem nr 38 z placu Sikorskiego przez Piekarską – kiedyś ulica była płaska, a teraz jedzie się najpierw ostro z górki, a potem wspina się pod górkę. To efekt szkód górniczych.
To chyba w ogóle specyfika Śląska, który próbuje wymyślić się na nowo.
– Wiele osób pyta: co po górnictwie? Tymczasem owo „po” już trwa. W 1990 r. polskie górnictwo – głównie na Górnym Śląsku – zatrudniało 400 tys. ludzi. A pamiętaj, że jedno miejsce pracy w kopalni generuje kilka kolejnych: w transporcie czy związanych z grubą usługach, nawet w branżach, których nie kojarzysz z węglem – padały np. pralnie, w których prało się odzież roboczą. Ponadto górnik często utrzymywał całą rodzinę, więc zmieniła się struktura rodziny. Zamknięcie kopalń niszczyło też cały mikroświat wokół nich: kolonie dla dzieci, wakacje dla pracowników, domy kultury, wspólnotę sąsiedzkich losów w wielu dzielnicach. Z tych 400 tys. zostało do dziś kilkadziesiąt tysięcy górników. Ta rewolucja już się dokonała. Ministerstwo Przemysłu, które Koalicja Obywatelska na chwilę przeniosła do Katowic, było pomysłem spóźnionym o wiele lat. Polska energetyka dziś jest bowiem na północy – gazoport, elektrownie wiatrowe, atom. Już nie Śląsk jest silnikiem Polski.
Niektóre fragmenty Aglomeracji dobrze sobie poradziły ze zmianami, w innych transformacja trwa. Śląsk jest silnie rozwarstwiony. Województwo śląskie to z jednej strony Tychy, Gliwice, Katowice czy Dąbrowa Górnicza – miasta z bardzo wysokimi dochodami na mieszkańca, rozwinięte – ale z drugiej Ruda Śląska, Świętochłowice czy Zabrze, gdzie
Miliardy w czarnej dziurze
Hejtowani górnicy znów jadą do Warszawy
Byli w sierpniu, a pod koniec września znowu się wybierają do Warszawy. Mowa rzecz jasna o górnikach. Przez 500 dni mieli gdzie demonstrować w Katowicach, ale już nie mają. Ministerstwo Przemysłu, powołane przez rząd Donalda Tuska 20 lutego 2024 r., zaczęło działalność 1 marca. Urzędowało w monumentalnym gmachu peerelowskiego Ministerstwa Górnictwa, który był siedzibą Kompanii Węglowej, a następnie Polskiej Grupy Górniczej. Tę ostatnią wyrzucono z budynku, by zrobić miejsce dla prof. Marzeny Czarneckiej, koleżanki Borysa Budki (oboje pracują w tej samej katedrze Śląskiego Uniwersytetu Ekonomicznego). Czarnecka została szefową nowego resortu.
Nieznane są jej dokonania, ale też nieznane są powody, dla których to jedyne działające poza Warszawą ministerstwo powstało. Wprawdzie tworząc ten nowy podmiot, rząd informował: „Pomimo swojej lokalizacji resort nie ograniczy się do działalności wyłącznie w regionie. Zajmie się nie tylko sprawami górnictwa i hutnictwa, ale też m.in. gospodarki ropą, gazem i polityką atomową”, praktyka jednak okazała się inna. Ministerstwo nie zajmowało się ani górnictwem, ani tymi pozostałymi kwestiami. Aktywność Marzeny Czarneckiej jako jego szefowej ograniczała się do spotkań i do wypowiedzi. Te ostatnie bywały zaś wyjątkowo niefortunne.
Upadki i wzloty
W kwietniu 2024 r. Czarnecka udzieliła wywiadu, w którym powiedziała, że spółki energetyczne będą łączone z kopalniami. A wiadomo, spółki energetyczne przynoszą krociowe zyski, natomiast kopalnie na odwrót. „Kursy runęły po zapowiedzi pani minister”, donosiła telewizja TVN 24. I była to prawda. Spółki energetyczne są notowane na Giełdzie Papierów Wartościowych. Zapowiedź łączenia górnictwa i energetyki spowodowała prawdziwe finansowe trzęsienie ziemi. Akcje PGE spadły o 8,5%, Tauron stracił 5,2%, kurs Enei zapikował o 11%. Głos w tej sprawie musiał zabrać sam premier. Donald Tusk oznajmił, że bardzo ceni profesjonalizm Czarneckiej: „Mam zaufanie do pani minister, jest bardzo kompetentna. (…) Jestem spokojny co do trafności oceny pani minister przemysłu”.
Po miesiącu Czarnecka znowu wstrząsnęła giełdą. Na antenie TVP Info stwierdziła, że skarb państwa jest zainteresowany przejęciem aktywów węglowych od spółek energetycznych. Właściciele akcji tych ostatnich wpadli w euforię, inni rzucili się kupować aktywa tych samych firm, które w kwietniu zaliczyły potężne spadki. Jak wtedy kurs runął, tak teraz wzbił się: notowania PGE wzrosły o ponad 6%, Tauron zyskał ok. 7,5%, Enea niemal 7%. Jako przyczynę tych wzrostów eksperci ponownie wskazywali wypowiedź pani minister. Ostatecznie ani jedno, ani drugie się nie dokonało.
Dowodem, że powołanie Ministerstwa Przemysłu było niewypałem, jest jego likwidacja już półtora roku po utworzeniu. Ale górnicy nie musieli podróżować do Warszawy, żeby demonstrować. W marcu tego roku pod oknami minister Czarneckiej pojawili się związkowcy z kopalni Bielszowice. Nie mieli daleko, gdyż kopalnia ta znajduje się w Rudzie Śląskiej, mieście graniczącym z Katowicami. Protestowali przeciwko planowi likwidacji kopalni, co miałoby nastąpić w lipcu 2026 r.
Dwa miesiące później do Ministerstwa Przemysłu wkroczył europoseł Grzegorz Braun z, jak powiedział, interwencją poselską. Zadawał pytania dotyczące likwidacji kopalń i umowy społecznej zawierającej gwarancje zatrudnienia dla górników. Ta wizyta trwała zaledwie chwilę. Braun zerwał unijną flagę i podeptał ją. Następnie pojechał pod kopalnię Wujek, gdzie dokonał spalenia flagi pod pomnikiem zastrzelonych górników. A działo się to w tym samym dniu, w którym Parlament Europejski uchylił mu immunitet w związku z zarzutami dotyczącymi użycia gaśnicy proszkowej w Sejmie. Ministerstwo Przemysłu wykazało się rzadką aktywnością, kierując do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przez Brauna przestępstwa.
Po co te protesty
Teraz górnicy w obronie swoich interesów znów muszą jeździć do Warszawy. Byli 28 sierpnia, a wkrótce, 27 września, pojawią się na kolejnym proteście.
Sierpniowy wyjazd zorganizowali związkowcy z nomen omen Sierpnia 80. Pojechali, by zaprotestować pod biurami: Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz z Polski 2050 oraz Miłosza Motyki z PSL. Pani minister funduszy i polityki regionalnej podpadła stwierdzeniem, że dopłaty do górnictwa
Polaków współczucie warunkowe
Kobiety ze środowisk górniczych mają głos i swoją historię
Dr Monika Glosowitz – literaturoznawczyni, krytyczka literacka (Wydział Humanistyczny Uniwersytetu Śląskiego). Córka górnika, wnuczka górników.
- Pamiętam, jak w 1990 r. w Rudzie Śląskiej miał miejsce wybuch metanu w kopalni. Zginęło mnóstwo górników. Pamiętam wiadomości, pamiętam twarze tych żon, matek, sióstr. Boże, jak ja się z nimi identyfikowałam. I znów ta bezsilność. Mimo tylko tych dziesięciu lat.
- Ten sam strach odczuwałam, gdy byłam w domu rodzinnym małą dziewczynką, kiedy ojciec szedł do pracy, jak i potem, gdy mąż szedł do pracy. Taka sama obawa ogarniała człowieka, kiedy nie wracał o określonej godzinie bez żadnej wiadomości z kopalni.
- Zawsze byłam pełna podziwu, że są tak silne, że każdego dnia czekają na ich powrót. Że żyją w strachu i nie mogą im zabronić tej pracy, bo przecież zarabiają na chleb, kochają tę pracę mimo wszystko…
- Nie mogłam spać. Śniło mi się, że tata jedzie na akcję ratowniczą, bo dzwonią po niego z kopalni, a tam tą właśnie szpadą ucinają mu głowę. Nigdy wcześniej takiej szpady nie widziałam, bo nikt ze znajomych taty jej nie miał.
Cytaty z książki Moniki Glosowitz Opowieści kobiet z rodzin górniczych.
– Jechałam do pracy, kiedy mijały mnie karetki. Nawet przez chwilę nie pomyślałam, że jadą na kopalnię Knurów-Szczygłowice (mowa o wypadku w kopalni 22 stycznia – przyp. red.). Gdy wracałam, wiedziałam już, co się stało, słuchałam wiadomości. Informacją były dla mnie nie słowa lekarzy o obrażeniach doznanych przez górników, ale to, co nie zostało powiedziane. Wiem to po opowieści żony górnika. Mąż nauczył ją rozpoznawania rodzaju komunikatów, kiedy nic już nie da się zrobić, wyczytywania spomiędzy wierszy.
