Rozliczanie Ujazdowskiego (3)

Rozliczanie Ujazdowskiego (3)

Sprawami finansowo-polityczno-personalnymi w Ministertwie Kultury powinna zająć się prokuratura 

Rozmowa z Jackiem Weissem, byłym wiceministrem kultury 

Jacek Weiss, wiceminister kultury w latach 1998-2000 oraz przewodniczący Sekretariatu Kultury „Solidarności” w latach 1995-1998.

– W maju skierował pan list otwarty do premiera Buzka, ministra Lecha Kaczyńskiego i prezesa NIK, Janusza Wojciechowskiego, w którym zarzucał pan wysokim urzędnikom resortu kultury m.in. marnotrawienie publicznych pieniędzy, nepotyzm i wykorzystywanie państwowych stanowisk do celów prywatnych i partyjnych. Jaka była reakcja adresatów listu?
– Nie było żadnej reakcji. Wszyscy trzej panowie listy dostali, osobiście je im zaniosłem. Powiadomiłem też o sprawie „Rzeczpospolitą”, ale bez rezultatu. Następnie wysłałem kopię listu do „Dziennika Polskiego” i „Gazety Wyborczej”, ale też nie były zainteresowane (redaktor Pawłowski z „GW” powiedział wprawdzie, że sprawa jest ciekawa, ale on nie ma czasu, bo wyjeżdża).
– Czyli gdy gazety bliskie panu politycznie odmówiły, wtedy zwrócił się pan do „Trybuny”?
– Sprostuję: te gazety dzisiaj nie są mi bliskie, bo nie są niezależne – są gazetami konkretnych partii, których członków zaatakowałem. Ale rzeczywiście, kiedy wymienione tytuły mi odmówiły, napisałem do PAP-u, a zgłosiły się do mnie jedynie „Trybuna” i „Życie Warszawy”. Tylko te gazety nie bały się zaatakować ekipy Ujazdowskiego. Potem dołączył do nich „Przegląd”.
– Co pana skłoniło, żeby ten list napisać?
– Po pierwsze, oburzało mnie to, że Ujazdowskiego i jego ludzi nie obchodzą sprawy kultury, lecz urządzenie swojej politycznej sytuacji. Po drugie, trafił w moje ręce dokument z grudnia 1999 r., w którym podsekretarz stanu, Rybicki, podpisał swojej firmie astronomiczne pieniądze. Za takie nadużycie powinien następnego dnia mieć wszczętą sprawę w prokuraturze i „wylecieć” z hukiem z ministerstwa, tymczasem nie wyciągnięto żadnych konsekwencji w stosunku do niego i wkrótce podpisał kolejne dokumenty z korzyścią dla siebie. Doszedłem do wniosku, że należy jakoś przeciwdziałać temu, żeby funkcyjni pracownicy z MKiDN nie zajmowali się kulturą z ramienia swoich partii jako „specjaliści od kultury”, gdyby ich partie weszły do Sejmu. Chciałem też poinformować opinię publiczną, jak niebezpieczni dla kultury są obecni szefowie MKiDN.
Jeśli inni ministrowie są pociągani do odpowiedzialności za stworzenie sytuacji korupcjogennych i marnotrawienie pieniędzy państwowych, to Ujazdowski także powinien być pociągnięty do odpowiedzialności za jedno i drugie. Sprawami finansowo-polityczno-personalnymi powinna zająć się prokuratura, natomiast sejmowa Komisja Kultury powinna podsumować jego merytoryczną działalność.
– Jak pan, jako częsty uczestnik tej komisji, podsumowuje działalność Ujazdowskiego?
– Fatalnie. Przez półtora roku niczego dla kultury nie zrobił. Nie uregulował kwestii prawnych, chociaż jest prawnikiem. Wielu spraw zaniechał. Ustawowym obowiązkiem ministra kultury jest realizowanie ustawy o języku polskim – niczego nie zrobiono w tej dziedzinie. Nie zrealizował międzyresortowego programu edukacji kulturalnej: w efekcie ani Ministerstwo Edukacji, ani Ministerstwo Kultury nie wywiązały się z obowiązku na nich ciążącego. MKiDN zostało zmuszone do napisania projektu jednej ustawy – bo poseł Podkański zgłosił ustawę o ochronie dziedzictwa, zresztą bardzo krytykowaną – i to był jedyny projekt prawny przygotowany przez ministra-prawnika. Za jego kadencji ministerstwo całkowicie zrezygnowało ze współpracy z artystami, z popierania sztuki. Stowarzyszenie plastyków (ZPAP) od roku starało się o spotkanie z ministrem, ale nawet nie doszło do ustalenia terminu. Ujazdowski był pierwszym ministrem kultury, który przez całą swoją kadencję nie miał czasu, żeby spotkać się z Radą Wyższego Szkolnictwa Artystycznego.
– Jednak miał czas, żeby raz po raz jeździć do Wrocławia, „uświetniać” tam swoją osobą otwarcia wystaw, konferencje, spotkania itd.
– Wyraźnie zabiegał o poparcie wyborców we Wrocławiu. Przygotowując dla sejmowej Komisji Kultury odpowiedź MKiDN w sprawie instytucji kultury w samorządach, ze zdumieniem dowiedziałem się, że Ujazdowski jedynie dla Wrocławia zmienił podział pieniędzy z rezerwy budżetowej, chociaż było uzgodnione, że – ponieważ pieniędzy jest mało – powtórzy się poprzedni podział, z drobnymi korektami. I tak było w całej Polsce, ale nie we Wrocławiu. I chociaż minister finansów wyliczył, że wrocławskie instytucje kultury powinny być utrzymane z dochodów własnych samorządu, Ujazdowski zabrał prawie wszystkie pieniądze innym byłym województwom, także o bardzo niskich dochodach – i przekazał je na Wrocław. Zgodnie z wyliczeniem ministra finansów, sejmik dolnośląski powinien otrzymać w 2000 r. 600 tys. zł na instytucje kultury, tak jak poprzednio, a otrzymał 8 mln zł, czyli 20 razy więcej! Napisała pani, że Teatrowi Polskiemu dał nadprogramowo w br. 800 tys. zł z własnej rezerwy, ale to nie wszystko: w zeszłym roku dał mu ok. 2 mln zł.
– Jak pan ocenia jego współpracowników?
Ujazdowski dbał tylko o interesy swojej partii, popierał swoich ludzi, tworzył instytuty, żeby dać kolegom wysokopłatne posady, np. Instytut Dziedzictwa jest niepotrzebny, bo istniał już Departament Dziedzictwa. Ministerstwo Kultury zostało opanowane przez dwudziestoparoletnich kolegów Ujazdowskiego z SKL-u, często bez wyższego wykształcenia, bez doświadczenia, za to bardzo aroganckich w stosunku do starszych, kompetentnych pracowników. Wymowny jest też fakt, że usunięto dwóch szefów departamentu zajmujących się finansami, bo nie chcieli podpisywać „podejrzanych” dokumentów.
Warto by zbadać, co zrobił z olbrzymimi dotacjami i ile zarabiał jego bliski przyjaciel, Robert Kostro, koordynator Europaliów w Instytucie im. A. Mickiewicza. Kontrola NIK nie badała działalności Instytutu, a szkoda, mam podstawy sądzić, że tam też robiono „przekręty”. O tym również napisałem do premiera Buzka, we wcześniejszym liście, który także pozostał bez odpowiedzi. Ta ministerialna młodzież nie zajmowała się wcale instytucjami kultury, nawet się na nich nie znała. Szefowie departamentów byli ignorantami, nie znali nazwisk twórców. Krąży na ten temat kilka anegdot. Jedną opowiem: „Kiedyś doradca Ujazdowskiego ds. kultury poprosił o dostarczenie materiałów »o tym kompozytorze, Kulce«. Kiedy pracownica departamentu zdziwiła się: »Jak to – kompozytorze?«, poprawił się: »O tym dyrygencie Kulce«”.
– Jak by pan ocenił działalność Ujazdowskiego na tle innych ministrów kultury?
– Zgadzam się z posłem Wełnickim, który stwierdził, że to był najgorszy minister kultury w powojennej historii Polski. Nie tylko dlatego, że popełniał błędy, również dlatego, że nie wykazywał żadnej troski o losy kultury.
– Czyżby pan sądził, że jego poprzedniczka, Wnuk-Nazarowa, była lepsza?
– Ona wykazywała czasami pewną troskę, zwłaszcza o instytucje kultury.
– A co ważnego zrobiła dla kultury?
– Nie będę jej bronił, nie będę mówił, że była dobrym ministrem kultury. Również była ministrem z przypadku, nie miała żadnego doświadczenia w działaniach politycznych, w zakresie ogólnopolskim, poza paroma spotkaniami w gronie muzyków w Krakowie. Nie miała też zaplecza w postaci ludzi, przywiozła ze sobą jedną doradczynię, chórzystkę z Krakowa. Nie miała kompetencji na ten urząd, poza tym we wszystkim łatwo ulegała Balcerowiczowi.
– Czegoś tu nie rozumiem. Pisze pan w lewicowej „Trybunie”, krytykuje pan dwoje prawicowych ministrów kultury – w czym się zresztą z panem zgadzam – a przecież pan sam wywodzi się z prawicowego rządu.
– Wywodzę się, nie zaprzeczam. Niestety, dzisiaj jestem przekonany, że przegrałam. Jak pani wie, pisałem program AWS dla kultury, gdyż byłem przewodniczącym AWS-owskiej Komisji ds. Kultury Narodowej. W „pierwszej” „Solidarności”, tej po 1989 r., w ogóle nie mówiło się o kulturze, to ja sprawiłem, że w programie AWS tyle miejsca zajmowały sprawy kultury.
– I co z tego zostało zrealizowane?
– Praktycznie nic. Dlatego mówię, że przegrałem. Nie udało się wywalczyć odpisów podatkowych na kulturę, zerowej stawki VAT na czasopisma, zwiększenia budżetu na kulturę itd. Niestety, centralni politycy prawicowi są bliscy postawie Korwin-Mikkego, który twierdzi, że zainteresowanie kulturą to prywatna sprawa człowieka, jeśli będzie chciał, to sobie z kultury skorzysta. Rozczarowałem się stosunkiem prawicowego rządu, zwłaszcza stosunkiem premiera i jego najbliższego otoczenia, do spraw kultury. Ciekawe, że poza centralą spotykałem w Polsce działaczy samorządów, różnych opcji politycznych, którzy wykazywali autentyczną troskę o sprawy kultury i nie żałowali na nie pieniędzy.
– Nowy minister kultury, Andrzej Zieliński, to pana kolega: z AWS i z Akademii Muzycznej…
– Etos Zielińskiego jako działacza AWS jest przez niego samego tworzony. Opowiada, że był przewodniczącym „Solidarności”, a był tylko p.o. przewodniczącego, podobnie jego rola jako działacza struktur ogólnopolskich budzi poważne zastrzeżenia. Niczym nie wykazał się jako urzędnik resortu kultury, sekretarz stanu. Przeciwnie, złamał prawo budżetowe, ponieważ nie wydane pieniądze z rezerwy celowej rady ministrów na obchody katyńskie przekazał do generalnego konserwatora zabytków, na prace w Naczelnej Dyrekcji Archiwów Państwowych. Zresztą już wcześniej był na bakier z prawem, gdy pełnił funkcję prorektora w Akademii Muzycznej w Białymstoku, nie mając środków w budżecie, bezprawnie zaciągnął długi, w sumie zamiast pięciu domów studenckich zbudowano jeden.
– Surowo ocenia pan kompetencje „swoich”, tj. prawicowych ministrów…
– Doszedłem do smutnej refleksji, że jedynym ugrupowaniem, które jest w stanie choć trochę zająć się kulturą (bo nie wierzę, że bardzo), jest socjaldemokracja. Niestety.

Wydanie: 2001, 31/2001

Kategorie: Kraj
Tagi: Ewa Likowska

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy