Tag "Indie"
Zbrodnie kolonializmu europejskiego
Nowożytny kolonializm w XIX i XX w. pochłonął życie milionów ludzi na całym świecie
Wielkie odkrycia geograficzne na przełomie XV i XVI w. otworzyły epokę europejskiego kolonializmu, która trwała aż do drugiej połowy XX w. i była naznaczona brutalną przemocą oraz eksploatacją podbijanych ziem i ludów. Omówienie wszystkich zbrodni europejskiego kolonializmu przekracza ramy artykułu, skupię się zatem na najbardziej drastycznych zbrodniach epoki kolonializmu w XIX w. i pierwszej połowie XX w.
Był to okres intensywnego rozwoju kapitalizmu. W poszukiwaniu nowych rynków zbytu, tanich surowców i darmowej siły roboczej mocarstwa europejskie wyruszyły na podbój Afryki i Azji. Dzięki eksploatacji podbijanych terytoriów największe państwa Europy Zachodniej zbudowały swoją potęgę gospodarczą i polityczną.
Niemieckie ludobójstwo w Afryce
Jednym z tych państw były Niemcy, które dość późno, bo dopiero po zjednoczeniu w 1871 r., rozpoczęły ekspansję kolonialną w Afryce. Dlatego Berlin już na wstępie przegrał rywalizację z Brytyjczykami i Francuzami w „wyścigu o Afrykę”. Miało to później konsekwencje w skierowaniu niemieckiej ekspansji na Europę, co skutkowało I i II wojną światową. W Afryce Niemcy zdobyły tylko cztery kolonie: Niemiecką Afrykę Południowo-Zachodnią (1884, obecnie Namibia), Niemiecką Afrykę Wschodnią (1885, obecnie Tanzania, Burundi i Rwanda), Togoland (1884, obecnie Togo) i Kamerun Niemiecki (1884). Na obszarze Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej miało miejsce pierwsze ludobójstwo XX w., jak określa się zagładę ludności Herero i Nama w latach 1904-1908.
Na początku 1904 r. plemię Herero pod wodzą Samuela Maharera zbuntowało się przeciwko niemieckiej kolonizacji ich terytorium. Powstańcy zabili ok. 100 niemieckich kolonistów. W odpowiedzi Berlin wysłał w sierpniu 1904 r. 15-tysięczny
korpus ekspedycyjny, na którego czele stanął gen. Lothar von Trotha. Zastosował on strategię spalonej ziemi i przeprowadził typową akcję eksterminacyjną, przypominającą późniejsze zbrodnie hitlerowskie. W bitwie pod Waterbergiem von Trotha pokonał powstańców, ale celowo pozwolił im wymknąć się z okrążenia. Następnie zepchnął rebeliantów wraz z towarzyszącymi im rodzinami na skraj pustyni Omaheke (zachodnia część pustyni Kalahari), gdzie zostali otoczeni i pozbawieni dostępu do źródeł wody pitnej. Przez dwa miesiące schwytani w pułapkę Hererowie umierali z pragnienia i głodu. Każdy, kto próbował się zbliżyć do źródeł wody, był zabijany przez niemieckich żołnierzy.
Pomimo rozkazu cesarza Wilhelma II, nakazującego przerwać akcję pacyfikacyjną, von Trotha kontynuował zagładę Hererów. Tych, którzy przeżyli, kazał umieścić w obozach koncentracyjnych i oznaczyć symbolem GH (Gefangene Herero).
Największy obóz powstał na Wyspie Rekinów (niem. Haifischinsel, ang. Shark Island) w Zatoce Lüderitza. W latach 1904-1908 zginęło w nim co najmniej 3,5 tys. Hererów, których zmuszono do niewolniczej pracy przy budowie linii kolejowej prowadzącej z Zatoki Lüderitza do Keetmanshoop. Wielu w okrutny sposób zamordowali niemieccy koloniści. W 1908 r. zostało już tylko ok. 15 tys. z 80 tys. Hererów żyjących w 1904 r. Zamordowano też 10 tys. osób z plemienia Nama, które wznieciło rebelię w 1905 r.
Niemieccy lekarze eugenicy, np. późniejszy współtwórca teorii wyższości „rasy nordyckiej” oraz współautor hitlerowskiej koncepcji zagłady Żydów i Romów Eugen Fischer czy współodpowiedzialny za przeprowadzenie w III Rzeszy akcji T4 Fritz Lenz, poddawali więźniów z Shark Island rasowym badaniom medycznym. 778 głów odciętych jeńcom
6 milionów rąk z kijami
Indyjskie RSS jest prawdopodobnie największą organizacją polityczną na świecie, choć głosi, że z polityką nie ma nic wspólnego
Trudno o pomyłkę nawet na pierwszy rzut oka, już pobieżne przejrzenie materiałów audiowizualnych na temat tej organizacji budzi jednoznaczne skojarzenia. Większość zaczyna się od tego samego ujęcia. Dziesiątki mężczyzn, niekoniecznie młodych, ustawiają się bladym świtem w odmierzonym co do centymetra układzie rzędów i kolumn. Wszyscy ubrani są w identyczny sposób, choć nie można tego nazwać umundurowaniem. Nikt się nie wyróżnia, bo tu śmiało można zastosować słynne „Jednostka – zerem, jednostka – bzdurą” Majakowskiego. Śnieżnobiałe koszule, oliwkowe spodnie (czasami z krótkimi nogawkami), czarne nakrycia głowy. W rękach charakterystyczne lathi – długie kije bambusowe, teoretycznie służące do musztry, ćwiczeń fizycznych i synchronizowania ruchów podczas przemarszów. Jednak każdy, kto choć raz widział tych mężczyzn w akcji, doskonale wie, że lathi mogą mieć inne zastosowanie, niezwiązane z treningami na zakurzonych placach w miastach, miasteczkach i wsiach subkontynentu.
Potężni jak nigdy
Rashtriya Swayamsevak Sangh (Narodowe Stowarzyszenie Ochotników), w skrócie RSS, to prawdopodobnie największy na świecie ruch o konotacjach politycznych. Według ostrożnych szacunków ma ok. 6 mln członków, choć ta liczba, jak każde dane demograficzne w Indiach, jest prawdopodobnie zaniżona. Organizacja założona w 1925 r. obchodzi stulecie działalności, więc to dobry moment, żeby o niej napisać, bo prawdopodobnie nigdy dotąd nie była tak potężna.
RSS trudno scharakteryzować kategoriami obowiązującymi w zachodnich społeczeństwach demokratycznych. Organizuje np. życie i czas pozaedukacyjny milionom młodych ludzi w Indiach, ale nie w taki sposób jak europejscy harcerze czy amerykańscy skauci. Ma również wyraźne zabarwienie nacjonalistyczne, którego nikt nie ukrywa. Nie można natomiast powiedzieć, że to młodzieżówka jakiejkolwiek partii politycznej.
Nacjonalizm, który w RSS jest promowany, ma ścisłe związki z religią hinduistyczną. Ale to znów pułapka interpretacyjna, bo nie mówimy tu o klasycznym ruchu religijnym. Oczywiście w tym miejscu można wdać się w spór, ponieważ ideologia nacjonalistyczna w Indiach jest antydemokratyczna i wcale nie postuluje rozdziału władzy świeckiej i duchowej, niemniej jednak nie tylko o religię w RSS chodzi. Dobrym tropem jest autorytaryzm, bo właśnie z powodu pomieszania tych prądów i dziedzin – nacjonalizmu, religii, poświęcenia celów i praw jednostki dla dobra ogółu, militaryzacji codziennych czynności – trudno szukać analogicznych podmiotów w Europie czy w USA (przynajmniej na tak masową skalę). Prędzej znajdziemy je w krajach rządzonych dyktatorsko, np. w Iranie. Tamtejszy Związek Mobilizacji Uciemiężonych stanowi przybudówkę Islamskiej Gwardii Rewolucyjnej i rządzi się takimi samymi prawami jak RSS.
W hinduskiej organizacji nie ma ani marginesu błędu, ani żadnych odstępstw od normy. Ferment intelektualny, debata na temat linii ideologicznej? To nie tutaj. Trudno zresztą, żeby było inaczej, skoro RSS czerpało inspirację z najgorszych totalitaryzmów.
Prof. Marzia Casolari, włoska historyczka badająca na Uniwersytecie Turyńskim dzieje Azji, w publikacji na temat RSS cytuje wiele źródeł niepozostawiających pola do interpretacji. W latach 30. XX w. liderzy RSS byli zafascynowali Adolfem Hitlerem i Benitem Mussolinim. Hitlerjugend stanowiło oczywisty punkt odniesienia, ale ideologia też miała znaczenie, zwłaszcza w kwestiach rasowych. Na szczytach władzy RSS dominowało przekonanie, że żyjących na terenie Indii muzułmanów (a było to jeszcze przed niepodległością i rozwodem z Pakistanem) należy potraktować tak, jak naziści w III Rzeszy traktują Żydów. Nienawiść na tle etnicznym nie zniknęła nawet po ujawnieniu horroru Holokaustu i obozów koncentracyjnych. Do dzisiaj zresztą wśród członków RSS panuje przekonanie, że muzułmanie nie zasługują na pełnię praw obywatelskich.
Pospolite ruszenie
W 2022 r. portal Vice zrealizował film dokumentalny o RSS. W kilku scenach reporter
Nad Ukrainą wisi widmo Jałty II
Rozpoczęła się prawdziwa gra o świat
Prof. Bogdan Góralczyk – politolog, sinolog, hungarysta, były ambasador w państwach Azji, wykładowca w Centrum Europejskim UW i jego były dyrektor.
Donald Trump… Czy jego powrót do Białego Domu zmienia świat?
– Jego drugie dojście do władzy oznacza, że to nie jest przypadek, to głęboka strukturalna zmiana w cywilizacji zachodniej. Trumpa 2.0 trzeba wziąć bardzo poważnie. Bez względu na to, że jest nieprzewidywalny, że jego ego idzie 5 m przed nim i jest trudno sterowalny. Już pierwsze dni po wyborach potwierdziły tę tezę – bo kto by wymyślił, że Trump zechce zająć Kanadę, Grenlandię, Kanał Panamski…
I to się w Ameryce podoba!
– Tym razem Trump ma znacznie szerszy mandat, może robić, co chce. W mojej ocenie to naprawdę koniec końca historii. W 1991 r., kiedy padł Związek Radziecki, w naturalny sposób z dwubiegunowego układu zrobiła się jednobiegunowa chwila. Amerykanie podyktowali światu, w tym Polsce, dwa pakiety. O jednym doskonale wiemy, to był konsensus z Waszyngtonu, mówiąc po polsku – plan Balcerowicza. Natomiast o drugim pakiecie mówimy zdecydowanie mniej, a Trump właśnie go rozmontowuje. Mianowicie Amerykanie wypracowali swoją wersję demokracji: checks and balances, czyli system równowagi i kontroli władz. Nazwali to demokracją liberalną.
Czym ona się różni od klasycznej, monteskiuszowskiej?
– Do klasycznego trójpodziału wprowadza niezależne od trzech władz media i niezależne społeczeństwo obywatelskie. Demokracja liberalna weszła do kanonu, który sześć tygodni po rozpadzie ZSRR, 7 lutego 1992 r., w traktacie z Maastricht przyjęła Unia Europejska. W czerwcu 1993 r. sformułowane zostały tzw. kryteria kopenhaskie. Czyli demokracja liberalna, konsensus waszyngtoński, państwo prawa i prawa mniejszości. Jeśli chodzi o wiarę w konsensus z Waszyngtonu, załamała się ona już w roku 2008. Kto dziś wierzy, że rządzi rynek i niewidzialna ręka rynku? Ale Trump uderza teraz w demokrację liberalną. Zamiast wartości mamy nagą siłę. Power!
A czy Ameryka ma siłę?
– W USA w ciągu ostatniej dekady dokonały się dwie rewolucje. Pierwsza – ideologiczna. Bo co mamy w USA? Narodowy kapitalizm i konserwatyzm. Zaczynają się już ekspulsje i deportacje. Trump ogłasza cła. Ale miała miejsce i druga rewolucja – energetyczna, łupkowa. Stany Zjednoczone stały się eksporterem surowców energetycznych, głównie gazu skroplonego. Dlatego tak im potrzebny jest w Świnoujściu gazoport na skroplony gaz. Amerykanie sprzedają nam ten gaz drożej niż Norwegowie, nie mówiąc o dawnych czasach i gazie rosyjskim.
Co więc się stało? Przez co najmniej dwie dekady naukowcy mieli problem ze wskazaniem, kto jest największą gospodarką świata. Bo to była albo Unia Europejska, albo Stany Zjednoczone. Wskazania wahały się pomiędzy 22% a 23% światowego nominalnego PKB, w wypadku obu tych podmiotów. A jak jest dzisiaj? Stany Zjednoczone mają 26%, czyli więcej – bo pandemia, rewolucja łupkowa, ale również wojna na Ukrainie. Ile sprzętu Amerykanie sprzedali? Ta wojna im służy. A Unia Europejska? Był brexit – wystąpienie Wielkiej Brytanii zmniejszyło PKB państw Unii o 4-5%. Unia ma więc 18%. I właśnie w zeszłym roku wyprzedziły ją Chiny – w sensie nominalnym, bo w sensie siły nabywczej są największą gospodarką świata już od 2015 r. Czyli USA mają siłę i USA stawiają na siłę.
To widać i słychać.
– Zobaczymy, czy to się uda. Moim zdaniem gra o Grenlandię jest bardzo poważna. Grenlandia to cała tablica Mendelejewa, a przede wszystkim pierwiastki ziem rzadkich, czyli te, bez których nie ma dziś postępu naukowo-technologicznego. Trump, jak już wiemy, walczy o nie również na terenie Ukrainy, szczególnie gdyby doprowadził tam do pokoju czy rozejmu.
Mamy więc do czynienia z kolejną odsłoną koncertu mocarstw?
– Tak! Mamy do czynienia z wielkomocarstwową grą. Dlatego w tak trudnym położeniu znalazła się Unia Europejska, bo ona sama się definiuje do dzisiaj jako soft power. Co więcej, wiele wskazuje, że Trump będzie grał na rozwałkę Unii. Z Brukselą nie chce gadać, co najwyżej z Berlinem i Paryżem, a najchętniej to z Putinem.
Jeśli Amerykanie tak się zachowują, to Rosjanie już mówią, że skoro Amerykanie mogą, to oni też!
– Nad Ukrainą wisi widmo Jałty II.
Jak się bronić w epoce koncertu mocarstw?
– Odpowiedź jest oczywista: Europa musi nabyć znamion hard power. Musimy zwiększyć swoje zdolności obronne. W 2015 r. zebrałem grono najlepszych polskich specjalistów od integracji europejskiej i wydałem po angielsku pod moją redakcją tom, którego tytuł w tłumaczeniu brzmiał: „Unia Europejska na scenie globalnej”. Podtytuł zaś mówił wszystko – „Zjednoczeni albo bez znaczenia”. Tymczasem my jesteśmy w tej chwili niezjednoczeni, mówiąc delikatnie.
Unia Europejska jest chorym człowiekiem świata?
– Jest słaba. A Viktor Orbán mówi, że ma jeszcze większe przywary. Bo jest bogata i słaba.
Wydaje się, że punktem odniesienia dla polityki Trumpa są Chiny, a nie Rosja, Unia Europejska czy kryzys bliskowschodni.
– Przyjmując to rozumowanie, powinniśmy oczekiwać po stronie administracji amerykańskiej poważnych prób zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej, zawieszenia broni.
Żeby zamknąć front.
– Tylko że Putin wie, że ma mocne karty. Ta wojna
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Zapomniana katastrofa
Skażenie w Bhopalu było tragiczniejsze niż późniejsza o 15 miesięcy awaria w Czarnobylu. Zostało jednak medialnie przykryte
W nocy z 2 na 3 grudnia 1984 r. doszło do największej katastrofy przemysłowej w historii. Wydarzyła się w indyjskim Bhopalu – liczącej wówczas 1,5 mln mieszkańców stolicy stanu Madhya Pradesh. Tej nocy w zakładach chemicznych filii amerykańskiego koncernu Union Carbide (światowego potentata w produkcji nawozów sztucznych i środków ochrony roślin) nastąpiła awaria zaworu bezpieczeństwa w zbiorniku magazynowym. W rezultacie doszło do wycieku izocyjanianu metylu – silnie trującego organicznego związku chemicznego, będącego półproduktem przy wytwarzaniu pestycydów z grupy karbaminianów.
W świetle oficjalnych danych w wyniku bezpośredniego skażenia zginęło 3787 osób. Jednak według szacunków organizacji Greenpeace – wliczając ofiary zmarłe później – zginęło 20 tys. ludzi, a co najmniej 120 tys. doznało trwałych szkód na zdrowiu, takich jak zaburzenia oddychania, choroby nowotworowe, utrata wzroku i inne. Z tego ponad 50 tys. osób utraciło zdolność do pracy. Z kolei według wyliczeń Międzynarodowej Kampanii na rzecz Sprawiedliwości w Bhopalu z 1991 r., opartych na informacjach rządowych, zmarło 15 tys. osób, a 560 tys. zostało poszkodowanych. W tym 495 tys. osób sklasyfikowano jako ranne w wyniku katastrofy, 22 tys. – jako całkowicie niezdolne do pracy, 3 tys. jako poważnie niezdolne, a 8,5 tys. – częściowo niezdolne.
Katastrofa w Bhopalu była groźniejsza i miała o wiele tragiczniejsze skutki niż późniejsza o 15 miesięcy katastrofa w Czarnobylu. Została jednak medialnie przykryta właśnie przez pożar reaktora na Ukrainie, co na Zachodzie było tematem eksploatowanym politycznie przez długie lata. O Bhopalu, poza Indiami, właściwie zapomniano.
Tragedia w Bhopalu jest przykładem tego, co politologia ładnie nazywa rozwojem zależnym, a inni – neokolonializmem lub dzikim kapitalizmem. Wielki kapitał przemysłowy, szczególnie amerykański, zbudował potęgę finansową na niskich kosztach produkcji. Te najprościej uzyskać dzięki taniej sile roboczej oraz zredukowaniu, najlepiej do zera, inwestycji w bezpieczeństwo produkcji i ochronę pracy. Ponieważ zachodni świat wywalczył sobie cywilizowane standardy prawa pracy i BHP, coraz trudniej było stosować powyższe zasady w USA. Dlatego Union Carbide, wzorem innych zachodnich korporacji, postanowił poszukać tanich sposobów produkcji w krajach Trzeciego Świata.
Wybrał Indie.
Niebezpieczna fabryka po sąsiedzku
Spółka zależna Union Carbide India Limited, należąca do Union Carbide (50,9%) i indyjskich inwestorów (49,1%), otworzyła zakład produkcji pestycydów w Bhopalu w 1969 r.
Dlaczego Indie były nieważne?
Stało się to, o czym pisaliśmy już wcześniej – ambasadorem RP w Indiach (na początek kierownikiem placówki) będzie Piotr Świtalski. Sejmowa komisja właśnie zaakceptowała jego kandydaturę. Tak oto, po raz pierwszy w XXI w., wysyłamy do New Delhi dyplomatę wagi ciężkiej, z najwyższej półki, byłego wiceministra. To czytelny sygnał, że Polska zaczyna traktować Indie tak jak na to zasługują – jako wielkiego gracza światowego formatu.
Bo kto był ambasadorem w Indiach w ostatnich latach? W roku 2001 został nim Krzysztof Majka, inżynier, senator AWS. Wcześniej był konsulem w Mumbaju. To była jego pierwsza placówka, tak wszedł w świat polityki zagranicznej. Zastąpił go w 2009 r. prof. Piotr Kłodkowski, orientalista, specjalista od islamu i hinduizmu. W dyplomacji również nowicjusz. W latach 2014-2017 mieliśmy krótki epizod ambasadora zawodowca, kiedy placówką kierował Tomasz Łukaszuk, wcześniej ambasador w Indonezji i dyrektor Departamentu Azji i Pacyfiku MSZ. PiS Łukaszuka odwołało, bo studiował w MGIMO, i wysłało do New Delhi Adama Burakowskiego, profesora Instytutu Studiów Politycznych PAN, specjalistę od Rumunii, eksperta Klubu Jagiellońskiego. Dla niego to także był debiut w dyplomacji.
Innymi słowy, Polska pokazywała wszem wobec, że nie dostrzega wielkiej zmiany, jaka się dokonuje w Indiach, że patrzy na nie jak na egzotyczny, daleki kraj, w gruncie rzeczy drugorzędny. A na ambasadę jak na miejsce miłych synekur dla zasłużonych profesorów i działaczy.
Nawiasem mówiąc, Adam Burakowski w kwietniu 2023 r. przeniósł się na stanowisko ambasadora do RPA. I od tej pory, czyli od 20 miesięcy, mamy ambasadę w New Delhi bez ambasadora. W takich czasach!
Dlatego wysłanie Świtalskiego jest tak ważną zmianą. W MSZ pracuje on od roku 1986 i sprawy polityki międzynarodowej zna od podszewki. Zna Rosję, bo pisał doktorat w Moskwie, w MGIMO. Zna specyfikę dyplomacji wielostronnej, bo pracował w przedstawicielstwie przy ONZ i w sekretariacie OBWE. Pracował też w ambasadzie RP w Nairobi. W swojej karierze był dyrektorem Departamentu Strategii i Planowania Polityki Zagranicznej, a także dyrektorem Departamentu Azji i Pacyfiku. Był też wiceministrem, ambasadorem przy Radzie Europy w Strasburgu. A na zakończenie ambasadorem Unii Europejskiej w Armenii.
Wie wszystko: jak działa nasze MSZ i nasza struktura władzy, jak działa dyplomacja Unii Europejskiej i państw unijnych. Jakie jest miejsce Indii w polityce Zachodu. I jaka jest polityka Indii oraz jej zamiary. O kierowaniu placówką i kontaktach z korpusem dyplomatycznym nie ma co wspominać, bo to jego naturalne środowisko.
Mając tak doświadczonego szefa placówki, minister Sikorski może paru rzeczy być pewien. Że będzie miał na placówce porządek, że Świtalski szybko zbuduje swoją pozycję w korpusie i że będzie można przez niego wiele spraw z rządem załatwiać. Gospodarze też szybko poczują, że jest taki kraj jak Polska.
I o to w tym wszystkim chodzi. Ambasady to przecież narzędzia naszej polityki, wiadomo, że jak dobrze działają, to można politykę prowadzić. A jeżeli działają na pół gwizdka, można niewiele. Co wybieramy?
Duch strategicznego partnerstwa
Premier Indii w Polsce
Narendra Modi w Warszawie! To była historyczna wizyta. Tak ją przedstawiano w mediach, podkreślając, że to pierwsza wizyta premiera Indii w Polsce od 45 lat. Na tym relacja się kończyła. Ewentualnie uzupełniano ją informacją, że odbyła się w 70. rocznicę nawiązania stosunków dyplomatycznych między naszymi państwami. I cytowano premiera Modiego: „Z tej okazji postanowiliśmy podnieść nasze relacje do poziomu partnerstwa strategicznego. Relacje między Indiami a Polską opierają się na wspólnych wartościach, takich jak demokracja i praworządność”.
Uzupełnijmy te lakoniczne informacje. Historia stosunków polsko-indyjskich nie zaczyna się dziś. Były już one kiedyś bliskie, a towarzyszyły temu intensywne kontakty gospodarcze. Bardziej intensywne niż obecnie.
Gwoli przypomnienia, rządy obu państw nawiązały stosunki dyplomatyczne 30 marca 1954 r. na szczeblu ambasad. Już rok później, w 1955, oficjalną wizytę w Polsce złożył pierwszy premier Indii Jawaharlal Nehru. W 1967 r. składała wizytę w Polsce Indira Gandhi. A 12 lat później, w 1979 r., kolejny premier Indii – Morarji Desai. Były też rewizyty: w 1977 r. w Indiach przebywał I sekretarz KC PZPR Edward Gierek, a w 1985 r. Wojciech Jaruzelski.
Bliskie kontakty były nieprzypadkowe. Oba państwa łączyła współpraca polityczna, Warszawie na niej zależało, dawała nam głęboki oddech i budowała naszą pozycję w świecie. Oba kraje współpracowały też gospodarczo i w dziedzinie tzw. produkcji specjalnej. W czasach PRL wyrobiliśmy sobie w Indiach dobrą markę. Polskie firmy wybudowały tam m.in. 12 elektrowni węglowych, 13 kopalń itd. Energetyka, górnictwo, przemysł stoczniowy, kolejnictwo, hutnictwo, wiercenia studni, zbrojeniówka – tu współpraca znakomicie się rozwijała. Wszystko to gwałtownie zahamowało po roku 1989. W 2000 r. polski eksport do Indii był dużo niższy niż w 1989 r.
Oficjalne kontakty stawały się zaś raczej protokolarne. W 1994 r. w Indiach przebywał prezydent Lech Wałęsa, w 1998 r. prezydent Aleksander Kwaśniewski. W 2009 r. Polskę odwiedziła prezydent Pratibha Patil, a w 2017 r. wiceprezydent Indii Mohammad Hamid Ansari. Dodajmy, że we wrześniu 2010 r. wizytował Indie premier Donald Tusk.
Miejmy świadomość, że dziś Indie to najludniejszy kraj świata. Ich tempo rozwoju gospodarczego jest wyższe niż Chin. Według prognoz MFW w 2024 r. wzrost PKB w Indiach będzie wynosił 6,7-7%, a w Chinach – 4,6%. W 2028 r. Indie mają wyprzedzić gospodarczo Japonię i Niemcy (Wielką Brytanię już przegoniły), co da im trzecie miejsce na świecie, po Stanach Zjednoczonych i Chinach. Dodajmy wagę polityczną – Indie to lider światowego Południa. A Polska?
To dobrze, że Polska dostrzegła wreszcie Indie i że dokument o strategicznym partnerstwie zawiera też listę działań. Dopiszmy do niej jeden punkt – Polska musi mieć ambasadora w New Delhi. Bo od marca 2023 r. go nie mamy.
Tygrysie wdowy
Tygrys potrzebuje terytorium. Człowiek potrzebuje ziemi. Tego konfliktu nie udaje się rozstrzygnąć od dziesięcioleci.
Sundarbans. Wypowiadam tę nazwę nie po raz pierwszy. Ale pierwszy raz zastanawiam się, do czego odsyła. Sundarbany – mówię głośno, nie mając pewności co do wymowy. Znam tylko pisownię i aurę dziwności oraz grozy, która spowija ten rejon w powieściach „Żarłoczny przypływ” Amitava Ghosha i „Dzieci północy” Salmana Rushdiego. W tej ostatniej dżungla jest niezależnym bytem, który odbiera bohaterom oddech, więzi ciała i zasnuwa umysły fantasmagoriami. Na miejscu usłyszę, że las jest pełen demonów i duchów, które potrafią wywołać nagłą burzę, trząść rybacką łodzią i zmieniać kierunki świata. A jednym z najpotężniejszych demonów jest tygrys. (…)
Największe na świecie lasy namorzynowe. Największa zatoka świata. Druga pod względem wielkości delta rzeczna na Ziemi. Najbiedniejszy i najgęściej zaludniony region Azji Południowej. Najszybciej postępujące zmiany klimatyczne. Największe zagęszczenie naturalnych katastrof, w tym najpotężniejszych cyklonów. Największe na Ziemi skupisko dzikich tygrysów. To ostatnie, choć nagminnie powtarzane nawet w prasie naukowej, nie okaże się prawdą.
Prawdę stanowi jednak fakt, że Sundarbany są ostatnim na świecie miejscem, w którym dominującym gatunkiem i drapieżnikiem szczytowym nie jest człowiek, tylko tygrys bengalski. (…)
Sundarbany to ostatnie na planecie tak rozległe lasy namorzynowe rozpościerające się przy ujściu trzech siostrzanych rzek: Gangi, Brahmaputry i Meghny, które tworzą tu drugą pod względem wielkości deltę na Ziemi. To one zbudowały tutejsze błotniste równiny, niosąc tysiące kilometrów osady ze swoich himalajskich dopływów. Stworzyły tereny zalewane i obnażane przez pływy, pajęczynę cieków, korzeniową plątaninę mangrowców, archipelag znikających i powracających wysp. Niby-ląd. Żywioł, którego nie udało się okiełznać brytyjskim kolonizatorom. Dziś to ginąca wyspa bioróżnorodności i dom endemicznych gatunków rozciągający się na przeszło 10 tys. km kw. Ta naturalna jednia została w 1971 r. podzielona przez ludzi polityczną granicą na część Indii i część Bangladeszu. Tej linii nie uznają jednak migrujące z wyspy na wyspę zwierzęta. (…)
Obecnie dziki tygrys to rzadkość. Na całej planecie zostało ich mniej niż 4 tys. (…)
Tygrys to już nie zwierzę, ale idea, pręgowany wzór sprzedający wszelkiej maści produkty. Im dłużej będę podróżować śladem tygrysa, tym częściej będzie się okazywać, że jego legendarna agresja, przebiegłość i krwiożerczość również są konstruktem kulturowym. (…)
Wpisuję w wyszukiwarkę słowa kojarzące się ze zdjęciem z indyjskiej gazety. Masks boat tiger. I oto moim oczom ukazują się kadry z postaciami w tajemniczych maskach oraz podpisy: „Maulies, biedni zbieracze miodu w krainie tygrysa ludojada, zostawiają po sobie »tygrysie wdowy«”. I kolejny: „Sundarbany: rybacy w maskach chroniących przed atakiem tygrysów. Tygrys zawsze atakuje od tyłu, maska z widocznymi oczami ma go zmylić”. I jeszcze to: „Sundarbany: w niektórych wioskach zostały już tylko kobiety, bo ich mężowie zostali zjedzeni przez tygrysa. Prawdopodobnie niektórzy z tych rybaków też już nie żyją”.
Fragmenty książki Marty Sawickiej-Danielak Oko tygrysa. O bestii, którą stworzył człowiek. Marginesy, Warszawa 2024
Demokracja liberalna w odwrocie
To będzie felieton ponury, jak ponure są czasy, w których żyjemy. A przecież jeszcze nie tak dawno byliśmy wręcz w euforii. Szczególnie Amerykanie. Wieszczyli koniec historii (Francis Fukuyama) i ostateczny triumf wolnorynkowego kapitalizmu stowarzyszonego z demokracją liberalną. Mówili o „trzeciej fali demokratyzacji” (Samuel Huntington). Dziś wszystko to brzmi jak ponury żart. Weźmy demokrację liberalną. W momencie rozpadu ZSRR dominowało przekonanie, że to początek nowej ery – powszechnego zwycięstwa demokracji, ostatecznego końca totalitaryzmu. Figa z makiem. Dziś
Świat i gra o Ukrainę
Z perspektywy światowego Południa wojna ukraińska to nic innego jak rywalizacja Rosji i Chin ze Stanami i Zachodem Prof. Bogdan Góralczyk – profesor zwyczajny w Centrum Europejskim UW, politolog, sinolog, dyplomata i publicysta, znawca spraw międzynarodowych. Mijają dwa lata wojny na Ukrainie. Czy Ukraina jeszcze liczy się w tej grze? – Jeszcze się trzyma. Natomiast widzimy wyraźnie, że jest to wojna pozycyjna. A wojna pozycyjna, jak uczy historia, jest zawsze korzystniejsza dla tego, kto ma większe
Efekt jo-jo
Optymizm wywołany pojedynczymi zwycięstwami demokratów może w przyszłym roku zostać zgaszony przez nową falę populizmu Już nawet tego nie ukrywa. W czasie wiecu kampanijnego powiedział niedawno, że jeśli znowu wygra, będzie dyktatorem. Wprawdzie tylko „przez pierwszy dzień urzędowania”, ale z normatywnego i ustrojowego punktu widzenia niewiele to zmienia. Donald Trump już w pierwszej kadencji udowodnił, że normy instytucji demokratycznych są dla niego wtórne, choć ostatecznie przegrał z systemem. Głównie dlatego, że przynajmniej część jego współpracowników









