W centrali MSZ sprawami Chin, Japonii, Indii, Pakistanu i Australii zajmuje się kilka osób. A sprawami ministra – 50 Tęsknię za MSZ – wyznaje Radosław Sikorski. Ale MSZ raczej nie tęskni za nim. Były szef naszej dyplomacji sprawował ten urząd najdłużej w III RP. Mogłoby więc się wydawać, że pozostawia ministerstwo w najlepszym porządku, działające jak szwajcarski zegarek. Nic z tego. MSZ to chaotyczna struktura, mało funkcjonalna, którą popsuły nieprzemyślane decyzje. Na przykładzie MSZ widać zresztą, że Sikorski nie potrafi zarządzać ani gospodarować publicznymi pieniędzmi. Zacznijmy od pieniędzy W tych sprawach Sikorski jest dziś atakowany przez opozycję i media, chodzi o tzw. kilometrówkę oraz imprezę urodzinową. Kilometrówka dotyczy rozliczania przez Sikorskiego jako posła podróży samochodem do domu w Chobielinie i do okręgu wyborczego. Tych podróży musiało być sporo, gdyż – jak wyliczyli dziennikarze – taka liczba kilometrów pozwoliłaby Sikorskiemu trzykrotnie okrążyć kulę ziemską. Ale ich zarzut jest inny – że marszałek brał pieniądze Sejmu na podróże jako poseł, a jednocześnie jeździł tam jako minister spraw zagranicznych, dysponując służbową limuzyną i ochroną BOR. Innymi słowy, naciągał Sejm na kilometry, których nie było. Jak to rozstrzygnąć? Sikorski broni się, twierdząc, że po okręgu wyborczym podróżował już jako poseł, prywatnym samochodem. Ale czy było to możliwe? Niełatwo uwierzyć w te tłumaczenia, wiemy przecież, że ochrona BOR towarzyszyła mu podczas weekendowych wyjazdów do Chobielina. Tabloidy opisywały, jak borowcy przywozili Sikorskiemu pizzę albo odwozili kolegów syna na dworzec. Trzeba by więc sprawdzać, weekend po weekendzie, kiedy Sikorski występował w roli szefa MSZ i był ochraniany przez BOR, a kiedy już bez oficerów ochrony (co chyba mało prawdopodobne), własnym autem jeździł po okręgu wyborczym. Drugi atak dotyczy imprezy urodzinowej, którą zorganizował dla ponad 100 osób w pałacyku MON w Helenowie. W zawiadomieniu przesłanym do prokuratury czytamy, że impreza kosztowała 200 tys. zł i była fundowana przez MON. Sikorski twierdzi coś przeciwnego – że pokrył jej koszt z własnej kieszeni, płacąc prawie 14 tys. zł. W tym przypadku jeszcze trudniej przyjąć wyjaśnienia marszałka Sejmu za dobrą monetę. Za 14 tys. zł nie zorganizuje się imprezy dla 100 osób, chyba że o słonych paluszkach i wodzie mineralnej. A tu mamy zabytkowy pałacyk, dobre jedzenie i trunki oraz obsługę. Dodajmy, że według mediów gości do pałacyku dowoził BOR. Jeżeli to wszystko kosztowało 14 tys. zł, mamy najtańszą ofertę gastronomiczno-rozrywkową na rynku, prawdziwą konkurencję dla domów weselnych. Ale prawdopodobna jest także inna wersja – że MON ukryło koszty urodzin w innego rodzaju fakturach, a Sikorski zapłacił tylko symboliczną kwotę. Jak było naprawdę? Szanse na to, że się dowiemy, nie są zbyt wielkie. Oszczędzamy, żeby wydawać Równie wiele o pieniądzach mówiło się, gdy Sikorski był szefem MSZ. W roku 2008, w pierwszych miesiącach urzędowania, podjął decyzję o zlikwidowaniu kilkunastu ambasad i konsulatów, tłumacząc to względami oszczędnościowymi. Zdecydowano się m.in. na zamknięcie ambasad w Kongu, Tanzanii i Senegalu i sprzedaż budynków. Miało to dać ok. 3 mln zł oszczędności rocznie (po mniej więcej milion złotych na ambasadę). Rzecz skończyła się tak, jak przewidywali fachowcy. Owszem, udało się zlikwidować ambasadę w Dakarze i sprzedać jej budynek, położony w znakomitym miejscu. Ale szybko się okazało, że wycofanie się Polski z Afryki było ruchem mało przemyślanym. To dziś jeden z najszybciej rozwijających się kontynentów, a jego rynkami zainteresowanych jest coraz więcej polskich firm. Dziś więc MSZ szuka budynku w Dakarze, by go kupić lub wynająć na ambasadę i wydział handlowy. Do jeszcze większego marnotrawstwa doszło podczas zakupów sprzętu komputerowego i biurowego. Na to MSZ nie żałowało pieniędzy, elektroniczne gadżety są wielką pasją Sikorskiego, podobnie zresztą jak biurka i fotele. Jak to się skończyło – możemy przeczytać w raporcie Najwyższej Izby Kontroli. Nie tak dawno NIK krytykowała MSZ za kupno foteli w cenie 13 tys. zł brutto. W sumie za 28 foteli resort zapłacił ponad 300 tys. zł. Inspektorzy NIK odkryli w magazynach ministerstwa sterty kosztownych urządzeń. Nieużywane od ponad dekady zestawy satelitarne za 260 tys.