Ta tragedia zdarzyła się w twoim sąsiedztwie.
– Górnicy, którzy zginęli w kopalni Szczygłowice, to też mieszkańcy mojej dzielnicy i sąsiedniej Czerwionki-Leszczyn. Na to nie da się przygotować. Mnie za każdym razem porusza i wzrusza, że całe społeczności jednoczą się wtedy w modlitwie, zresztą rola kościoła jest tu ogromna. Nie mamy domu kultury, jest straż pożarna z biblioteką i kościół. A to są te pierwsze, szalenie istotne reakcje zbiorowe, które pozwalają przetrwać rodzinie, tym, którzy zostają sami z takim ciężarem. Dzień po dniu pojawiały się przecież informacje, że kolejni górnicy umierali od poparzeń.
Czy w środowisku górniczym mówi się o jakichś znakach?
– To nie metafizyka, ale mówimy, że występują czarne serie. Były Szczygłowice, potem kopalnia Marcel – tam zginął górnik, zaraz Mysłowice-Wesoła. To idzie cyklami, jak nieustanna, zapętlająca się żałoba. Rok temu był wstrząs w Mysłowicach, już nieobecny w świeżej pamięci, zginęło trzech górników. W rodzinie, która została dotknięta tragedią, każde doniesienie o śmierci będzie zawsze otwierało traumę. Nie wyobrażam sobie tych ataków bólu po każdej informacji o wypadku. To element, który warunkuje nasze życie jako społeczności, od gminnej po regionalną. I chyba nigdy dość uświadamiania, że wpływa na nas na każdym poziomie funkcjonowania jako zbiorowości. Chyba jest tak, że im bardziej niebezpieczne warunki życia, tym silniejsze mechanizmy solidaryzowania się. Dlatego np. związki zawodowe mają tu taką pozycję.
Pracujesz z kobietami z rodzin górniczych nad wydobywaniem i zachowaniem pamięci o nich.
– To już prawie cztery lata, nie myślałam, że to będzie taka część mojego życia. Na początku razem ze Stowarzyszeniem Ruch Rozwoju Gminy Czerwionka-Leszczyny zaprosiliśmy tamtejsze kobiety na warsztaty. Wyrosłam w dzielnicy obok, w Leszczynach mieszkali moi dziadkowie. Dziadek pracował na kopalni. Używam sformułowania „kobiety z rodzin górniczych”, to te, które pracowały czy pracują w górnictwie, w infrastrukturze przemysłowej Górnego Śląska, powolutku zamykanej, i oczywiście żony górników, ale też ich krewne – matki, córki, siostry, wnuczki.
I zabrzmiał głos kobiecy.
– Pojawiały się opowieści, kobiety przynosiły na warsztaty różne rzeczy, powstała wystawa i cykl fotoportretów w ważnych dla portretowanych miejscach. Zrobiła je Karolina Jonderko, znakomita fotografka, córka górnika.
Trzeci etap konkursu był adresowany do kobiet z całego województwa śląskiego z włączonym automatycznie Zagłębiem. Śląskie zaskoczyło mnie różnorodnością. Wydaliśmy oddolnie książkę – gromadziła opowieści mówione, pisane w formie tekstów, zdjęcia, ale i dokumenty, nawet przepisy. Poprawiona, trochę zmieniona wersja ukazała się pod koniec 2024 r. nakładem Wydawnictwa Biblioteki Śląskiej jako „Opowieści kobiet z rodzin górniczych”.
Pojawiają się w niej górniczki.
– Odkrycie opowieści górniczek było dla mnie piorunujące. Ubiegłoroczny plakat konkursu na pamiętniki powstał na podstawie archiwalnego zdjęcia kobiet pracujących na płuczce. W odpowiedzi na wezwanie konkursowe pojawiły się opowieści pracownic
Giną ludzie i miliardy
Dlaczego górnictwo jest katastrofą?
Zaledwie pięć dni dzieliło dwa dramatyczne wydarzenia, które wstrząsnęły polskim górnictwem. Najpierw, 22 stycznia ok. 8 rano, w należącej do Jastrzębskiej Spółki Węglowej kopalni Szczygłowice na głębokości 850 m doszło do zapalenia się metanu. W zagrożonym rejonie przebywało 45 osób. Rannych zostało 17, większość doznała oparzeń ciała i dróg oddechowych (dane za komunikatem prokuratury – przyp. MC). W informacjach funkcjonujących w obiegu publicznym podaje się liczbę 44 górników, z których ucierpieć miało 16.
Niestety, trzy osoby w wyniku odniesionych obrażeń zmarły w szpitalach. Pierwszą ofiarą był Marcin Wiktor, sztygar z 17-letnim doświadczeniem. Kolejni górnicy zmarli 23 i 25 stycznia w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich.
27 stycznia doszło zaś do drugiej tragedii. Tym razem w kopalni Marcel, wchodzącej w skład Polskiej Grupy Górniczej SA. Tuż po godz. 3 nad ranem na głębokości 800 m nastąpił silny wstrząs. Pod ziemią znajdowało się 29 górników. Jeden z nich, 34-letni ślusarz, zginął na miejscu, a 11 zostało rannych na tyle poważnie, że trafiło do szpitali – czterech było w stanie ciężkim.
Katastrofy w Szczygłowicach i Marcelu wynikały z zagrożeń odmiennej natury. O ile nie potrafimy przewidzieć wstrząsów, o tyle przed zapaleniem się metanu umiemy się chronić. W kopalniach instalowane są specjalne czujniki monitorujące stężenie gazu w wyrobiskach. W razie zagrożenia powinien zadziałać alarm, tak by można było w porę wycofać górników.
Trwa śledztwo
Już 24 stycznia Prokuratura Okręgowa w Gliwicach poinformowała o wszczęciu śledztwa dotyczącego przyczyn katastrofy w Szczygłowicach. Jak czytamy w jej komunikacie, postępowanie to prowadzone jest „w sprawie sprowadzenia zdarzenia, które zagrażało życiu i zdrowiu wielu osób”.
Stwierdzenie to brzmiało na tyle frapująco, że wśród pytań, które skierowałem do rzecznika Jastrzębskiej Spółki Węglowej SA Tomasza Siemieńca, było to, czy do kierownictwa JSW przed wypadkiem z 22 stycznia trafiały jakiekolwiek informacje o nieprawidłowościach w monitorowaniu zagrożeń metanowych w kopalni Knurów-Szczygłowice. I czy kierownictwo JSW było informowane o ewentualnych nieprawidłowościach związanych z bezpieczeństwem w innych kopalniach należących do spółki. Do chwili ukończenia artykułu odpowiedzi nie otrzymałem.
Jak wyjaśniła rzeczniczka prokuratury Karina Spruś, badane będą dokumentacja techniczna, korespondencja radiowa, a także procedury bezpieczeństwa. – W sprawie trzeba przesłuchać mnóstwo osób, nie tylko tych, które przebywały w rejonie zagrożenia, ale również osoby z dozoru, z nadzoru, kierownictwo kopalni, osoby, które brały udział w akcji ratunkowej – podkreśliła prokurator Spruś.
Grzechy przeszłości
W rozmowie z rzeczniczką Prokuratury Okręgowej w Gliwicach musiało oczywiście paść pytanie o inne tragiczne wydarzenia, do których dochodziło w górnictwie, i o wykrywane przez prokuraturę nieprawidłowości. Czasami są one drobne, to brak odpowiedniej odzieży. W podziemiach kopalni jest gorąco, górnikom zdarza się zdejmować bluzy, które mogłyby minimalizować skutki obrażeń termicznych. Ale bywają poważniejsze przypadki łamania zasad obowiązujących w górnictwie bądź nawet celowe przestępstwa, takie jak fałszowanie wpisów w dokumentacji czy poświadczenie nieprawdy. Rzeczniczka prokuratury przywołała dochodzenie po wypadku w kopalni Pniówek. 20 kwietnia 2022 r. w wyniku serii wybuchów metanu życie straciło tam 16 pracowników kopalni i ratowników, którzy ruszyli z pomocą poszkodowanym. W śledztwie dotyczącym tej tragedii kilka osób usłyszało już zarzuty fałszowania wpisów w dokumentacji.
To niejedyny przypadek celowego narażania zdrowia i życia górników. W 2006 r. w kopalni Halemba w Rudzie Śląskiej doszło do jednej z największych tragedii w polskim górnictwie. W wyniku eksplozji pyłu węglowego zginęły 23 osoby. Tam fałszowano pomiary pyłu węglowego. Potem powstał miażdżący raport Najwyższej Izby Kontroli, w którym można było przeczytać o poświadczaniu nieprawdy w dokumentacji kopalni, o ustawianiu przetargów i kompletnym braku nadzoru.
Ludzkim życiem w przeszłości szafowano też w kopalni Knurów-Szczygłowice. W 2007 związkowcy z WZZ Sierpień ’80 roku ujawnili nagranie, z którego wynikało, że fałszuje się pomiary metanu. Taśma z nagraniem trafiła do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Pan major od górnictwa
Jeszcze raz należy podkreślić, że w przypadku ostatnich katastrof nie ma żadnych sygnałów o ewentualnych nieprawidłowościach. Trzeba jednak postawić pytania o stan bezpieczeństwa w polskich kopalniach, a także o obecną sytuację polskich spółek górniczych, która jest co najmniej zadziwiająca.
Od listopada ub.r. Polska Grupa Górnicza SA nie ma prezesa. Przez kilka miesięcy był nim Leszek Pietraszek, funkcjonariusz służb specjalnych, który najpierw pracował w Urzędzie Ochrony Państwa, a następnie w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Kierował delegaturami ABW w Katowicach i w Opolu. Dochrapał się stopnia majora. Prezesem Polskiej Grupy Górniczej został już po ostatnich wyborach, wygranych przez Koalicję Obywatelską. To, że ktoś taki miał kierować największą polską spółką górniczą, z pewnością nie jest dziełem przypadku. Pietraszek odszedł w bardzo interesujących okolicznościach. Zastąpił Bartłomieja S., który w Zarządzie Województwa Śląskiego odpowiadał za służbę zdrowia. Były już wicemarszałek Bartłomiej S. trafił do aresztu. Postawiono mu zarzuty korupcyjne.
Strata i nagrody
Kondycja PGG od dawna jest fatalna. Obawy budzi również pogarszająca się sytuacja Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Jej dane finansowe pokazują niepokojącą tendencję. Od miesięcy spada w spółce zarówno wydajność pracy, jak i wydobycie. W trzecim kwartale 2024 r. JSW odnotowała przychody ze sprzedaży na poziomie 2,69 mld zł oraz stratę netto w wysokości 308,9 mln zł. Choć w 2023 r. JSW osiągnęła zysk, wynosił on 997 mln zł. Tymczasem jeszcze w 2022 r. przekroczył 7 mld zł.
Mimo słabnących wyników pracownikom Jastrzębskiej Spółki Węglowej wypłacane są nagrody. Mój informator twierdzi, że w ubiegłym roku górnicy dostali aż 18 pensji. Zgodnie z danymi za 2023 r. średnia pensja w JSW wynosiła 17,5 tys. zł brutto. Tym samym wzrosła o ponad 26% w stosunku do 2022 r. Zarobki nadal rosną. I to mimo że dane za pierwsze sześć miesięcy zeszłego roku pokazują gigantyczną stratę – ponad 6 mld zł netto. Która będzie rosła. W kwietniu JSW wypłaci nagrody. Po 6 tys. zł dla górników zatrudnionych pod ziemią, po 4,5 tys. zł dla pracowników przeróbki i po 3,5 tys. zł dla pozostałych. Należy więc się spodziewać, że w innych spółkach górniczych związkowcy też zażądają dodatkowych pieniędzy.
Nie panimaju
To wszystko dzieje się przy wręcz gigantycznych nadwyżkach zatrudnienia w górnictwie – chodzi o nawet 20 tys. osób niepotrzebnie zatrudnionych na etatach. Mało tego. Spółki górnicze podpisują umowy z firmami zewnętrznymi, które kierują górników do pracy w kopalniach. Pół biedy, jeśli są to ludzie, z którymi można się dogadać. Ale w Polsce zostały zarejestrowane liczne firmy zatrudniające obywateli krajów zza naszej wschodniej granicy. Pracują zatem u nas nie tylko Ukraińcy, lecz także osoby z paszportami białoruskimi, kazachskimi czy gruzińskimi. Coraz częstszą odpowiedzią na polecenia sztygarów jest „nie panimaju”. Pod ziemią pojawiły się tabliczki z komunikatami pisanymi cyrylicą.
Czy ta sytuacja ma wpływ na bezpieczeństwo w kopalniach? Nie wiadomo przecież, w jaki sposób obcokrajowcy przechodzili szkolenie górnicze i BHP. A na tym zagrożenia się nie kończą. W Polsce górnik strzałowy, zanim otrzyma odpowiednie uprawnienia, jest skrupulatnie sprawdzany. Bada się go pod kątem karalności. Policja przeprowadza wywiad środowiskowy w jego miejscu zamieszkania. Tymczasem do pracy na przodku kierowani są również cudzoziemcy. Mają dostęp do materiałów wybuchowych, ponieważ na przodku używa się dynamitu.
Pani minister przerażona
W tej sprawie do minister przemysłu Marzeny Czarneckiej trafiło pismo Związku Zawodowego Górników w Polsce. Związkowcy wspominali w nim o „zielonych ludzikach”: „Nie bez znaczenia w dobie rosyjskiej agresji na Ukrainę jest też możliwość przenikania do polskich kopalń tak zwanych zielonych ludzików, co rodzi zagrożenia działaniami sabotażowymi podejmowanymi w ramach wojny hybrydowej. W dobie kryzysu energetycznego i transformacji energetycznej wystąpienie takich zjawisk byłoby katastrofalne dla bezpieczeństwa energetycznego państwa”.
W piśmie podkreślono też, że nowi górnicy ze Wschodu czasem w ogóle nie mówią po polsku. Ale nie tylko to budzi obawy związkowców: „Działając w trosce o bezpieczeństwo pracowników kopalń, w kontekście katastrof, z jakimi mieliśmy do czynienia w JSW w latach ubiegłych, zwracamy uwagę, że poziom bezpieczeństwa w kopalniach zagranicznych (np. ukraińskich) znacznie odbiega, in minus, od standardów BHP stosowanych w polskim górnictwie. Nabyta za granicą praktyka wykonywania zawodów górniczych może nie przystawać do stosowanych w Polsce standardów bezpieczeństwa (…).
Istnieje także obawa, czy pracownicy ci posiadają
Górnictwo głęboko pod dnem
Kopalnia Bzie wydobywa w miejscu, gdzie węgla nie ma
Gdyby przyznawać anty-Noble za najbardziej nietrafione przedsięwzięcia gospodarcze, z pewnością jednym z głównych pretendentów do takiej nagrody byłaby budowa kopalni Bzie. Wyczynem zaiste niebywałym jest bowiem budowa kopalni węgla w miejscu, gdzie węgla nie ma.
To była największa inwestycja polskiego górnictwa węgla kamiennego ostatnich 20 lat. Należąca do Jastrzębskiej Spółki Węglowej (JSW) kopalnia kosztowała 3 mld zł. W „papierach” było tam aż 180 mln ton węgla koksowego, wykorzystywanego przez przemysł hutniczy i uznawanego za surowiec strategiczny w Unii Europejskiej. Zakładano, że Bzie będzie wydobywać co najmniej 2 mln ton rocznie, co miało wspierać krajową produkcję stali.
Pierwsza ściana w kopalni została uruchomiona w marcu 2022 r. Już w sierpniu 2022 r. prezes JSW Tomasz Cudny przyznał, że doszło do fatalnego rozpoznania geologicznego złoża. Następnie wiceprezes ds. technicznych Edward Paździorko potwierdził, że z powodu skomplikowanej tektoniki złoża osiągnięcie zakładanego poziomu wydobycia (czyli 2,5 mln ton rocznie) jest niemożliwe.
Anty-Noble dla PiS
Za tę gigantyczną wpadkę trudno winić jedynie minioną ekipę rządzącą. Prace, które ostatecznie doprowadziły do wybudowania bubla za 3 mld zł, rozpoczęto w 2007 r. Ale za inne wyczyny pomniejsze anty-Noble należą się już ludziom związanym z PiS.
Takim wyczynem była budowa całkiem od podstaw kolejnej kopalni. Drążenie szybu Grzegorz rozpoczęto w 2017 r. Początkowo szacowano, że ma on kosztować zaledwie pół miliarda złotych. „Zaledwie” nie jest tu żartobliwym zabiegiem retorycznym. W 2022 r. koszt budowy Grzegorza sięgał już całego miliarda, a końca budowy nie było widać.
Otwarte pozostaje pytanie, dlaczego Grzegorz nazywa się Grzegorz. Gdy rozpoczynano budowę, wiceministrem energii odpowiedzialnym za górnictwo był Grzegorz Tobiszowski. Pytany o to zapewniał jednak, że zbieżność nazwy szybu z jego imieniem jest przypadkowa. I może tak było. W inauguracji budowy udział wzięła premier Beata Szydło, wbijając pierwszą łopatę.
– To radosny dzień dla polskiej gospodarki – mówiła. – Udowadniamy wszystkim niedowiarkom, którzy nie wierzyli w to, że w naszym kraju może powstać jeszcze zakład górniczy, że właśnie w Polsce można otworzyć nową kopalnię. Było wielu takich, którzy twierdzili, że czas polskiego górnictwa minął. A tymczasem to nieprawda. Konsekwentnie wprowadzamy w życie nasze reformy, które mają ustabilizować gospodarkę, uczynić polskie górnictwo konkurencyjnym, stworzyć nowe możliwości dla niego. Szyb Grzegorz jest tego doskonałym przykładem. Dzięki niemu przedłuży się żywotność kopalni Sobieski o 50 lat.
Projekt kompletnie nieopłacalny
Baju, baju, będziesz w raju, chciałoby się powiedzieć. Tym bardziej że już na samym początku ci, którzy znali się na górnictwie, mówili, że ta inwestycja jest kompletnie pozbawiona sensu. Głębokość szybu miała wynosić 870 m. Węgiel wydobywany z takiej czeluści nie miał szans konkurować z węglem z australijskich kopalń odkrywkowych, a nawet węglem z innych polskich kopalń, nie tak głębokich. Już na wstępie wiadomo było, że inwestycja nie będzie opłacalna. A potem się okazało, że raczej nie będzie kopalni. Choć miała ruszyć w 2023 r., do 2021 r. drążony szyb osiągnął głębokość jedynie 80 m. Później zabrakło pieniędzy i budowę przerwano. Następnie znowu ją rozpoczęto. Podobno w 2027 r. ma się zakończyć. Nie wiadomo po co, skoro już w przyszłym roku zaczniemy zamykać nasze elektrownie węglowe.
Kopalnię Grzegorz budował koncern energetyczny Tauron. Należała do niego spółka Tauron Wydobycie. Tenże Tauron Wydobycie dla Beaty Szydło uratował przed zamknięciem kopalnię Brzeszcze. Jej utrzymanie stanowiło jedną z obietnic
William Harriman a sprawa polska
W jakim stopniu doświadczenia biznesowe z międzywojnia mogły wpłynąć na jego rolę w kształtowaniu powojennych granic Polski?
Druga połowa 1944 r. to dla premiera Stanisława Mikołajczyka czas najtrudniejszy. W Londynie ma przeciwko sobie duumwirat: prezydenta i wodza naczelnego. Na polu międzynarodowym w trakcie powstania warszawskiego prowadzi najtrudniejsze negocjacje z Moskwą, w tym bezpośrednio ze Stalinem. Szczególną ich komplikacją jest powołanie alternatywnej dla rządu emigracyjnego Krajowej Rady Narodowej, przejmującej władzę na terenach wyzwalanych przez Armię Czerwoną. W Londynie Mikołajczykowi udaje się przy pomocy Brytyjczyków uzyskać wreszcie dymisję gen. Kazimierza Sosnkowskiego z funkcji naczelnego wodza i zastąpić go gen. Tadeuszem Borem-Komorowskim, który jednak swej funkcji przez ponad pół roku wykonywać nie może, gdyż znajduje się w niemieckiej niewoli.
Początek jesieni 1944 r. to kolejny wyjazd premiera do Moskwy. Po wstępnych konsultacjach Mikołajczyka z ministrami spraw zagranicznych: ZSRR – Wiaczesławem M. Mołotowem i Wielkiej Brytanii – Anthonym Edenem oraz ambasadorem USA w ZSRR Williamem A. Harrimanem rozmowy osiągają szczebel wyższy i toczą się już w trójkącie Stalin-Churchill-Mikołajczyk. W imieniu Roosevelta przysłuchuje się im Harriman.
Mikołajczyk widzi, że nie tylko on, ale i sprawa Polski jest przedmiotem gry trzech największych mocarzy świata. Jest coraz bardziej świadomy, że Stalin zręcznie rozgrywa swych rozmówców, że Churchill mu ustępuje, a przyszłość i granice Polski stają się obojętne Ameryce. Rozumie, że jest pionkiem, że powoli traci grunt pod nogami. Ale spraw kraju, w swoim rozumieniu, pragnie bronić za wszelką cenę. Mimo decyzji Wielkiej Trójki, ustalającej w Teheranie wschodnią granicę Polski, wciąż wierzy, iż będzie w stanie odwrócić bieg historii. Przed opuszczeniem Moskwy spotyka się ze ściągniętym tu z Lublina Bolesławem Bierutem, wówczas przewodniczącym Krajowej Rady Narodowej, odbywa także rozmowę ze Stalinem, w cztery oczy.
Niecierpliwy Churchill
Po powrocie do Londynu, podczas wystąpienia przed Radą Narodową Mikołajczyk otwarcie i z bólem stwierdza, że Polska „w politycznej strategii Anglii i Ameryki nie jest pozycją najważniejszą”. Oceniając realnie sytuację, nie widzi innej możliwości niż pójście na układ ze wspieranymi przez Moskwę reprezentantami nowej władzy w kraju. Takiej decyzji od polskiego premiera i od całego rządu londyńskiego coraz niecierpliwiej oczekuje Churchill. Jednak Mikołajczykowi nie udaje się uzyskać aprobaty kierowanego przez siebie rządu dla koncepcji, jakiej od pewnego czasu chce Churchill. Rada Ministrów na posiedzeniu 3 listopada 1944 r. uchwaliła, że nie widzi możliwości wyrażenia zgody na warunki postawione na konferencji w Moskwie, i zwróciła się „o ponowne rozważenie w najbliższej przyszłości całokształtu tych spraw w gronie Trzech Głównych Mocarstw Zjednoczonych z udziałem Rządu Polskiego”. Stojąc już w zasadzie na przegranej pozycji, Mikołajczyk wciąż liczy na uzyskanie pozytywnej reakcji Roosevelta wobec interpelacji w sprawie polskiej granicy wschodniej.
Raz jeszcze, zdesperowany, zwraca się o pomoc do Wincentego Witosa, kilkakrotnie namawia go do przylotu do Wielkiej Brytanii. Ufa, iż sama obecność Witosa w Londynie będzie oparciem – dla niego i dla odtworzenia wolnej Polski wedle wizji, o urzeczywistnienie której wciąż zabiega. Dzień po niekorzystnej dla jego koncepcji uchwale rządu wysyła do Witosa depeszę z prośbą o natychmiastowy wyjazd do Londynu. Gdy schorowany Witos wreszcie pozytywnie odpowiada na prośbę i rozpoczynają się przygotowania do jego przerzutu do Londynu, cały misterny plan okazuje się na nic. Mikołajczyk zostaje przymuszony do dymisji, a jego następcy, Tomaszowi Arciszewskiemu, Witos nie jest do niczego potrzebny.
Kilkakrotnie pojawiło się powyżej nazwisko amerykańskiego dyplomaty Williama A. Harrimana, którego udział w rozmowach Wielkiej Trójki niewątpliwie miał znaczący wpływ na projektowane losy Polski po zakończeniu działań wojennych. Rzecz dotyczy przede wszystkim konferencji w Moskwie w dniach 9-19 października 1944 r. Harriman był wówczas (w latach 1943-1946) ambasadorem USA w Moskwie. W spotkaniach uczestniczył w dwóch rolach. W pierwszych dniach konferencji – gdy rozmowy Stanisława Mikołajczyka toczyły się na szczeblu ministrów spraw zagranicznych Związku Radzieckiego, Wielkiej Brytanii i USA – reprezentował sekretarza stanu USA. Następnie, gdy rozmowy weszły na szczebel przywódców państw (Stalin i Churchill), Harriman reprezentował nieobecnego prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta. Ponownie zaś miał wpływ na losy Polski, biorąc udział w konferencji jałtańskiej (4-11 lutego 1945 r.).
Jak Europa żegna się z „czarnym złotem”
Wiele wskazuje na to, że 11 lat po zamknięciu ostatniej węglowej elektrowni w Unii Europejskiej Polska wciąż będzie zatruwać Europę Czy tego chcemy, czy nie, musimy zacząć przyzwyczajać się do myśli o żegnaniu się z węglem. Surowcem, który tak chętnie wykorzystywany jest (był?) w energetyce i ciepłownictwie. Żegnanie się z węglem szczególnie trudno przebiega w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Boleśnie odczuwamy to nad Wisłą. Także dlatego, że odchodząca władza zrobiła niewiele, by transformacja energetyczna przebiegła u nas tak jak w wielu krajach Europy.
Wiedza i pasja
Jubileusz prof. Stanisława Speczika „Wiedza i pasja”. Tak zatytułowano konferencję naukową poświęconą wybitnej postaci polskiej nauki, jaką bez wątpienia jest prof. Stanisław Speczik. Bardzo trafnie. Bo te dwa słowa, wiedza i pasja, celnie opisują ogromny dorobek Profesora. Przez 50 lat pracy naukowej, jak mało kto w Polsce, umiejętnie łączył ogromną wiedzę w zakresie geologii, a zwłaszcza geologii rud miedzi, z praktyką w poszukiwaniu i dokumentowaniu złóż, które wcześniej opisywał i prognozował na podstawie prowadzonych przez siebie badań. Prof. Speczik
Bogdanka – od ściany do ściany
W polskim górnictwie i energetyce wiele musi się zmienić, by wszystko zostało po staremu By ratować polskie kopalnie, rząd Prawa i Sprawiedliwości najpierw z entuzjazmem realizował pomysł Platformy Obywatelskiej łączenia ich z grupami energetycznymi, a teraz – znów by je ratować – równie entuzjastycznie planuje przeniesienie ich do nowego tworu, Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego. Tak historia transformacji polskiego górnictwa i energetyki zatoczyła koło (zapewne nie po raz ostatni). Dlaczego? Pod koniec 2015 r. Grupa Enea za 1,46 mld zł
Mieć miedź i kłopoty
Odkryli największe w kraju złoża miedzi i utracili koncesję. Czyli jak to się robi nad Wisłą Poszukiwania złóż surowców mineralnych w Polsce nigdy nie były łatwe. Rzecz nie tylko w skomplikowanej procedurze, wymagającej przed rozpoczęciem konkretnych prac uzyskania wielu zezwoleń w różnych urzędach, czasem w braku środków, a czasem doświadczonych pracowników. Prawdziwym wyzwaniem są decyzje administracji państwowej, która – jak twierdzi – zawsze działa zgodnie z obowiązującym prawem. A jeśli mamy wątpliwości, możemy pójść do sądu. Co nie tylko kosztuje, ale też









