Skąd się wzięła Solidarność?

Skąd się wzięła Solidarność?

Polityka staje się miejscem przyjaznym, ale – jak to mówi Kaczyński – dla gorszego sortu


Andrzej Celiński – uczestnik Marca 1968 r., współpracownik KOR, organizator Towarzystwa Kursów Naukowych, w czasach NSZZ Solidarność szef gabinetu Lecha Wałęsy. Uczestnik Okrągłego Stołu, senator OKP. Wiceprzewodniczący Unii Demokratycznej (1993-1994), później w UW (do 1996 r.). W latach 1999-2004 wiceprzewodniczący SLD, następnie w SdPl (do 2008 r.).


Sierpniowy bunt… Jak on mógł tak się rozwinąć? Rozgorzeć?
– Po kilku tygodniach 9,5 mln ludzi! Przekrój społeczny, kulturowy, terytorialny całej Polski. Poszło jak ogień po wysuszonej słomie.

Dlaczego tak gwałtownie?
– Polskie życie publiczne było jak kocioł przykryty ciężką, żeliwną pokrywą. Buzowało pod nią. A zdjęcie tej pokrywy to wybuch! Mieliśmy w Polsce trzy pokolenia, które żyły bez nawet pozoru wolności. W jakoś nieprawdziwym świecie, w codziennym upodleniu. Owszem, był wielki awans społeczny, ale…

Dla milionów wolnością był awans społeczny. Wyrwanie się ze swojej wsi do zakładu pracy w dużym mieście. Później pojawiły się większe aspiracje. Rozejrzeli się i chcieli więcej.
– Mieszkanie. Łazienka… Ale przecież nie wszyscy. A dostawało się po uważaniu. A potem różne frustracje. Aż wreszcie tłumiona energia społeczna wykipiała. I przyszło marzenie o wolności.

Udało wam się oszukać świat

Samo przyszło?
– Im jestem starszy i im więcej mam doświadczeń społecznych, politycznych, tym bardziej jestem przeświadczony, że w momentach przełomowych, krytycznych ogromne znaczenie mają ci, którzy dają pierwszą interpretację, którzy nazywają to, co się dzieje, potrafią opowiedzieć ludziom o ich sytuacji, ich możliwościach, ich lękach, wskazać perspektywę, ustalić standardy. Ważny jest ton. To, kto go nada i jak on brzmi. Fenomenem Solidarności było to, że wydobyła z Polaków to, co szlachetne, czyste, łączyła w działaniu na szczytach możliwości, ustrzegła się tępej nienawiści.

Mówi pan o przywódcach Solidarności. Nie wszystkich…
– Miałem kiedyś okazję spędzić kilka nocnych godzin z Aleksandrem Kwaśniewskim, kiedy był prezydentem. Sam na sam. W jakimś momencie powiedział: „Andrzej, Polska jest krajem nieprawdopodobnego sukcesu”. Miód na moje serce! Cud transformacji. Polska przeskoczyła z trzeciej ligi europejskiej do połowy tabeli jej ekstraklasy. Przecież w 1989 r. byliśmy na takim samym poziomie jak Białoruś i Ukraina. Litwa była na wyższym poziomie. Nie mówiąc o Węgrach czy Czechach i Słowakach. A staliśmy się, przynajmniej politycznie, bezpośrednim zapleczem czołówki, czyli Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii. A on dalej mówił: „Ale wiesz, ten sukces jest ufundowany na wielkim kłamstwie. Równym temu sukcesowi”. I zakończył, dźgając mnie palcem w pierś: „Że wam się udało w 1980 i 1981 r. przekonać Solidarność, a potem Polskę, Europę i świat cały, że Solidarność jest taka jak wy”. Jednym zdaniem powiedział wszystko.

A dlaczego udało się przekonać? Tych wąsatych robotników?
– Ważne jest to, kto nadaje ton, pierwszą interpretację. I kto posłucha.

Wskoczy na beczkę i powie, jak jest.
– Tak. Bez Lecha Wałęsy by tego nie było. Wyobraźmy sobie, że na tę beczkę wskakuje Jurczyk… No, tak jak dzisiaj Morawiecki z Kaczyńskim i Suskim na dodatek. Wtedy mogłoby to się skończyć inaczej. Nawiasem mówiąc, jeszcze w listopadzie 1980 r. była próba rozbicia Solidarności, podejmowana przez prawicę solidarnościową, tę niby kościelną. Pojechali do księdza prymasa z przesłaniem, że chcą prawdziwych, chrześcijańskich związków zawodowych. Wyszyński ich pogonił. Powiedział, że Solidarność jest chrześcijańska i nie ma co jej rozbijać.

A kto w tej sprawie chodził do Wyszyńskiego?
– Wądołowski. Mogło być inaczej! Przecież do zjazdu, do lata 1981 r., struktura organizacyjna Solidarności była strukturą postrajkową. Regiony to były międzyzakładowe komitety założycielskie. Dopiero cały proces wyborczy, prowadzący do wrześniowo-październikowego zjazdu, od zakładów pracy, poprzez regiony, zbudował strukturę wybraną od początku do końca.

Z Wałęsą na czele.
– Przecież to nie było do końca oczywiste. Tam się kręciło dużo więcej chętnych. Ale pasy transmisyjne były już zbudowane. I zadziałały.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 34/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 2023, 34/2023

Kategorie: Kraj, Wywiady

Komentarze

  1. Andrzej
    Andrzej 22 sierpnia, 2023, 09:06

    Andrzej Celiński: „…Mieliśmy w Polsce trzy pokolenia, które żyły bez nawet pozoru wolności. W jakoś nieprawdziwym świecie, w codziennym upodleniu. Owszem, był wielki awans społeczny, ale…”

    Robert Walenciak: „Dla milionów wolnością był awans społeczny. Wyrwanie się ze swojej wsi do zakładu pracy w dużym mieście.”

    Dodam, że powszechna edukacja i możliwość ukończenia szkoły średniej oraz wyższych studiów była po wojnie znaczącym poszerzeniem wolności. Bez wiedzy nie ma wolności – a możliwości zdobycia wiedzy pozbawione były przed wojną miliony Polaków, analfabetów i półanalfabetów. Dlaczego ciągle obrywa się PRL, a drugą RP wielu gloryfikuje? Studia wyższe mógł w PRL skończyć każdy, kto chciał się uczyć (i nie były to tylko studia marksizmu i Leninizmu) – dzięki wybudowaniu w krótkim czasie ponad tysiąca nowoczesnych szkół i darmowym akademikom oraz stypendiom dla młodzieży z biedniejszych rodzin. Duże znaczenie dla poszerzenia ogólnej wiedzy i wolności miała też sieć domów kultury i bibliotek, dobre i tanie książki, między innymi z zachodnich literatur, wydawane w dużych nakładach, świetne programy kulturalne w telewizji, tanie bilety do kin (nieprawdą jest, że pokazywano w nich tylko propagandową sieczkę: pokazywano prawie wszystkie filmy włoskie, francuskie, brytyjskie, amerykańskie, szwedzkie, zwykle te najlepsze – po latach zorientowałem się, że selekcja była prawie bezbłędna – i filmy wielu innych krajów), filharmonii i teatru, ze świetnym repertuarem i poziomem artystycznym. Niech dowodem na powszechną i dobrą edukację Polaków wyrastających w PRL będzie tu fakt, że w 1990., po tym, jak przybyły z Polski do USA i Kanady dziesiątki, może setki tysięcy rodaków, skończyły się w tych krajach 'Polish jokes’ i splajtowały sklepy z przedmiotami obrazującymi głupotę i prymitywizm Polaków (kubek do kawy czy herbaty z uchem w środku i podobne); takie, stereotypowe i brzydkie, postrzeganie Polaków powstawało od drugiej połowy XIX w., kiedy setki tysięcy półanalfabetów emigrowały do Brazylii, Argentyny, USA i Kanady za chlebem – w tym z II RP. A i sukcesy solidarnościowej Polski, jej szybki awans, wzięły się w dużym stopniu z tego, że kilkanaście milionów obywateli zdobyło solidne wykształcenie w PRL. Medale należą się nie tylko p. Celińskiemu i kilkunastu jego kolegom.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy