W tym roku zabraknie nam od 5 do 6 mln ton węgla. Składy węgla nie mają towaru
16 kwietnia 2020 r. do gdańskiego Portu Północnego wpłynął masowiec „Agia Trias”. Był to największy statek, jaki zawinął do polskiego portu. 290 m długości, 47 m szerokości, wyporność – 185 tys. ton. Jego ładunek stanowił kolumbijski węgiel.
Poprzedni rekordzista – masowiec „Frontier Jacaranda”, o wyporności 182 tys. ton – który 2 sierpnia 2017 r. przybił do Morskiego Terminalu Masowego Gdynia, wyładowany był koksem z Australii.
Doprawdy trudno uwierzyć, że Polska jest krajem posiadającym największe w Unii Europejskiej zasoby węgla kamiennego. A nasze spółki górnicze nie mają dziś sobie równych w Europie.
W XX w. byliśmy poważnym eksporterem „czarnego złota”. Pierwszej ciężkiej powojennej zimy 1945/1946, gdy zniszczoną Europę nawiedziły wyjątkowe mrozy, śląski węgiel ratował przed zamarznięciem mieszkańców Mediolanu, Wiednia, Belgradu. Dziś zmuszeni jesteśmy importować opał z Indonezji, Mozambiku, Kolumbii, Kazachstanu, Republiki Południowej Afryki i do niedawna z Rosji.
Wojna w Ukrainie z całą ostrością ujawniła słabości naszego systemu bezpieczeństwa energetycznego. I fakt, że Niemcy, Brytyjczycy, Austriacy, Holendrzy, Belgowie, a zwłaszcza Ukraińcy mają gorzej, nic nie znaczy. Bezpieczny świat, w którym tanie surowce energetyczne zapewniały Europie koniunkturę gospodarczą i dobrobyt, się skończył. Przyjdzie zacisnąć pasa, a za ropę naftową, gaz i węgiel płacić jak za zboże, którego także brakuje.
Dlaczego kupujemy za granicą?
Powód jest prosty. Nasza energetyka węglem stoi. Jednocześnie od roku 1990 trwa proces wygaszania polskich kopalń. W ramach kolejnych rządowych programów reformy górnictwa z branży odeszły dziesiątki tysięcy pracowników, zamknięto dziesiątki zakładów. Dramatycznym symbolem tych przemian był los wałbrzyskich kopalń i upadek całego regionu w latach 90. XX w.
W śląskie kopalnie, które przetrwały reformy, inwestowano, delikatnie mówiąc, bardzo oszczędnie. W konsekwencji doprowadziło to do wzrostu kosztów wydobycia. Tak polski węgiel zaczął przegrywać z tańszym i lepszym jakościowo surowcem sprowadzanym zza granicy.
By zilustrować, w czym rzecz, wystarczy wiedzieć, że wydobycie metodą odkrywkową tony dobrego jakościowo węgla kamiennego na Syberii kosztuje od 7 do 10 dol.
A koszt wydobycia tony węgla w śląskiej kopalni to w ostatnich latach średnio 340-360 zł za tonę, czyli 80 dol. To nie jest konkurencja, to jest porażka.
Gdy w 2020 r. z powodu pandemii zapotrzebowanie na ten surowiec w kraju spadło, a co za tym idzie spadły także ceny węgla, do każdej wydobytej tony kopalnie musiały dopłacić ok. 54 zł. I stało się to mimo spadku wydobycia z ponad 61,6 mln ton w 2019 r. do niespełna 54,4 mln ton w roku 2020.
Jednocześnie Polska importowała tańszy węgiel zza granicy. W latach 2018-2019 ponad 35 mln ton, za co zapłaciliśmy ok. 14 mld zł. Największym dostawcą była Rosja – 23 mln ton. Na drugim miejscu znalazła się Australia, następnie Stany Zjednoczone, Kolumbia, Kazachstan, Mozambik, Czechy, RPA i Indonezja.
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 27/2022, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.
Fot. Shutterstock
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy