Tag "Indonezja"

Powrót na stronę główną
Świat

Na co komu demokracja

Nowy prezydent Indonezji obiecuje wzrost gospodarczy i lata prosperity – kosztem praw człowieka i dbania o klimat 275 mln mieszkańców, 180 tys. wysp, 800 języków i ponad 1 tys. grup etnicznych. Indonezja nie jest demokracją łatwą do zarządzania, co nie zmienia faktu, że jest demokracją bardzo ważną, chociażby z racji bycia trzecią największą na świecie. Po dwóch kadencjach – i dekadzie rządów – przy poparciu społecznym przekraczającym 80% odszedł z urzędu prezydent Joko Widodo, a na jego następcę wybrany został w walentynki Prabowo Subianto, 72-letni były minister obrony. W chwili oddawania tego numeru PRZEGLĄDU do druku wyniki nie były jeszcze potwierdzone, ale według danych exit poll z ponad 90% okręgów zdobył on 57% głosów, wygrywając tym samym w pierwszej turze. Nie wiadomo jeszcze, jak się ułoży struktura 580-osobowego parlamentu ani władz lokalnych, do których również przeprowadzono wybory w ubiegłym tygodniu – tu liczenie głosów może potrwać nawet kilka dni. Również dlatego, że to głosowanie jest niewyobrażalnym wręcz wyzwaniem logistycznym. Jak wyliczyła agencja Associated Press, łącznie w wyborach samorządowych do zdobycia było ponad 20 tys. mandatów, a do parlamentu próbowało się dostać 10 tys. osób, zrzeszonych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Polowanie na węgiel

Gdy prezes PiS w kwietniu ogłosił, że węgiel będzie po tysiąc złotych za tonę, cała sprzedaż padła. Wszyscy czekali na ten węgiel i się nie doczekali Już w połowie października, pół miesiąca przed podpisaniem przez prezydenta ustawy w tej sprawie, dwa chojnickie samorządy – miasto i gmina, zdecydowały, że będą wspólnie uczestniczyć w dystrybucji tańszego rządowego węgla po 2 tys. zł. W komunikacie podanym do publicznej wiadomości wymieniono osiem firm opałowych, które w porozumieniu z samorządami podejmą się tego zadania. Gdy 10 listopada sprawdzam sytuację, okazuje się, że o rządowym węglu w Chojnicach nikt jeszcze nie słyszał. – Sprawy są dopiero załatwiane, przygotowywane są umowy, to jeszcze potrwa, w całym kraju tak jest – tłumaczy pracownica jednego ze składów opału, przy ulicy Towarowej. Naszej rozmowie przysłuchuje się klientka, która uśmiecha się ironicznie: – Trzeba było kupić wcześniej. Teraz będzie trudno, a zanim ten rządowy dadzą, zima może się skończyć. Nabywców niewielu, bo wybierać tak naprawdę nie ma w czym; jest tylko ekogroszek czarny i gold, pierwszy po prawie 3,7 tys., drugi po 3,8 tys. zł za tonę w detalu. Z tańszego opału jest brykiet torfowy po 2 tys. za tonę. – Pani weźmie na próbę ten brykiet, proszę go dotknąć,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Na Saharze zabrakłoby im piasku

Traktujemy tę aferę, tak jakby nagle spadł na Polskę meteoryt i spopielił cały Górny Śląsk. A przecież brak węgla właśnie u nas jest równie absurdalny jak informacja o braku piasku na Saharze. Niewiarygodna jest ta nieudolność ludzi, którym Polacy dwukrotnie powierzyli rządy. Skoro tym magikom udała się czarodziejska sztuczka ze zniknięciem węgla, to mają odpowiednie kwalifikacje, by pracować w cyrku. Ale od spraw poważnych, takich, które bezpośrednio wpływają na życie, pracę i zdrowie Polaków, muszą być trzymani na odległość większą niż horyzont przy pięknej pogodzie. Dopuszczeni do władzy szkodzą wszystkim. Nawet sobie. Bo decyzja, że w takiej sytuacji, do jakiej przecież sami doprowadzili, można w domach palić węglem brunatnym, jest nie tylko absurdalna, ale także bardzo groźna dla zdrowia człowieka. Będziesz miał ciepło, ale uszkodzisz płuca. Albo będzie ci zimno i też zachorujesz. Taką wizję przyszłości mają Polacy. W oczekiwaniu na zimę możemy obserwować trasy statków z ładunkiem węgla z Indonezji czy Australii. A później trasy pociągów z węglem czy tirów dowożących go do ludzi. Samorządy odstawiły na bok wiele zadań, do których są zobowiązane, i starają się zabezpieczyć ogrzewanie mieszkań, szkół, szpitali, biur i zakładów pracy. Muszą to zrobić, bo jeśli nie będzie sprawnej dystrybucji węgla, to cała hojnie dotowana rządowa

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Kryzys globalizacji i czas niepewności

Surowce energetyczne, układy scalone, lekarstwa – nie tylko od tego jesteśmy uzależnieni. I to nas ciągnie na dno Tak przywykliśmy do komfortu, że większość z nas nie myśli o tym, jak bardzo jesteśmy od niego uzależnieni. Samochód, oświetlenie, ogrzewanie, bieżąca woda, czajnik elektryczny, kuchenka mikrofalowa, pralka, komputer, smartfon i tysiące innych urządzeń sprawiają, że nasze życie jest wygodniejsze. A brak możliwości korzystania z tych gadżetów odbieramy jako apokalipsę. Nadeszła ona 24 lutego br., gdy Rosjanie zaatakowali Ukrainę. Tamtego dnia zniknął przyjazny i bezpieczny świat, w którym żyliśmy. Skończyła się globalizacja, jaką znaliśmy. Każdy kraj zaczął energicznie dbać o swoje interesy, nie licząc się z sąsiadami. A w handlu międzynarodowym to, co wydawało się normalne, zaczęło być postrzegane jako groźna patologia. „Rosyjski gaz był jak narkotyk – dealer też sprzedaje swoje produkty tanio, żeby uzależnić swoje ofiary”, mówił premier Mateusz Morawiecki 6 października w Pradze podczas spotkania Europejskiej Wspólnoty Politycznej. Przy okazji rytualnie przyłożył Niemcom. „Nie może być tak, żeby ich interes wyznaczał cenę gazu dla wszystkich”, grzmiał nasz premier. I pomyśleć, że w roku 2018 za 1 tys. m sześc. gazu ziemnego Berlin płacił

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Nadciąga armagedon

Węgla nie ma, zimą może zabraknąć gazu, prąd będzie kosztował x razy więcej, a tankowanie na Orlenie rujnuje budżet domowy. Jak żyć? Polska to bardzo bogaty kraj, skoro stać nas na tak imponujące wydatki. Ponad 11 mld zł – według rządowych szacunków – będzie kosztował budżet najnowszy pomysł rządu premiera Morawieckiego – 3 tys. zł dopłaty dla gospodarstw domowych korzystających ze źródeł ciepła opalanych węglem. Pieniądze niekoniecznie trzeba będzie wydać na zakup tego surowca, zwłaszcza że chwilowo składy węgla w Polsce świecą pustkami albo oferują desperatom kolumbijski ekogroszek po 3-3,4 tys. zł za tonę. Gabinet premiera opracował szlachetny plan. Mamy nad Wisłą 3,5 mln gospodarstw domowych korzystających z węgla. By sięgnąć po dopłatę, wystarczy zarejestrować piec, kozę lub inne palenisko w Centralnej Ewidencji Emisyjności Budynków i zgłosić się do urzędu gminy po pieniądze. A ponieważ rząd nie przewiduje wprowadzenia kryterium dochodowego, chętnych będzie wielu. Za to na wsparcie ze strony państwa nie mogą na razie liczyć „ekofrajerzy”, którzy ogrzewają domy gazem, pelletem, drewnem lub olejem opałowym. W przeszłości wzięli dopłaty, by wymienić „kopciuchy” na spełniające unijne normy nowoczesne piece, a dziś płacą i płaczą. Wszystko to dzieje

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Co z tym cholernym węglem?

W tym roku zabraknie nam od 5 do 6 mln ton węgla. Składy węgla nie mają towaru 16 kwietnia 2020 r. do gdańskiego Portu Północnego wpłynął masowiec „Agia Trias”. Był to największy statek, jaki zawinął do polskiego portu. 290 m długości, 47 m szerokości, wyporność – 185 tys. ton. Jego ładunek stanowił kolumbijski węgiel. Poprzedni rekordzista – masowiec „Frontier Jacaranda”, o wyporności 182 tys. ton – który 2 sierpnia 2017 r. przybił do Morskiego Terminalu Masowego Gdynia, wyładowany był koksem z Australii. Doprawdy trudno uwierzyć, że Polska jest krajem posiadającym największe w Unii Europejskiej zasoby węgla kamiennego. A nasze spółki górnicze nie mają dziś sobie równych w Europie. W XX w. byliśmy poważnym eksporterem „czarnego złota”. Pierwszej ciężkiej powojennej zimy 1945/1946, gdy zniszczoną Europę nawiedziły wyjątkowe mrozy, śląski węgiel ratował przed zamarznięciem mieszkańców Mediolanu, Wiednia, Belgradu. Dziś zmuszeni jesteśmy importować opał z Indonezji, Mozambiku, Kolumbii, Kazachstanu, Republiki Południowej Afryki i do niedawna z Rosji. Wojna w Ukrainie z całą ostrością ujawniła słabości naszego systemu bezpieczeństwa energetycznego. I fakt, że Niemcy, Brytyjczycy, Austriacy, Holendrzy, Belgowie, a zwłaszcza Ukraińcy mają gorzej, nic

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Cel lewicy: państwo socjalne

Zadaniem polskiej lewicy jest zahamowanie i odwrócenie amerykanizacji modelu naszego państwa Wojna na wschodzie Europy, pandemia,  kryzys gospodarczy i inflacja są dominującymi tematami publikacji ostatnich tygodni. Jednak na łamach PRZEGLĄDU, „Trybuny” i kilku jeszcze wydawnictw lewicowych trwa dyskusja o programach i zadaniach partii lewicowych w Polsce i w Europie, przyczynach małej popularności poglądów lewicowych w naszym kraju, ocenianej poparciem, jakie Lewica otrzymuje w sondażach (zwykle poniżej 10%). Ludzie, którzy państwo i społeczeństwo oceniają kryteriami znanymi jako lewicowe, są tym bardzo zmartwieni. Doszukują się błędów w decyzjach podejmowanych przez kierownictwa partii i klubu parlamentarnego lewicy lub braku decyzji. Znajdują błędy w formułowaniu i prezentacji programów lewicowych, co czyni je mniej pociągającymi dla wyborców w porównaniu z programami innych partii. Jedni uważają, że lewica powinna bardziej zdecydowanie bronić osiągnięć PRL. Drudzy wskazują, że lewica pozostawiła ludzi pracujących samym sobie. Wszystkie wymienione tematy są ważne. Jednakże pragnę tutaj podjąć temat inny, według mnie fundamentalny. Jest to problem wpływu i udziału lewicy w tworzeniu modelu naszego państwa, które docelowo powinno być państwem socjalnym. Więcej niż państwo opiekuńcze Reprezentowana przez partie polityczne lewica w krajach zachodniej Europy w drugiej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Kryzys liberalnej demokracji

Kapitalizm nie radzi sobie sam ze sobą. Nie działa, bo nie może, gdyż przeżywa strukturalny kryzys Jakże często przywoływane są słowa brytyjskiego męża stanu, Winstona Churchilla, że „demokracja jest najgorszą formą rządu z wyjątkiem wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu”. Powiedział to w wystąpieniu w Izbie Gmin 11 listopada 1947 r. (później, przy innej okazji przyznał, że to nie jego oryginalna myśl, lecz jedynie powtarza zasłyszane zdanie). Dzisiaj ta demokratyczna forma rządów nie ma się najlepiej. Nie tylko wzmacnia się autorytaryzm w krajach, które z demokracją mało mają wspólnego, lecz również sama demokracja słabnie w państwach, które od wielu lat są jej ostoją. Dotyczy to także demokracji z przymiotnikiem „liberalna”, który intencjonalnie ma podkreślać jej dojrzałość, a która współcześnie znajduje się w fazie kryzysu. O ile demokracja ma służyć wypracowywaniu twórczych kompromisów łagodzących nieuchronnie występujące sprzeczności interesów indywidualnych i grupowych, o tyle w ostatnich latach doprowadza ona do napięć politycznych oraz pęknięć społeczeństw i ich antagonizowania, co widać wyraźnie od Polski do Peru, od Wielkiej Brytanii do Chile, od Norwegii do Republiki Południowej Afryki. To dzięki liberalnej demokracji prezydentem najpotężniejszego kraju, Stanów Zjednoczonych, mógł zostać w 2016 r. niezdolny do rządzenia, politycznie nieodpowiedzialny Donald Trump. To dzięki liberalnej demokracji do władzy zostały wyniesione nieliberalne partie Prawo

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Ekologia

Katastrofa klimatyczna już tu jest

Zmiany klimatu piszą na nowo mapy świata – te fizyczne i te polityczne Przybyszom z innych krajów i kultur Dżakarta może się wydawać aż nazbyt stereotypowo wschodnim miastem. Kakofonia klaksonów, wiecznie zatłoczone ulice, brak spójności architektonicznej. Bogactwo miesza się z biedą, wieżowce majaczą w oddali na tle niskich, często prowizorycznych budynków mieszkalnych. Mająca prawie pięciowiekową historię i coś pomiędzy 10 a 12 mln mieszkańców stolica Indonezji przez ostatnie kilkadziesiąt lat była jedną z najważniejszych metropolii Azji Południowo-Wschodniej. Region odnotowywał wzrost gospodarczy i populacyjny, a miasto razem z nim. Co oznaczało, że jego mieszkańcy zużywali coraz więcej zasobów. Potrzebowali więcej miejsca, korzystali z większej ilości energii. Mieli więcej samochodów, emitowali więcej spalin. Szybko się okazało, że akurat w przypadku Indonezji to „więcej” ma swoją granicę, która w dodatku nie leży wcale daleko. Dżakarta, występująca po drodze pod wieloma nazwami, od zawsze pełniła funkcję centrum administracyjnego najpierw samej Jawy, potem Indonezji jako niepodległego państwa. Nadchodzi jednak tego kres, przynajmniej w bieżącej lokalizacji miasta, na północnym zachodzie wyspy. Stolicy kraju już tam nie będzie. Bo Dżakarta najzwyczajniej w świecie tonie. Tylko od 1970 r. tereny miejskie osunęły się średnio aż o 4 m

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kronika Dobrej Zmiany

Operacja Samsung

Nasz tytuł nawiązuje oczywiście do filmu Władysława Pasikowskiego „Operacja Samum”. Dlaczego, wyjaśniamy poniżej. Biblioteka przy ulicy Koszykowej w Warszawie organizuje spotkania na temat Azji. Moderatorem jest Krzysztof Szumski. To absolwent handlu zagranicznego SGH (dawniej SGPiS) oraz paryskiej ENA (École Nationale d’Administration), założonej przez gen. de Gaulle’a i kształcącej elity polityczne, urzędnicze i dyplomatyczne Francji. Szumski jest też absolwentem pierwszego rocznika szkoły wywiadu w Kiejkutach. Za zatajenie tej ostatniej informacji na początku ubiegłej dekady dostał wyrok pięciu lat zakazu kandydowania w wyborach parlamentarnych, samorządowych i do Parlamentu Europejskiego. Wyrok bardzo łagodny, ale niesmak wobec działań państwa zostaje. Krzysztof Szumski zapisał, pracując w MSZ, piękną kartę. Ambasadorował na Filipinach, w Tajlandii, Indonezji i Chinach. Był także dyrektorem Departamentu Konsularnego, dwa razy dyrektorem Departamentu Azji, dyrektorem Biura Spraw Zagranicznych Sejmu. Wróćmy jednak do spotkań na Koszykowej. Otóż podczas dyskusji jeden z zabierających głos określił go jako „specjalistę od Azji”. Szumski odpowiedział na pytanie, ale potem wyjaśnił, że jego zdaniem „specjaliści od Azji” nie istnieją. Ze względu na obszar i zróżnicowanie polityczne, gospodarcze, kulturowe czy religijne kontynentu. Zdaniem ambasadora są specjaliści od Azji Centralnej, Bliskiego Wschodu, południowego Kaukazu, Azji Południowo-Wschodniej, Chin

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.